ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (50) / 2006

Dariusz Szymanowski,

OBRAZ SŁOWA

A A A
Szkice Marka Zagańczyka już po przeczytaniu paru pierwszych linijek przywodzą na myśl doskonałą trylogię Zbigniewa Herberta, na czele z pierwszym, wydanym w roku 1962 „Barbarzyńcą w ogrodzie”. I choć w istocie, jak pisze sam Zagańczyk: „Herbert należy do mistrzów niedościgłych”, to chcąc być uczciwym, przyznać należy, iż wiele w „Drodze do Sieny” jest słów, które mogą na długo utkwić czytelnikowi w pamięci.

Zbiór esejów wydany przez Fundację Zeszytów Literackich jest relacją z podróży autora do Włoch, błądzenia po miastach Toskanii, od obrazu do obrazu, od Sassetty po Perugina, od wzgórz Chianti po sam szczyt wulkaniczny Monte Amiata. Autor wędruje po tych miejscach, trzymając w ręku doskonałe przewodniki. Rozczytuje się w Herbercie, Stendhalu, Jarosławie Iwaszkiewiczu, a także Gustawie Herlingu-Grudzińskim czy niemniej znanym Muratowie. Przedstawia odwiedzane miejsca, opisując je kolorem, zapachem i obrazami, na których zostały utrwalone przez wielkich włoskich mistrzów.

Pierwsza część książki jest zaproszeniem do wędrówki bezdrożami oraz uliczkami miast Toskanii. Przyglądaniem się płótnom i stawaniem przed ich obliczem, wypatrywaniem szczegółu. „Dolina”, bo tak jest zatytułowana ta część zbioru, daje możliwość niezwykłej wyprawy, wyprawy po zdziwienie i zachwyt. I choć każdy osobiście winien zobaczyć wszystkie opisane w tej książce pejzaże, przekonać się na własne oczy o pięknie fresków Signorellego i Fra Angelico, ukrytych przed oczami świata gdzieś w kaplicy San Brizio, to mimo wszystko czyta się książkę Zagańczyka z zaciekawieniem godnym podróżnika. Nie spiesząc się i całkowicie poddając woli autora, który prowadzi nas (chcąc nie chcąc) za rękę przez „Dolinę”. Nie brak, wśród relacji z Włoch, także i rodzimego akcentu. Otwierający zbiór szkic „Spacer nad rzeką” traktuje o wsi nad Bugiem, gdzie autor „kosi trawę, podlewa róże i martwi się, gdy leszczyny, zasadzone pod płotem, zwijają liście w kruchy rulon”. Co daje czytelnikowi pogląd, skąd autor przybywa, w jakiej tradycji, a co może istotniejsze – w jakim krajobrazie się wychował.

Drugą część zbioru Zagańczyk poświęca podziwianym postaciom kultury. Obok austriackiego podróżnika Nicolasa Bouviere’a spotykamy Jerzego Stempowskiego, dzięki któremu autor „czytał dla przyjemności, bezinteresownie, szeroko, bez planu”. Znajdziemy tu także wspomnienia związane z reżyserem teatralnym Erwinem Axerem, pojawia się również autor słynnej książki „Lampart” – Giuseppe Tomasi di Lampedusa, oraz „wydziedziczony” Naipaul. Ostatnimi osobami, które wspomina Zagańczyk, są Bruce Chatwin, pisarz-podróżnik w jednej osobie, i Vita Sackville-West, która zainteresowała autora polskim epizodem w swej biografii.

Mimo niezwykle interesujących charakterystyk tych postaci, szkiców nie tylko w sensie gatunkowym, trudno jest odkryć klucz do drugiej części zbioru. Pierwsza jest świadomą podróżą, opartą na mniej lub bardziej udanym planie. Wydawca ułatwił tu trochę odnalezienie się czytelnikowi w przestrzeni tekstu, zamieszczając na końcu książki reprodukcję mapy Toskanii z roku 1860, na której wyraźnie widać północny kurs wędrówki. Od Orvieto, przez Radicofani, Pienze, aż po tytułową Sienę. Natomiast druga część zbioru sprawia wrażenie notatek czynionych przez Zagańczyka na marginesie jego zainteresowań. Widać należy zdać się na tytuł tej części – „Odległe i bliskie”, i nie oczekiwać jasno wytyczonej trasy.

Marek Zagańczyk skrzętnie opisuje krajobraz. Starannie przygląda się obrazom, dostrzega każdy, nawet najmniejszy szczegół, lecz zamiast podziwiać piękno twarzy św. Franciszka przyjmującego stygmaty, wpatruje się w pejzaż: „urwiste zbocza, rzekę leniwie rozlewającą się na pola”. Brak tu jednak opowieści o codziennym życiu Toskanii, robotach w polu, pracy winnic, zwyczajnych Włochach, którzy leniwie czekają zmierzchu ogłaszającego koniec pracy. Brakuje również i cienkiej choćby dawki humoru, do którego tak przyzwyczaił nas w swych esejach z podróży Zbigniew Herbert. Wszystko w tym krajobrazie zdaje się być na swoim miejscu, nawet opisywana przez autora mgła, cicho opadająca na spaloną słońcem ziemię.

Szkice Zagańczyka traktują o trzech wymiarach, trzech płaszczyznach, w których żyje człowiek. Ludzie wpisani są w krąg natury, tego wszystkiego, co ich otacza, a co poraża ich żywiołem, jakiego nie da się nigdy opanować. Człowiek jednak, trochę ze swej pychy, a trochę – przyznać należy – z upodobania piękna stara się stwarzać rzeczy powstrzymujące bieg natury. Stąd też możemy podziwiać dzieła opisanych w „W drodze do Sieny” twórców.

Dawno nie miałem okazji czytać książki tak starannie oddającej „nierzeczywistą rzeczywistość” sztuki i krajobrazu. Brak nam dziś literatury operującej polszczyzną w jej najlepszym wydaniu. Językiem, który dla wszystkich jest zrozumiały i który, jak język Herling-Grudzińskiego, stawia polską literaturę na najwyższej półce światowego pisarstwa. Język składający zdania, którymi się oddycha, miarowo, bez zbędnego pośpiechu. Autor „Drogi do Sieny” maluje słowem i, jak widać, jest już blisko oddania jego wiernego obrazu, wprowadzając nas tym samym w tajemniczą wyprawę w głąb naszej wyobraźni, zapraszając do podróży po niejedno zdumienie.
Marek Zagańczyk: „Droga do Sieny”. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2005.