ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (155) / 2010

Paweł Świerczek,

(NIE)KOCHANY NOWY JORK

A A A
Zmierzenie się z filmowym mitem Nowego Jorku jest dla reżysera zadaniem niebywale trudnym. Zwłaszcza, że częścią tego mitu jest sam Woody Allen – niekwestionowany mistrz nowojorskich opowieści – reżyser, do którego porównań trudno uniknąć. Nowy Jork funkcjonuje w świadomości zbiorowej w oparciu o paradoksy. To najbardziej europejskie z miast po drugiej stronie Pacyfiku, przesiąknięte kulturą Azji, jest przecież kwintesencją amerykańskości. Miasto wielkich wieżowców i równie wielkich możliwości, w którym każdy może znaleźć szczęście i spełnienie, jednocześnie jest najbardziej samotnym miejscem na ziemi, gdzie w wielomilionowym tłumie trudno znaleźć bratnią duszę.

Pomimo tych ambiwalencji, wszyscy kochamy Nowy Jork. Kochał go przecież Frank Sinatra, kocha Woody Allen, kochają bohaterowie „Przyjaciół”. Kochają go też twórcy „Zakochanego Nowego Jorku”, a tak przynajmniej deklarują oryginalnym, anglojęzycznym tytułem – „New York, I Love You”. Wyznanie to od samego początku budzi podejrzenia o nieszczerość. Kilka lat temu znakomici reżyserzy z całego świata (m.in. Gus Van Sant, Tom Tykwer, Alexander Payne, bracia Coen, Isabel Coixet, Wes Craven) wołali: „Paris, je t'aime”. Nowy Jork pozazdrościł francuskiej stolicy, wręczył więc kamery kilku rozpoznawalnym, choć nie wybitnym twórcom, z prośbą o miłosno-miejskie impresje. Efekt? Większość nowelek sprawia wrażenie wymuszonych i nieprzemyślanych, a całość jest zdecydowanie słabsza od paryskiego pierwowzoru.

Trzeba jednak pozostać sprawiedliwym i zaznaczyć, że autorzy wersji amerykańskiej wpadli na całkiem ciekawy pomysł spojenia wszystkich historyjek w jedną całość. Niestety, koncept nie wystarcza, kiedy nie ma czym go wypełnić. W „Paris, je t'aime” każda nowelka była wyraźnie oddzielona od następnej. Dopiero w finale kadry z wszystkich opowieści, niczym mozaika, ułożyły się w jedną całość. W „New York, I Love You” historie przeplatają się ze sobą i łączą za sprawą nadrzędnego motywu przyjezdnej artystki, Zoe (Emilie Ohana), nagrywającej wszystko, co napotyka podczas pobytu w mieście. Symptomatyczna figura autorskiego porte parole: jedenaścioro reżyserów skondensowanych w jednym bohaterze. Przekłada się to na cały film, w którym brak miejsca na twórczy indywidualizm i niekonwencjonalne pomysły. Co prawda filmowcy, którzy podpisali się pod „Zakochanym Nowym Jorkiem”, wykorzystują różne gatunki (od komedii, przez melodramat, po kryminał), jednak poruszają się w obrębie bezpiecznego paradygmatu sprawdzonych formuł, nie próbując nawet wyróżnić się stylistycznie na tle współtwórców. Na próżno szukać tu takich perełek jak „Tour Eiffel” z „Zakochanego Paryża” (nowelka w reżyserii Sylvaina Chometa opowiadająca o spotkaniu pary mimów).

Przez ekran przewija się cała galeria typów znanych z nowojorskich filmów. Mamy więc niespełnionych artystów, przechodzących kryzys ludzi kariery, bezimiennych nieznajomych, prostytutkę, kieszonkowca, hotelowego boya, taksówkarza, przedstawicieli różnych mniejszości (Azjaci, Żydzi, Afroamerykanie), rezolutne dziecko i licealistę marzącego o spędzeniu nocy z kobietą… Wszyscy oni wchodzą we wzajemne interakcje, zgodnie z najprostszymi schematami, realizując ograne motywy.

Jest w „Zakochanym Nowym Jorku” kilka sprawnie zrealizowanych epizodów, które ogląda się z niemałą przyjemnością. Mira Nair opowiada o platonicznej miłości dżinisty (Irrfan Khan) i Żydówki (Natalie Portman), która ma właśnie wyjść za mąż za wyznawcę swojej religii. Kilka gestów i spojrzeń wystarcza, by wykreować na ekranie ulotne uczucie bez szans na spełnienie. Yvan Attal w rozbitym na dwie części segmencie przygląda się dwóm rozmowom przy papierosie. Wejście do ekskluzywnej restauracji, noc rozświetlona złotym światłem latarni, papierosowy dym i błyskotliwe dialogi, padające z ust znakomitych aktorów (Ethan Hawke rozmawia z Maggie Q, a Chris Cooper z Robin Wright Penn). Kwintesencja nowojorskości. Trochę tu z Allena, trochę z jarmuschowskich „Kawy i papierosów”. W gruncie rzeczy oba te fragmenty, w całej swej bezbłędności, oryginalnością jednak nie grzeszą.

Interesująco zapowiadała się nowelka Shunjiego Iwaia z Orlando Bloomem w roli kompozytora muzyki filmowej, uwikłanego w internetowo-telefoniczne relacje z fanką Dostojewskiego (Christina Ricci). Segment stworzony z pomysłem i lekkością, niestety pozostawiający lekki niedosyt. Kilka minut, które miał do dyspozycji reżyser, to zdecydowanie za mało. Temat aż prosił się o rozwinięcie do pełnometrażowego formatu.

Pozostałe wątki to już sterta mniejszych lub większych banałów. Z wyreżyserowanej przez Jianga Wena historii kieszonkowca (Hayden Christensen), który napotyka na swojej drodze „grubą rybę” (Andy Garcia), zupełnie nic nie wynika. To czysta realizacja konwencji, bez żadnej refleksji. Brett Ratner kopiuje pomysł z nowelki Toma Tykwera z „Paris, je t’aime”, zmieniając oczywiście tożsamość bohaterów i miejsce akcji oraz dodając odrobinę humoru na granicy dobrego smaku. Allen Hughes serwuje nam historyjkę dwójki nieznajomych (Bradley Cooper i Drea de Matteo), którzy po przypadkowym seksie postanowili spotkać się ponownie. Pędząc w umówione miejsce, powtarzają sobie w myślach, że tym razem nie skończą razem w łóżku. Widzowie słyszą w tym czasie ich głosy z offu, dzięki czemu cały, miałki zresztą, sens tej opowiastki podany zostaje w najbanalniejszy z możliwych sposobów. Na rażących stereotypach bazuje segment w reżyserii Natalie Portman, w którym czarnoskóry tancerz (Carlos Acosta) opiekuje się córką swojej zapracowanej byłej partnerki. „Róbcie to, co kochacie i nie zaniedbujcie swoich dzieci” – oto co ma nam do powiedzenia stająca po drugiej stronie kamery aktorka.

Artystowskie ambicje mają Shekhar Kapur, realizujący scenariusz Anthony’ego Minghelli oraz Fatih Akin, opowiadający swoją autorską historię. W przeestetyzowanej nowelce Kapura Julie Christie gra gasnącą gwiazdę, która wprowadza się do hotelu. Wdaje się w prowadzącą donikąd rozmowę z obsługującym ją Shią LaBeoufem. W enigmatycznych dialogach kryje się przeszłość, która zaczyna mieszać się z teraźniejszością, by stworzyć pozbawiony sensu bełkot.

Akin z kolei opowiada o niespełnionej miłości niespełnionego malarza do Azjatki pracującej w chińskiej restauracji. Jest tu wszystko, co w takiej historii być powinno: wielki talent, piękna kobieta i… niespełnienie. Trudne do zniesienia.

Na tle całego filmu wybija się jedynie ostatnia nowelka autorstwa Joshuy Marstona. Twórca „Marii łaski pełnej” przygląda się małżeństwu stetryczałych staruszków (Eli Wallach i Cloris Leachman), którzy wybierają się na spacer. Wolnym krokiem zmierzają w stronę oceanu, nie zważając na pędzący zdecydowanie żwawszym tempem świat. Nie przystają do filmowego obrazu Nowego Jorku – miasta przebojowego i wiecznie młodego, w którym starość reprezentują tylko dobrze zakonserwowane, dystyngowane damy albo rozbrajający intelektem naukowcy czy artyści. Bohaterowie segmentu Marstona swoją tożsamość określają nie przez to, czego dokonali, ale przez siebie nawzajem. Mimo utraty sił, mimo zmęczenia drugą osobą, są dla siebie podporą. Razem w trudach dążą przed siebie, by zatrzymawszy się, przeżyć chwilę czystego szczęścia i ruszyć dalej – do następnej chwili.

Dla tego małego fragmentu warto zobaczyć „Zakochany Nowy Jork”. Joshua Marston, bez silenia się na wybitność, podważył w swojej nowelce wszystko to, co udowodnić próbowali poprzedzający go twórcy. Zwracając uwagę na problem starości, pokazał oblicze Nowego Jorku, o jakie w kinie trudno. Nowy Jork Marstona to miasto nie zwracające uwagi na tych, którzy nie mogą dostosować się do jego tempa, to miasto w jakiś sposób okrutne, w którym, by przeżyć, trzeba drugiego człowieka u boku. Z tego oglądu płynie jednak pewien optymizm: Marston jako jedyny twórca „Zakochanego Nowego Jorku” zdaje się potwierdzać, że znalezienie owego drugiego człowieka jest możliwe i warte poświęceń. Świetny finał dość kiepskiego filmu.
„Zakochany Nowy Jork” („New York, I Love You”). Reż.: Jiang Wen, Mira Nair, Shunji Iwai, Yvan Attal, Brett Ratner, Allen Hughes, Shekhar Kapur, Natalie Portman, Fatih Akin, Joshua Marston, Randy Balsmeyer. Scen.: Fatih Akin, Keenan Donahue, Natalie Portman, Anthony Minghella i in. Obsada: Hayden Christensen, Natalie Portman, Orlando Bloom, Christina Ricci, Maggie Q, Olivia Thirlby, Julie Christie i in. Gatunek: komedia / melodramat / film nowelowy. Produkcja: USA / Francja 2009, 103 min.