POETA JAK SIEĆ
A
A
A
U źródeł wolności siedzimy i czatujemy
Novalis, „Uczniowie z Sais”
Jeżeli wszyscy jesteśmy w jakimś sensie wyznawcami kultu cargo, to naszym bogiem pozostaje niewątpliwie Internet. Zgodnie z naukami starożytnych Greków centrum boskości jest wszędzie, a granice nigdzie. Internet także przynosi nam dary – wynikają z przestrzeni wirtualnej, w jakimś więc sensie z nicości; znajdują jednak przełożenie na naszą codzienność. Nie musimy już siać i orać; wystarczy, że wyrazimy głębokie życzenie, wystarczy, że złożymy wniosek o grant. Oczywiście za siecią kryje się potężny, wyrachowany i nieprzewidywalny, a zarządzający wszystkim Byt – postnowoczesna korporacja. Oczywiście za siecią stoi wyższa, cyfrowa kultura, dla laickich użytkowników Internetu posiadająca prawdziwie kosmiczny wymiar. Nic dziwnego, że mity mówiące o bogach w kategoriach pozaziemskiej cywilizacji, która miałaby ufundować naszą w bliżej nieznanym celu, przekładają się na współczesną literaturę science fiction. W „Odysei 3001” Arthura Clarka bohater odkrywa, że całość przeżywanej przez niego przestrzeni stanowi efekt pracy mega-komputera, szykującego właśnie świat do wielkiej apokalipsy. Oczywiście w warunkach kultu cargo jakkolwiek pomyślana wolność jest niemożliwa.
Kult cargo nie różni się w swojej strukturze od wszystkich innych kultów; ich zasadą pozostaje bowiem oczekiwanie na to, by zatrzymał się czas – i by na nowo zostało zdefiniowane bycie. Towarzyszą temu liczne próby zatrzymania czasu – poprzez religijny rytuał, imprezkę, opowiadanie mitów czy też ofiary z ludzi. „Kult cargo. Kredyt i czas” – niezwykle poczytna obecnie w Stanach książka niejakiego Harrisa – nie stanowi de facto polemiki z „Byciem i czasem” Martina Heideggera, jak podpowiada w jednym z podrzuconych na końcu „Poems” kluczy ich narrator, Andrzej Sosnowski. „Byt i czas” to przecież biblia nowoczesności, w której zajścia, jakie mamy z czasem, próbuje się racjonalizować. Z perspektywy Harrisa Heidegger pozostaje tylko jednym z wyznawców i zarazem jedną z ofiar sekty cargo, jakiej atrakcyjność jest najwyraźniej ponadczasowa. Nic dziwnego, że tak interesuje ona Sosnowskiego jako niestrudzonego amatora wszelkiej współczesności i autora niezapomnianego „Konwoju”.
Położeni w naszej byłości i nieustannie nią zatroskani, projektujemy więc w przyszłość pewne zrozumienie tego położenia pod postacią oczekiwań i roszczeń. Nie jest ważne, czy pożądamy bytu, czy też kredytu – zawsze czekamy po prostu na jakąś całkowitą i doskonałą koincydencję, która spowoduje, że wszystko, co najlepsze, będzie się mogło spełnić natychmiast. Tutaj i teraz – w błysku magnezji, w powietrzu przesyconym zapachem ozonu, w gwałtownym sztormie i ożywczych potokach zapładniającej ziemię ulewy. Boska koincydencja to uniwersalny mit, który replikujemy sobie w nieskończoność; to marzenie o całkowitym wypełnieniu wszystkich warunków szczęścia – o triumfie życia. „Triumf życia”… to coś, co dotyczy także i Ciebie zwykły użytkowniku sieci – tak przynajmniej twierdzą boskie reklamy… Oczywiście pod warunkiem, że przy okazji nie przytrafi Ci się jakiś mały potop; że nie okaże się, iż to właśnie Tobie, właśnie dziś, przypada rola ofiary.
Cóż to wszystko ma wspólnego z nowym poematem Andrzeja Sosnowskiego? Otóż – jak sądzę – według Sosnowskiego zasady, jakie rządzą pradawnym mitem koincydencji pozostają całkowicie poetyckie. Sosnowskiego być może złapiemy za ogon, jeśli (ironicznie) odwrócimy przypuszczenie Heideggera, że czas bezpośrednio objawia się jedynie w mowie. W „Poems” to raczej sama mowa, pisanie, pismo stanowi zarówno czas, jak i sposób jego racjonalizacji. Skoro poezja jest czasem, kult cargo jako religia oczekiwania także działać musi na zasadzie poetyckiej. To, co nasza religijna wyobraźnia projektuje w oddalony świat idei, stanowiący zaprzeczenie chaosu, okazuje się także chaosem odsuniętym o pewien cykl, o pewne przesunięcie w czasie, dość przy tym ekwiwalentnym wobec naszego. Obietnice przeszłości, zdjęcia, jakie wynieśliśmy z raju, w naszym czasie spełniają się jedynie jako poetycka replikacja magicznej struktury wspomnienia – na przykład lotniska, pasów startowych, wieży lotniczej – układu, jaki ma za zadanie zwabić ku sobie po raz kolejny pełen niespodzianek samolot. Nie myślimy o rzeczywistości w taki sposób, bo zapomnieliśmy, że cały nasz świat ukształtowany jest na zasadzie poetyckiej – tak przynajmniej twierdzili niemieccy romantycy. Dzisiaj przypomina nam o tym sieć cyfrowa. Profesjonalna znajomość sieci przyniesie nam pewną wiedzę na temat systemu; podobnie umiejętność zawodowego czytania poezji zorientuje nas co do struktury poematu. Klucze porzucone w „Poems” Sosnowskiego – tym razem w widocznych miejscach – nie ofiarują nam jednak rzeczywistych sensów, znaczeń, wyjaśnień, tym bardziej także rzeczywistych obietnic czy mitów. Poeta nie wie; może nas jedynie odesłać ku dalszym, równie niejasnym replikacjom, ku kolejnym źródłom, które pozornie wydają się powodować jakieś wyjaśnienia, choć tak naprawdę stanowią jedynie warkocz fragmentów.
„aserejé ja de jé de jebe tu de jebere” śpiewają dziewczyny. Możemy sensy wszelkich ludowych zaśpiewów, które w „Poems” upakowane są dość ciasno, dowolnie ureligijniać (albo upolityczniać). To, o czym będziemy wiedzieli tu całkiem na pewno, nie należy mimo wszystko do porządków ontologicznych, metafizycznych czy poznawczych. Na pewno dowiemy się bowiem tylko, jak to wszystko działa. Być może będziemy mogli tego także posłuchać. Być może także to poczuć. Aby tak się stało, powinniśmy jednak całkiem na pewno i po prostu pokochać poemat.
Novalis, „Uczniowie z Sais”
Jeżeli wszyscy jesteśmy w jakimś sensie wyznawcami kultu cargo, to naszym bogiem pozostaje niewątpliwie Internet. Zgodnie z naukami starożytnych Greków centrum boskości jest wszędzie, a granice nigdzie. Internet także przynosi nam dary – wynikają z przestrzeni wirtualnej, w jakimś więc sensie z nicości; znajdują jednak przełożenie na naszą codzienność. Nie musimy już siać i orać; wystarczy, że wyrazimy głębokie życzenie, wystarczy, że złożymy wniosek o grant. Oczywiście za siecią kryje się potężny, wyrachowany i nieprzewidywalny, a zarządzający wszystkim Byt – postnowoczesna korporacja. Oczywiście za siecią stoi wyższa, cyfrowa kultura, dla laickich użytkowników Internetu posiadająca prawdziwie kosmiczny wymiar. Nic dziwnego, że mity mówiące o bogach w kategoriach pozaziemskiej cywilizacji, która miałaby ufundować naszą w bliżej nieznanym celu, przekładają się na współczesną literaturę science fiction. W „Odysei 3001” Arthura Clarka bohater odkrywa, że całość przeżywanej przez niego przestrzeni stanowi efekt pracy mega-komputera, szykującego właśnie świat do wielkiej apokalipsy. Oczywiście w warunkach kultu cargo jakkolwiek pomyślana wolność jest niemożliwa.
Kult cargo nie różni się w swojej strukturze od wszystkich innych kultów; ich zasadą pozostaje bowiem oczekiwanie na to, by zatrzymał się czas – i by na nowo zostało zdefiniowane bycie. Towarzyszą temu liczne próby zatrzymania czasu – poprzez religijny rytuał, imprezkę, opowiadanie mitów czy też ofiary z ludzi. „Kult cargo. Kredyt i czas” – niezwykle poczytna obecnie w Stanach książka niejakiego Harrisa – nie stanowi de facto polemiki z „Byciem i czasem” Martina Heideggera, jak podpowiada w jednym z podrzuconych na końcu „Poems” kluczy ich narrator, Andrzej Sosnowski. „Byt i czas” to przecież biblia nowoczesności, w której zajścia, jakie mamy z czasem, próbuje się racjonalizować. Z perspektywy Harrisa Heidegger pozostaje tylko jednym z wyznawców i zarazem jedną z ofiar sekty cargo, jakiej atrakcyjność jest najwyraźniej ponadczasowa. Nic dziwnego, że tak interesuje ona Sosnowskiego jako niestrudzonego amatora wszelkiej współczesności i autora niezapomnianego „Konwoju”.
Położeni w naszej byłości i nieustannie nią zatroskani, projektujemy więc w przyszłość pewne zrozumienie tego położenia pod postacią oczekiwań i roszczeń. Nie jest ważne, czy pożądamy bytu, czy też kredytu – zawsze czekamy po prostu na jakąś całkowitą i doskonałą koincydencję, która spowoduje, że wszystko, co najlepsze, będzie się mogło spełnić natychmiast. Tutaj i teraz – w błysku magnezji, w powietrzu przesyconym zapachem ozonu, w gwałtownym sztormie i ożywczych potokach zapładniającej ziemię ulewy. Boska koincydencja to uniwersalny mit, który replikujemy sobie w nieskończoność; to marzenie o całkowitym wypełnieniu wszystkich warunków szczęścia – o triumfie życia. „Triumf życia”… to coś, co dotyczy także i Ciebie zwykły użytkowniku sieci – tak przynajmniej twierdzą boskie reklamy… Oczywiście pod warunkiem, że przy okazji nie przytrafi Ci się jakiś mały potop; że nie okaże się, iż to właśnie Tobie, właśnie dziś, przypada rola ofiary.
Cóż to wszystko ma wspólnego z nowym poematem Andrzeja Sosnowskiego? Otóż – jak sądzę – według Sosnowskiego zasady, jakie rządzą pradawnym mitem koincydencji pozostają całkowicie poetyckie. Sosnowskiego być może złapiemy za ogon, jeśli (ironicznie) odwrócimy przypuszczenie Heideggera, że czas bezpośrednio objawia się jedynie w mowie. W „Poems” to raczej sama mowa, pisanie, pismo stanowi zarówno czas, jak i sposób jego racjonalizacji. Skoro poezja jest czasem, kult cargo jako religia oczekiwania także działać musi na zasadzie poetyckiej. To, co nasza religijna wyobraźnia projektuje w oddalony świat idei, stanowiący zaprzeczenie chaosu, okazuje się także chaosem odsuniętym o pewien cykl, o pewne przesunięcie w czasie, dość przy tym ekwiwalentnym wobec naszego. Obietnice przeszłości, zdjęcia, jakie wynieśliśmy z raju, w naszym czasie spełniają się jedynie jako poetycka replikacja magicznej struktury wspomnienia – na przykład lotniska, pasów startowych, wieży lotniczej – układu, jaki ma za zadanie zwabić ku sobie po raz kolejny pełen niespodzianek samolot. Nie myślimy o rzeczywistości w taki sposób, bo zapomnieliśmy, że cały nasz świat ukształtowany jest na zasadzie poetyckiej – tak przynajmniej twierdzili niemieccy romantycy. Dzisiaj przypomina nam o tym sieć cyfrowa. Profesjonalna znajomość sieci przyniesie nam pewną wiedzę na temat systemu; podobnie umiejętność zawodowego czytania poezji zorientuje nas co do struktury poematu. Klucze porzucone w „Poems” Sosnowskiego – tym razem w widocznych miejscach – nie ofiarują nam jednak rzeczywistych sensów, znaczeń, wyjaśnień, tym bardziej także rzeczywistych obietnic czy mitów. Poeta nie wie; może nas jedynie odesłać ku dalszym, równie niejasnym replikacjom, ku kolejnym źródłom, które pozornie wydają się powodować jakieś wyjaśnienia, choć tak naprawdę stanowią jedynie warkocz fragmentów.
„aserejé ja de jé de jebe tu de jebere” śpiewają dziewczyny. Możemy sensy wszelkich ludowych zaśpiewów, które w „Poems” upakowane są dość ciasno, dowolnie ureligijniać (albo upolityczniać). To, o czym będziemy wiedzieli tu całkiem na pewno, nie należy mimo wszystko do porządków ontologicznych, metafizycznych czy poznawczych. Na pewno dowiemy się bowiem tylko, jak to wszystko działa. Być może będziemy mogli tego także posłuchać. Być może także to poczuć. Aby tak się stało, powinniśmy jednak całkiem na pewno i po prostu pokochać poemat.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |