ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (151) / 2010

Inga Iwasiów,

FICTION NIE FICTION, POTRZEBA FIKCJI

A A A
Felieton
W dyskusji nad opasłym tomiskiem Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction” prawie tak samo jak hipokryzja zdumiewa mnie powszechność założenia, iż istnieje „prawda”. Nienajlepiej to świadczy o postępach postmodernizmu w naszym kraju, a głosy zagraniczne dowodzą, że w ogóle Świat i Europa są, jak się mawiało niegdyś niepoprawnie politycznie i kolonialnie, „za Murzynami”. Idzie mniej więcej o zadawanie pytania: kłamał czy nie, koloryzował czy nie, na jakiej półce stawiać jego dzieła, był pisarzem czy reporterem, mędrcem czy fantastą? Na ten temat dyskutują poważnie autorytety, dziennikarze, reportażyści, etycy. No więc ja chyba na innym świecie żyję. Po pierwsze te dylematy uważam za dawno przerobione w ramach akademickich kursów teorii literatury i teorii reportażu. O zacieraniu granicy fikcji i dokumentu mówi się w wielu przekrojach, zwracając uwagę na niemożliwość oddania obrazu świata bez zastosowania środków przetwarzających hipotetyczny byt jako taki. Oczywiście, granica fikcjonalnego i niefikcjonalnego rozłożona jest między różnymi gatunkami nierówno, jednak dotyka wszystkich form wypowiedzi. Dla przykładu – przyjmujemy dziś bez szemrania wiedzę, iż formy autobiograficzne są tyleż kreacją, projekcją, ile (czasem) notatką z okopu autorskiego życia. O fotografii wiemy, że kreuje nieistniejące wyglądy rzeczy. Powątpiewamy w wydolność konwencji realistycznej. Używamy słowa „narracja” lub „dyskurs”, mając na myśli aktywności intelektualne lub praktyki, które zachodzą niewątpliwie w rzeczywistości. O narracji w rzeczonych kontekstach mówią nawet osoby, które nie wiedzą, co to narracja, zawłaszczając w ten sposób terminologię do niedawna naszą, literaturoznawczą. Narracja medyczna, dyskurs astronomiczny – a reportaż z przypisami? Czy to dziwne pomieszanie?

Autor biografii Kapuścińskiego zdaje obszernie sprawę z tej starej dyskusji wokół literackości reportażu, a jednak czytelnicy-eksperci i tak muszą zaczynać od początku, od podstawowego, naiwnego pytania: kłamał czy nie? Był wiarygodny czy nie? Domosławski, stając po stronie swojego bohatera, trochę niepotrzebnie eksponuje powagę tego pytania, jakby sam miał wątpliwości. Mnie ten wątek interesuje, ponieważ prowadzę także zajęcia dla studentów dziennikarstwa. Przedmiot „Reportaż a literatura współczesna” pomyślany został jako rodzaj tratwy ratunkowej, na której do świadomości adeptów zawodu można przemycić trochę literatury, pokazując przy okazji przydatność literackich chwytów. No więc studenci przyjmują wstępnie twierdzenie, iż „już od dwudziestolecia międzywojennego”, ale nie zgadzają się na osłabienie kategorii prawdy. Konkretne przykłady płynięcia ku literackości, gdy oficjalnie nazwiemy je fikcją, uważają za nadużycie. Wygląda na to, że literaturę uważają za ściemę. Dopuszczą ewentualnie użycie metafory, jednak domagają się utrzymania porządku: tu fikcja, tam prawda.

Postawa o tyle dziwna, że współczesny student jest połykaczem nieprawd wszelkiej maści. Ogląda złą telewizję, konsumuje reklamy, ulega manipulacjom rynkowym i ideologicznym. Skoro chce zachować mimo to podział między fiction a non-fiction, oznaczać to może wysokie wyobrażenie o statusie zawodu dziennikarza. Dziennikarz-reportażysta byłby ostatnim sprawiedliwym, niezłomnym przekazicielem prawdy. Boję się jednak, że postawa studentów może oznaczać coś zupełnie innego – nie tyle przeceniają dziennikarzy (samych siebie w przeszłości), ile pogardzają literaturą. Nie chcą czytać, ponieważ mają ciekawsze światy wokół siebie. Nie zamierzają zostać quasi-pisarzami, woleliby rolę władców marionetek.

Ten wątek dydaktyczny przyszedł mi do głowy podczas lektury kolejnej porcji debat nad biografią Kapuścińskiego. Oczywiście wiem, że chodzi o pryncypia zawodu, o podstawową wiarygodność. Nie każdy w końcu, puszczając wodze fantazji, napisałby „Cesarza”. Większość zadowoliłaby się wymyśleniem kilku rozmówców z powiatowego miasteczka, gdyby poczucie kompletnej dowolności i bezkarności uznano za normę. Jednak niepokoi mnie to, że zaawansowani w zawodzie bywają jak moi studenci – biorą wszystko dosłownie, jakby byli odizolowani od nieco bardziej skomplikowanych dyskusji na temat sposobów istnienia, poznawania i wyrażania świata. Na pewno nie są postmodernistami, postmodernizm umarł, ale kim są wobec tego? Wierzą w te przelewające się przez ekrany potoki powierzchownych informacji? Nie chcieliby odpowiedzieć na nie przy pomocy czegoś więcej, niż fotografia jeden do jednego? Walczyć o świat można tylko mówiąc inaczej od innych, wyłamując się z chóru kopistów, imitatorów, medialnych psów łańcuchowych. Trzeba trochę fikcji, rzecz w jej ciężarze gatunkowym. Trzeba doniosłej fikcji, żeby zagłuszyć zgiełk pozornych prawd.