ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (149) / 2010

Roksana Ziora-Krysa,

PROZA NIEPOKOJU

A A A
Gdyby określić „Płaskudę” Grażyny Jagielskiej jednym słowem – najbardziej trafne wydaje się po prostu osobliwa – w swej prostocie, dziwności, przekazie. Powieść o współczesności, wcale nie przewrotnej prozie życia, o problemach i obsesjach, o wymarzonych scenariuszach i receptach na lepsze życie. Lepsze w znaczeniu „inne”, bo słowo „inaczej” jest w powieści wszechobecne, dominujące, zniewalające.

Julek, młody inżynier, żyje ze swoją dziewczyną Anką, mającą obsesję na punkcie pisania. Dziewczyna chce stworzyć genialny reportaż, mający być przepustką do lepszego, innego świata. Chłopak spędza czas na obserwacjach ukochanej z wygodnego fotela za jej plecami i piciu piwa, snując plany rozbudowy mieszkania na strychu kamienicy. Kolejną parę stanowią bezrobotny geodeta, trudniący się pracą „gdzie się da”, jego żona – Mała – niegdyś obiecująca pianistka, teraz nauczycielka muzyki w szkole, i trójka ich dzieci, nieobecnych w toku narracji. Następni bohaterzy to starsze małżeństwo – Kochany i Kochana, czyli były prezenter telewizyjny i niespełniona malarka, spędzające całe dnie na oglądaniu telewizji. Ostatnią zaś jest Roznosicielka, która przekraczając próg kamienicy, niesie mieszkańcom nadzieję na lepsze jutro i nowy początek – ulotki z ogłoszeniem, obietnicą życia inaczej.

Fabuła osadzona jest na kilku płaszczyznach. Jest miejsce rzeczywiste – zwykła, szara kamienica w małym, bliżej nieokreślonym miasteczku, gdzie każda z trzech par bohaterów „Płaskudy” toczy zmagania z równie szarą, jak owe miejsce, rzeczywistością. Kolejną płaszczyzną jest słabo zarysowany świat zewnętrzny, będący jakby wybiegiem dla spragnionych powietrza mieszkańców. Ostatnie miejsce jest zupełnie niefizyczne, znajduje się w środku każdego bohatera: jego wewnętrzny, mały światek.

„Płaskuda” daje obraz pokrętnej, wyrafinowanej grozy. Grozy nie tyle strasznej, co niepokojącej, bo przyczajonej gdzieś pod ścianą, w korytarzu, w sąsiednim mieszkaniu i… w pragnieniu lepszego życia, którego spełnienie jest na wyciągnięcie ręki, a jednak wydaje się zupełnie nieosiągalne. Julek i Anka marzą, by żyć inaczej, wyprowadzić się z ograniczających murów zapyziałej kamienicy, oboje mają jeden cel i oboje próbują go inaczej spełnić, na przekór sobie. Julek marzy o remoncie strychu, Anka o mieście, które otworzy dla niej nowe możliwości, pozwoli się rozwinąć i rozpocząć karierę. Krzyśka i Małą ogranicza Obliczarka – wewnętrzny głos, nakazujący rozsądnie dzielić wydatki i tym samym niepozwalający cieszyć się drobnymi radościami. Sprzedają nawet bilety do opery, powtarzając sobie jak mantrę „przybory szkolne, zaległy rachunek za telefon czy dwa tygodnie grzania”… Krzysiek ciągle szuka pracy, okłamuje żonę, nie potrafi poradzić sobie z problemami. Kochany i Kochana mają w perspektywie rychłą przeprowadzkę do wymarzonego domu, który póki co oglądają kilkanaście razy na zdjęciach w komputerze. Rytm ich życia wyznaczają kolejne filmy z listy „wartych obejrzenia”, a pudła, w które zapakowali cały swój dobytek, nie doczekają się nowego miejsca. Żyją nie swoim życiem, a tym, które oglądają w szklanym ekranie, czasem tylko odrywając się od niego, jakby w zapomnieniu. Sytuacja wszystkich par, ale i każdego bohatera z osobna, jest tragiczna – żaden z nich nie potrafi osiągnąć zamierzonego celu, nie potrafi sprostać wymogom zwykłego życia. Trzy historie trzech różnych par są przerażająco do siebie podobne, zamknięte w czerech ścianach, ograniczone niemalże wszystkim. Każdy chce żyć inaczej, każdy się stara, każdy wraca do punktu wyjścia, zataczając błędne koło wokół pragnień i uporczywej kamienicy, która swoimi murami wydaje się wyznaczać początek i koniec.

Dziwność „Płaskudy” polega paradoksalnie na jej zwykłości. Zwykłe jest miejsce, zwykli są bohaterowie, zwykłe są problemy. A dziwne jest to, że wszystko jest prawdziwe. Jagielska nie tworzy wyszukanej fabuły z zaskakującymi zwrotami akcji, a daje jedynie obraz, mogący być odzwierciedleniem rzeczywistości rozgrywającej się w każdym mieszkaniu, w każdym mieście i każdym czasie. Z Roznosicielki ulotek czyni antidotum, wybawiciela z przykrej rzeczywistości, który daje coś więcej, niż gotowy przepis na szczęście. Daje szansę, bilet do lepszego, innego życia, pięć minut dla każdej pary bohaterów, które ci muszą sami dostrzec i wykorzystać. Roznosicielka – Płaskuda, jest ucieleśnieniem życiowej szansy, którą bohaterowie boją się wykorzystać, która może zarówno wprawić w ruch zastaną, zgnuśniałą rzeczywistość, jak i jeszcze mocniej przytwierdzić ją do swojej ciemnej strony. Płaskuda jest więc też lękiem przed nieznanym i przed upadkiem, mogącym towarzyszyć chęci poznania, jest czymś, co może pomóc mieszkańcom, ale i ich zniszczyć. Jest nieokreśloną siłą, którą chce się poznać, ale która budzi strach, siłą, która podświadomie nakazuje coś zmienić, ale do niczego nie zmusza, dając każdemu wolny wybór. I to właśnie jest niepokojące.

Język „Płaskudy” i jej narracja zawieszone są gdzieś w próżni, między poetyckością a prozą. Opowieść jest dynamiczna, ma wyraźnie zaznaczony rytm – taki, jaki wyznaczają mieszkańcy i ich codzienne zmagania z losem. Jagielska w prosty, jednakże naznaczony szyderczym akcentem sposób wykłada prozę codzienności, nie pozbawiając jej życiowych fraz i błyskotliwych uwag. Wprowadza czytelnika do kamienicy, w której nic nie jest takie, jak się z pozoru wydaje, w której nikt nie żyje tak, jak chciałby żyć, otaczając się murem obowiązków, pragnień, mało wyszukanych uciech i kłamstw. Powieść może wydawać się nużąca, wbrew soczystym kolorom okładki jest zupełnie szara i ponura. Jest w niej jednak coś, co hipnotyzuje, głęboka refleksja nad pragnieniami i ich realizacją, nad pojęciem słowa „inaczej”, nad życiem, które czasem może zmienić pozornie zwykłe ogłoszenie.

Jagielska jednak nie mówi o działaniu przypadku, zbiegu okoliczności czy fatum. Wybór trzech par jest przez Roznosicielkę z góry zamierzony. Każda z nich dostaje inne zadanie – według swoich zdolności i możliwości – które musi wykonać jedna z osób. Rola drugiej polega na wsparciu. Jest to więc także powieść o zależnościach międzyludzkich, o sile uczuć i uzależnieniu od drugiej osoby, a także o mechanizmach, którymi kieruje się człowiek, by osiągnąć swój cel, o nieświadomości wynikającej z determinacji i poświęceniu.

Trudno zakwalifikować powieść Jagielskiej do jakiegokolwiek nurtu, ciężko też nakreślić profil założonego przez „Płaskudę” czytelnika. Jest to powolne studium rozkładu związku w imię materializacji życia, historia o szansach i spełnianiu, o obłąkanym pędzie za lepszym, innym jutrem i zagubieniu we własnych, wewnętrznych głosach. Książka dla tych, którzy nie wierzą w przypadki, za to wierzą w „Płaskudy”, i którzy szeroko otwartymi oczyma patrzą na świat. Najlepiej z kimś w parze.
Grażyna Jagielska: „Płaskuda”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2010.