ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (153) / 2010

Hanna Trubicka,

WIDOK Z ÓSMEGO PIĘTRA

A A A
Tak mógłby się zaczynać opis nowej książki Piotra Ibrahima Kalwasa: „Dom” to literacki hołd na cześć Aleksandrii. Efekt nieskrywanej fascynacji autora – zamieszkującego tam od roku Polaka – kulturową stolicą Egiptu: jako przestrzenią architektoniczną, jako pomnikiem historii, jako miejscem spotkania różnych kultur. Przede wszystkim jednak jako – nieporównywalnym do niczego innego, rządzącym się swoimi własnymi prawami, mitycznym wręcz – odrębnym światem. Przetworzony przez filtr literackiej – raczej poetyckiej niż prozatorskiej – wrażliwości, świat Aleksandrii tworzą tutaj szczegóły, odnotowywane z wielką pieczołowitością wrażenia narratora-pisarza i jednocześnie jej mieszkańca: unoszący się na ulicach zapach gotowanych potraw, rozmowy z sąsiadami, zwracające uwagę detale architektoniczne. Kalwas nie troszczy się o dane faktograficzne, interesują go przede wszystkim bohaterowie miasta – mijane codziennie kobiety, mężczyźni, dzieci, obdarzane przez niego szczególną uwagą koty, ale także stare kamienice, małe uliczki, meczety. Jego ambicją nie jest przedstawienie całościowej, spójnej wizji Aleksandrii, jak z książek reportażowych czy przewodników. Z nakładających się na siebie obrazów wyłania się raczej klimat, atmosfera, duch opisywanego miejsca, a więc rzeczy nieuchwytne w standardowej mowie – co stanowi ogromny walor książki i tylko czasem koncentracja na detalu zmienia się w przesadną drobiazgowość. Z drugiej jednak strony miasto to w oczach narratora przypomina wręcz axis mundi, dom, miejsce święte. Jego stosunek do niej jest od początku do końca absolutnie bezkrytyczny, a ton – miejscami nieznośnie patetyczny. Stąd też książka przynosi niebywale jednostronny obraz miasta, w którym nie ma miejsca na opis jego bolączek, słabych punktów, gorszej strony – i tylko od nas zależy, czy damy się zawładnąć Kalwasowej pieśni, czy też nie zgodzimy się na wyraźnie czasem słyszalny ton fałszu.

Ale można by też zacząć inaczej: „Dom” to jeden z rozrachunków ze współczesną Polską i polskością. Pisany z perspektywy emigranta, któremu z dystansu – dosłownie z mieszkania na ósmym piętrze wieżowca w słonecznej Aleksandrii – łatwiej jest rysować ponury obraz pozostawionej daleko Warszawy. Pisarz kreśli ostry, dychotomiczny podział między idealizowanym „tu” – Egiptem, gdzie „na ulicach nie ma pijanych naćpanych, nie ma gburów o złych nadętych twarzach, nie ma agresji i brutalności” – a jednoznacznie deprecjonowanym „tam” – które to miejsce symbolizuje pijana twarz „Polskiego Chama”. Skala ambiwalentnych – choć przeważnie negatywnych – emocji, związanych z rodzinnym krajem, rozciąga się tutaj od pełnego patosu swoistego patriotyzmu – wyrażającego się w szacunku dla polskiej literatury i sztuki i w powracających wspomnieniach z dzieciństwa – przez rozgoryczenie i żal, aż do ledwo skrywanej frustracji. „Tak, wyjechałem z Polski z własnej woli” – tłumaczy się przed czytelnikiem narrator – „ale czuję się wypędzony przez tę piwną hołotę. I chcę, żebyś to wiedział”. W takich partiach książki narrator zmienia się w bezlitosnego krytyka „prostackiej, biesiadno-wódczanej kultury”, całe ustępy poświęcając jej przejawom. Piwo, wulgaryzmy, dresiarze – to dla niego podstawowe symbole upadłego polskiego społeczeństwa. Korzystając jakby z naturalistycznych technik, pisarz sugestywnie opisuje lumpów z jego dawnej ulicy – koncentrując uwagę na ich języku i fizjologii – i jest to jeden z wyrazistszych momentów książki. Lejący się strumieniami alkohol, „plugastwo” portali internetowych, nietolerancja – to tylko niektóre opisywane problemy. I choć ich stawiania nigdy dosyć, a pisarzowi nie sposób przy każdym takim passusie nie przyznawać ze smutkiem racji, to jednak podczas ich lektury nieodparcie nasuwają się pytania i wątpliwości, na których odpowiedzi nie znajdziemy w książce Kalwasa. Chociażby takie: czy emigracja – którą w pewnym sensie chełpi się autor – jest jedynym rozwiązaniem? Czy więc – by pozwolić sobie na odrobinę złośliwości – wszyscy mamy po lekturze „Domu” spakować walizki i kupić bilet do Aleksandrii? Chociaż sama boję się wieczorami chodzić po ulicach polskich miast, to jednak budzą we mnie osobiście pewien niesmak słowa na temat dresiarzy: „to było jak kontemplowanie małp w ZOO”. Niezbywalnym mankamentem książki jest właśnie tego rodzaju charakterystyczna dla narratora postawa: pełna poczucia wyższości i zwyczajnie pretensjonalna, która – niestety – nie opuszcza go przez większą część czasu, na czym powieść mocno traci.

O „Domu” można jednak pisać jeszcze inaczej. Na przykład tak: nowa powieść Kalwasa to pean na cześć codzienności – a właściwie ukrytego w niej głębszego, wręcz sakralnego wymiaru. To opowieść o drobnych wydarzeniach każdego dnia, które nadają mu stały rytm i sens. Większość czynności, jakie drobiazgowo opisuje wykonujący je narrator, to powtarzalne rytuały jego dnia powszedniego. Jego czasem jest czas teraźniejszy – czas chwili, którą pragnie utrwalić: czy jest to codzienny spacer z synem w parku naprzeciwko Biblioteki Aleksandryjskiej i wspólne karmienie kotów, czy jest to trwająca tylko 50 sekund drogocenna rozmowa o filozofii w windzie z sąsiadką. Inna sprawa, że rozmowa ta nie może trwać dłużej i być kontynuowana po wyjściu z budynku z powodu ograniczeń, jakie narzuca muzułmańska kultura. Tego typu problemy pozostają jednak u Kalwasa w dużej mierze przemilczane lub bagatelizowane.

Na ich roztrząsanie nie pozwala jednak ta sama jednostronna postawa, która każe mu tak jednoznacznie opisywać Aleksandrię. Książka Kalwasa to więc także ogólna krytyka Zachodu: krytyka zachodniej umysłowości – między innymi linearnej koncepcji bezlitośnie upływającego czasu, ale przede wszystkim krytyka współczesnej kultury konsumpcyjnej. Czyni to „Dom” interesującym głosem w dyskusji na tematy, które frapują teoretyków nowoczesności. Powieść jest właściwie swego rodzaju traktatem filozoficzno-poetyckim, w którym niebagatelną rolę odgrywają też erudycyjne cytaty, między innymi z poezji – sprawującego duchowy patronat nad książką – Edmonda Jamesa – żydowskiego poety, który większość swojego życia spędził właśnie w Aleksandrii. Znowu jednak to, co mogłoby niewątpliwie stanowić o walorach książki, jest poniekąd zaprzepaszczane przez przesadnie moralizatorski i wywyższający się ton bohatera. Wplatając w tok swojego wywodu interesujące komentarze filozofów, narrator nie może pozbyć się natrętnego metaliterackiego komentarza, który – nie wiem, świadomie, czy przypadkowo – sytuuje potencjalnego czytelnika grubo „poniżej” poziomu autorskiego. Przykład: „Jeszcze jeden Dilthey dzisiaj, dobrze? Króciutki i nietrudny. Bardzo proszę…o:”

Jak na liczącą niespełna 200 stron książkę, „Dom” mieści więc sporo: jest po trosze reportażem, po trosze tekstem publicystycznym, po trosze dziennikiem, po trosze autobiografią, po trosze esejem. Najważniejszym – spośród wszystkich opisywanych przez narratora – rytuałem, organizującym całą wielowątkową opowieść, jest właśnie rytuał Pisania. Kluczem podstawowym do tego „Domu” jest więc oczywiście klucz autobiograficzny. „Dom” to piąta z kolei powieść Piotra Ibrahima Kalwasa, który w 2000 roku przeszedł na islam, a jego cztery opublikowane do tej pory cztery powieści: „Salam”, „Czas”, „Drzwi” i „Rasa mystica”, są efektem jego podróży po krajach muzułmańskich. Najnowsza rzecz jest w pewnym sensie ich zwieńczeniem i dopełnieniem – jako książka-hołd dla Aleksandrii, w której ostatecznie pisarz zdecydował się osiąść na stałe.

Tym, co spaja wszystkie problemy, wątki, opisy jest właśnie osoba piszącego, narrator, człowiek, który pragnie – na sposób hermeneutyczny – prawdziwie zrozumieć rzeczywistość i siebie – i dlatego cały czas nosi przy sobie swój notatnik. Wiadomo, że spoza opisów Aleksandrii, zza krytyki zachodniej i polskiej kultury, zza apologii codzienności wyłania się przede wszystkim obraz „ja” piszącego, który próbuje – poprzez rozumienie tożsamości świata – zrozumieć siebie, dojść do własnej osobowości. W trakcie lektury nie sposób było mi oprzeć się wrażeniu, że Kalwas napisał „Dom” przede wszystkim dla siebie, co jednak w tym wypadku jest częstym źródłem przeszkód dla jego odbiorcy. Może to właśnie zbyt wyraziste eksponowanie podmiotu autorskiego sprawia, że wrażliwość opisów ustępuje czasem miejsca przesadnemu sentymentalizmowi, a upodobanie narratora do samego siebie utrudnia czytelnikowi empatyczną lekturę. Nie przesłaniają tego nawet liczne zwroty do odbiorcy ani nie łagodzą nieśmiałe próby autoironizowania – raczej symptomatyczne jest to, jak bardzo te działania są nieskuteczne i jak obnażają przekonanie narratora o tym, że pisze – pisaną majuskułą – Księgę. „Marzę o innym niż słowa języku komunikacji. Jak wielu pisarzy przede mną. Tak, może to i zgrabnie, i zabawnie ujęte, ale to prawda; ja nie będę pisał a Ty będziesz czytał” – pisze o swoim pisaniu zaskakująco bezkrytycznie narrator. Sęk jednak w tym, że innego języka w literaturze nie ma, a sprowadzenie książki przede wszystkim do funkcji autoterapeutycznej w żaden sposób nie ułatwia komunikacji, wręcz może ją uniemożliwić.
Piotr Ibrahim Kalwas: „Dom”. Wydawnictwo Janka. Prószków 2010.