ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (147) / 2010

Jakub Steblik,

KRAJ ZŁYCH LUDZI

A A A
O polskiej wsi mówi się zazwyczaj na dwa sposoby: albo jest to sielankowa i zrelaksowana, oddalona od destrukcyjnej cywilizacji oaza zdrowego rozsądku, moralności i religijności, albo miejsce, gdzie żyją małostkowi, bigoteryjni i ksenofobiczni ludzie, którzy oczywiście większość swojego czasu spędzają pod lokalnym sklepikiem z jego największym specjałem – tanią wódką. Nie ulega wątpliwości fakt, że obraz wsi w polskiej kinematografii musi ku któremuś z tych stereotypów zmierzać. „Dom zły”, zgodnie z sugestią zawartą w tytule, przypisać należałoby do drugiej z wymienionych grup. A jednak byłoby to zaledwie częściowo zgodne z prawdą. Zamiast dokonywać pochopnych klasyfikacji, warto zwrócić uwagę na niezwykle przemyślany sposób ujawniania się zła, jaki Wojciech Smarzowski przedstawił w swoim filmie.

Późny PRL, siarczysta zima gdzieś na południowo-wschodnich obszarach Polski, rok po ogłoszeniu stanu wojennego. Wieś, która niczym nie chciałaby się wyróżniać. Wieś, w której etnograf z pewnością mógłby znaleźć wiele interesujących przedmiotów do muzealnej gabloty. Słowem: zapuszczony i zapomniany przez wszystkich kawałek naszego kraju, niepozbawiony jednak swoich tajemnic, które w kluczowym momencie zaczną się ujawniać. Ale nie w sposób bezpośredni i oczywisty. Przybiorą formę niezwykle intrygującą, przykuwającą uwagę, pełną niedopowiedzeń.

Niedopowiedzenia są w tym filmie czymś naturalnym, podobnie jak w sytuacji rozmowy dwóch dobrze znających się osób, kiedy to nie trzeba wypowiadać do końca swoich myśli, ponieważ interlokutor już domyśla się ich treści. W filmie Smarzowskiego wrażenie to wsparte jest dodatkowo konspiracyjną atmosferą: to, o czym się mówi, jest zabronione zarówno przez prawo, jak i moralność. W tym właśnie tkwi jedna z mocnych stron filmu. „Zło” nie zostaje wypowiedziane wprost, mówi się o nim z trudem, niechętnie i tylko w ostateczności, na przykład wtedy, kiedy wzburzony bohater wyrywa się z apatycznej i monotonnej wegetacji, podnosi głos, przeklina, a nawet posuwa się do agresji. „Zło” – trochę tak jak w społeczeństwach pierwotnych – jest tu „zakazane”, objęte tabu. Istnieje w warstwie podskórnej, tuż pod powierzchnią codziennych kontaktów, rozmów i czynności. Towarzyszy mu psychologiczny lęk przed wypowiedzeniem i strach przed tym, że jego ujawnienie spowoduje negatywne konsekwencje.

Po nagłej śmierci żony i „chwilowym” popadnięciu w alkoholizm Środoń (Arkadiusz Jakubik) decyduje się na rozpoczęcie nowego życia w innym pegeerze na drugim krańcu Polski. Jako zootechnik nie ma z tym większych problemów. W drodze psuje się jednak autobus, którym podróżuje. Bohater podejmuje więc pieszą wędrówkę do nowego miejsca pracy, lecz nie udaje mu się dotrzeć do celu przed zmrokiem. Przemoczony i zmarznięty dostaje schronienie w chałupie Dziabasa (Marian Dziędziel), z którym upija się prawie do nieprzytomności, planując jednocześnie powiększenie bimbrowni gospodarza i dorobienie się na handlu z koszarującymi nieopodal Rosjanami. Zasadnicza część akcji rozegra się, gdy Środoń pójdzie do wychodka, a Dziabasowie postanowią poderżnąć gardło śpiącemu gościowi. Tyle że zamiast niego w łóżku znajdzie się ich syn, który po kilkudniowej libacji wrócił do domu. Teraz Dziabas będzie nieskutecznie polował na niedoszłą ofiarę, by w końcu zabić z bezradności swoją żonę i siebie. Tutaj kończy się retrospekcja, która jednak w filmie nieustannie przeplata się z bieżącymi wydarzeniami. Czas teraźniejszy to milicyjna rekonstrukcja zdarzeń, a w zasadzie próba „wrobienia” Środonia w kolejne zabójstwo – tym razem milicjanta.

Nie sposób wymienić wszystkich wątków istotnych dla interpretacji tego filmu, dlatego chciałbym skoncentrować się jedynie na dwóch sprawach. Pierwsza to niezwykły dar reżysera do uwiarygodniania swojej opowieści dbałością o szczegóły, o najdrobniejsze detale, które czasem jedynie na kilka sekund przykuwają uwagę. Takie na przykład, jak imię psa: Murzyn. Każdy, kto mieszkał na wsi, z pewnością słyszał takie imię i widział psa: kundla, szczekającego bez potrzeby, ale zawsze skorego do ugryzienia. Inne detale: papierosy na sztuki w foliowym worku, telewizyjna transmisja ekonomicznej debaty o okryciach chroniących przed deszczem…

Dużo ważniejsza wydaje się druga kwestia, która w filmie staje się zagadnieniem kluczowym, chociaż chyba nie dość wyeksponowanym. Nie mogła się ona jednak ujawnić od razu. Potrzebowała gruntu w postaci całej wcześniej opowiedzianej historii. Mowa o rzeczy najbardziej podstawowej, do której prowadzi zazwyczaj akcja filmu: o prawdzie. Jak jednak mówi porucznik Mróz (Bartłomiej Topa) – w zasadzie jedyny pozytywny bohater, który próbuje nie angażować się w konflikty polityczne, nie chce również uczestniczyć w lokalnej sitwie – „prawda, a nie ma takiej”. Stwierdzenie to nie ma nic wspólnego z tym, co odruchowo mieszkaniec postmodernistycznej globalnej wioski ma na myśli; nie chodzi o rozmnożenie się prawd do ilości i rozmiarów tak ogromnych, że nieogarnionych, a tym samym uprawniających samoświadomego mieszkańca ponowoczesnego świata do stwierdzenia, że prawdy nie ma.

Film mówi o braku prawdy w zupełnie inny sposób, bo też jego akcja toczy się w zupełnie innych czasach. Nie chodzi tu więc o nadprodukcję prawd, które są równorzędne, a jeśli nawet sprzeczne, to z konieczności tolerancyjne względem siebie. Mówiąc o braku prawdy, porucznik Mróz ma na myśli obiektywną niemożność dotarcia do niej, spowodowaną przez tych, dla których jej ujawnienie wiązałoby się z „nieprzyjemnościami”. Prawda więc istnieje, jest możliwa do odkrycia, ale niemożliwa do ujawnienia, bo w gruncie rzeczy nikomu by to nie służyło. Smarzowski przedstawia w swoim filmie funkcjonowanie lokalnych układów i układzików, współzależności pomiędzy koniecznością politycznego posłuszeństwa a ekonomicznym interesem. Na prawdę nie ma tu miejsca, nikt jej nie potrzebuje, a wręcz jest ona zbędna dla realizacji partykularnych celów. W tym wymiarze prawda ma charakter społecznego korelatora praktyk, czyli powinna służyć w swojej obiektywnej niezależności temu, by wszyscy podlegali tym samym regułom i byli według nich sprawiedliwie traktowani. Jeszcze inaczej mówiąc, reżyser przedstawia sposób funkcjonowania społeczeństwa w czasach PRL. Może jest to obraz przerysowany; pewnie nie wszędzie i nie w skumulowanej postaci występowały przedstawione w filmie układy zależności, ale można powiedzieć, że zaprezentowana w dziele Smarzowskiego sytuacja mogła się wydarzyć.

O braku prawdy można mówić również w inny, egzystencjalny sposób. Czy Środoń był niewinną ofiarą, która znalazła się przypadkiem w patologicznej rodzinie, w której mąż chciał go zabić, a żona wskoczyła do jego łóżka po kilku godzinach znajomości? Czy może on również planował zabójstwo, tyle że został ubiegnięty? Na pytanie to, tak jak i na inne pytania, nie ma odpowiedzi. O ile poziom społecznych interakcji można jakoś znieść, o tyle kwestia losu człowieka jest o wiele bardziej dramatyczna. I nie chodzi tu jedynie o to, kto chciał kogo zabić, ale właśnie o brak rozstrzygnięcia, nawet mylnego, związanego z tym, co właściwie wydarzyło się w domu Dziabasów.

Milicjanci, którzy mają rozwikłać tę tajemnicę, wykorzystują ją do załatwienia własnych interesów. Każdy z nich odnosi wymierne korzyści. Problematyczny pozostaje jednak los Środonia, który w ostatnim momencie próbuje ucieczki. Strzela do niego jeden z milicjantów. Czy trafia? Nie wiadomo. I nie powinno być wiadomo, aby film pozostał konsekwentny. Prawda o zootechniku będzie funkcjonowała w postaci lokalnej legendy. Może uciekł, a może nie. Prawda jest tylko wtedy ważna, jeżeli można ją instrumentalnie wykorzystać.

„Dom zły” to również głos w nieco już nieaktualnym sporze o charakter PRL-u. Film nie pozostawia w tej mierze wątpliwości. Nie rozstrzyga jednak sporu na poziomie materialnym, jak to zazwyczaj się czyni. Sięga do poziomu funkcjonowania społeczeństwa, powiązań w jakie ludzie musieli wchodzić, by osiągnąć swoje cele. Dotyka więc obszaru, w którym zwolennicy poprzedniego ustroju upatrywali jego przewagi.
„Dom zły”. Reż.: Wojciech Smarzowski. Scen.: Wojciech Smarzowski, Łukasz Kośmicki. Obsada: Arkadiusz Jakubik, Kinga Preis, Marian Dziędziel, Bartłomiej Topa. Gatunek: dramat. Produkcja: Polska 2009, 106 min.