ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (158) / 2010

Magdalena Boczkowska,

MOŻE TAK, A MOŻE NIE

A A A
Na kolejny tomik Konrada Wojtyły trzeba było czekać dość długo. Długo, bo aż cztery lata, a – przypomnijmy – do tej pory poeta przyzwyczaił swych czytelników do otrzymywania nowych zbiorków w odstępach zaledwie dwuletnich: „Z dwojga złego wybieram miłość” (2000), „Fri Low” (2002) oraz „Wiersze fatalne” (2004).

Najnowszy tom, zatytułowany dość niezwykle „może boże” („zrobię coś może, może”? czy raczej „pomóż mi boże, boże”?), poza – co oczywiste – wierszami, zawiera również szereg zdjęć, autorstwa Krzysztofa Trzcińskiego. Na większości z nich widnieją posągi tak zwanych maszkaronów. Przedstawiają one, jak wiadomo, ludzką bądź zwierzęcą postać, często o groteskowych, karykaturalnych i przerażających rysach, czasami również ze skrzydłami, rogami. Wykorzystywane jako detale architektoniczne, miały przede wszystkim pełnić funkcję apotropaiczną, czyli odstraszającą, mówiąc krótko – miały chronić ludzi przed złem, stąd zapewne ich wykorzystywanie nawet na budowlach sakralnych, wystarczy przypomnieć najsłynniejsze maszkarony świata, te znajdujące się na gotyckiej katedrze Notre-Dame w Paryżu.

Równie istotne jak wspomniane fotografie owych maszkaronów, jest również motto tomiku, zaczerpnięte z utworu prozatorskiego „Bez” Samuela Becketta: „[…] poruszy się w piachu coś ruszy się w niebie w powietrzu w piachu. […] W piachu bez oparcia jeszcze jeden krok w bezkresie zrobi to. Cicho ani tchnienia we wszystkie strony tak samo szare ziemia niebo ciało ruiny”. W dziełach autora „Czekając na Godota” ludzkie istnienie jest zawsze tragiczne i pełne absurdu, a świat jest niespójny i fragmentaryczny, nawet śmierć wydaje się być absurdalna, niczego nie da się bowiem złożyć w sensowną całość. W „może boże” również nie ma już złudzeń, co do istnienia sensu ludzkiej egzystencji. Człowiek pozbawiony nadziei żyje w świecie maszkaronów, w świecie już niemal nihilistycznych przekonań, niczym z pism Fryderyka Nietzschego, do którego bezpośrednio odwołuje się i sam Wojtyła (na przykład wiersze „[Coś z Nietzschego]” i „[z Nietzschego coś]”). Dla niemieckiego filozofa motorem dynamizmu życia była wolna wola. Poszukiwanie sensu istnienia w innych niż tradycyjna moralność obszarach, wymagało natomiast istnienia tak zwanego nadczłowieka, który był przecież jedynym twórcą swego losu. Uznawał on konieczność swojego bytowania w świecie nie dlatego, że musiał, lecz dlatego, że chciał – było to określane mianem amor fati, miłości konieczności. Dla poety wiara w sens i w tworzenie własnego losu, a zatem właśnie w amor fati, czasami zawodzi – „stoimy przed dokonanym / co w ostatecznym rachunku / może się okazać sądem / ostatecznym”, twierdzi w wierszu „[Wszystko]”, dedykowanym Maćkowi Meleckiemu. Skoro wszystko jest już „dokonane”, z góry „postanowione” i „ostateczne”, człowiek nie powinien mieć dalej złudzeń co do bycia kowalem swego losu. Warto w tym miejscu przytoczyć także pierwszy wiersz tomu, zatytułowany „[Początek końca]”:

koniec i początek
są nie do pomyślenia.

nie myśl
porzuć
zawsze już
jest

coś
na kształt złudzeń
ciało nieruchome
każde oko puste
każda rana
sucha żywa tkanka
martwa.

w miejsce odpustu
impotencja boska.

Bóg jest impotentem, umiera jak w „[Rozproszeniu]”, a krzyżyk, najpopularniejszy symbol religijny, staje się już tylko „krótką metaforą między piersiami” („[Prawdziwe historie są zmyślone]”). Bóg to tylko:

żółtko źrenicy
zastygłe w białku oka.

krótki jęk bez owijania
w bawełnę słowa.

Może jest więc tak, że świat stworzony przez Boga okazał się być nawet dla niego zbyt skomplikowany, zbyt absurdalny, by chciał (i mógł) w niego ingerować? Staje się zatem impotentem, nie potrafiącym zapłodnić w ludziach swych nadziei i wartości. „Może Boże”? – pyta Wojtyła. Taka prywatna, swoista odmiana deizmu. Z drugiej jednakże strony, jeśli nie Bóg kieruje losem człowieka i nie sam człowiek, to kto to robi? Na to pytanie odpowiedzi nie dostaniemy. Dla autora tomu „Z dwojga złego wybieram miłość” na szczęście istnieje jednakże jeszcze, być może najważniejsza rzecz, dusza, która „jest w pewnym sensie / wszystkim, co poza / niezauważalnym gestem / zawieszanych w powietrzu rąk”. W wierszu, z którego pochodzi zacytowany fragment, pojawia się również śmierć, a właściwie kostucha – „der tod”. Ludzkie życie nieuchronnie zmierza ku śmierci, tyle tylko, że zawsze „śmierć unieważnia śmierć” („[Pieśń z innej strony lasu]”).

W najnowszym tomiku Wojtyły nie ma zatem nie tyle nadziei, co raczej złudzeń odnośnie do poznania sensu naszego istnienia we wszechświecie. Świat wykreowany w „może boże” nie jest światem bez Boga, raczej mimo Boga. Poeta pokazuje, że może jest tak, jak nam się wydaje, a może właśnie zupełnie inaczej. Obrazowaniu takiemu służy również język, pełen elips, potocznych zwrotów, rozbitych wyrażeń czy frazeologizmów. Zdania są krótkie, dosadne, czasami sprawiają wrażenie urwanych w połowie, niedopowiedzianych. Jak w końcowym „Po słowie” zauważył Edward Balcerzan „pozostaje czysty rym, wybryk tekstowego uniwersum, w którym prócz językowych inicjatyw nie ma nic, a osobliwie nie ma odniesień do rzeczywistości postrzeganej przy pomocy zmysłów, smakowanej ciałem, jego rozkoszą i bólem”.

Autor „Wierszy fatalnych” nieustannie stawia mnóstwo ważnych pytań, na które nie ma, bo być nie może, jednoznacznych odpowiedzi. Powiada, że ludzkie życie składa się właśnie z takich niedopowiedzeń, urwanych gestów, przerwanych w połowie słów, niedokończonych myśli. Nie ma ucieczki przed absurdem życia i absurdem śmierci. Okrzyk „może boże”, pojawiający się w tomiku (nie licząc tytułu) pięciokrotnie, również nie pomoże. W końcu – jak twierdzi w ostatnim wierszu, zatytułowanym po prostu „[Koniec]”, a będącym piękną klamrą do pierwszego „[Początku końca]” – zawsze następuje właśnie koniec, ów piekielny „the end”, który również może być przecież tak naprawdę tylko początkiem czegoś zupełnie innego:

koniec
jest już na początku
ostatecznie nic
nie pozostawia
bo się nie zaczyna.

nigdy i nic

początek
jest zawsze na końcu
ostatecznie nic
nie rozpoczyna
bo się kończy.

może boże
nigdy i nic
bo coś.
Konrad Wojtyła: „może boże”. Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka. Mikołów 2010.