ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (161) / 2010

Paweł Rutkiewicz,

JAPANESE WALKING

A A A
Podejmując się lektury takich książek, jaką dla Europejczyka okazuje się „Nadepnęłam na węża” Hiromi Kawakami, stajemy nie tylko w obliczu literatury. Stajemy wobec siebie samych, poprzez sposób lektury zadających sobie pytanie o rolę, jaką w naszym życiu literatura odgrywa.

Oryginalne, japońskie wydanie „Nadepnęłam na węża” ukazało się w 1996 roku, przynosząc niespełna czterdziestoletniej wówczas pisarce jedno z najważniejszych wyróżnień literackich kraju kwitnącej wiśni – nagrodę im. Akutagawy. W kwestii poetyki tego, składającego się z trzech opowiadań zbioru pewność możemy mieć tylko co do dwóch rzeczy. Po pierwsze: subtelności metaforyki i sposobu komponowania następujących po sobie wydarzeń. Po drugie erotycznej uczuciowości wyłaniającej się spośród wyobrażonych przez Hiromi Kawakami zjawisk. Gdy pójść jednak dalej, grunt dla postawienia jakiejkolwiek spójnej tezy z twardego staje się miękki niczym wąż, którego udziałem stała się tytułowa sytuacja tytułowego opowiadania.

„Był miękki, nadepnęłam raz i drugi, nie mogłam się powstrzymać” – a tak jak bohaterka/narratorka utworu, Hiwako Sanada, nie mogła zwalczyć w sobie parcia do sukcesywnego wgniatania się w za pierwszym razem niechcący nadepniętego węża, tak czytelnik nie może (tudzież nie wypada mu zaraz po pierwszej stronie) odmówić sobie przywileju przejścia w czytelniczej wędrówce śród otwierającego się przed nim tekstu. Problem wynika jednak z faktu, że świat przedstawiony „Nadepnęłam na węża” (zarówno jeśli chodzi o opowiadanie, jak i cały zbiór) z racji swojego zakorzenienia w tradycji japońskiej pozostać może światem zamkniętym dla czytelnika o wrażliwości i strukturze rozumienia ukonstytuowanych w obrębie kręgu kulturowego tak dla Japonii odległego, jak europejski.

Ja drogi do tekstów Kawakami widzę dla Europejczyka dwie. Z jednej strony możemy spróbować wejść do niego w butach autorki – tudzież jej rodaka – w miarę możliwości przyswajając sobie wcześniej podstawy estetyki japońskiej i kultywowanej przez japońską kulturę, a buddyjskiej u swej genezy idei zespolenia sztuki z życiem i życia ze światem – równorzędnych w harmonijnej egzystencji. Opowiadania z „Nadepnęłam na węża” zdają się bowiem nawiązywać do klasycznego w historii literatury japońskiej gatunku zwanego zuihitsu. Wedle definicji Mikołaja Melanowicza odznacza się on „brakiem jednolitej kompozycji całości utworu i wyrazistej myśli przewodniej. Jest on natomiast ciągiem luźnych notatek, szkiców, zasłyszanych historii i zdarzeń, aforyzmów, anegdot, przelotnych myśli, a nawet nazw rzeczy czy zjawisk, które zwróciły z jakiegoś powodu uwagę autora” („Słownik rodzajów i gatunków literackich”, Kraków 2006) bądź narratora. Pozbawiona ciągłości przyczynowo skutkowej w „Nadepnęłam na węża” jest przede wszystkim świadomość postaci w kwestii samych siebie i otaczającego ich świata. Narratorka opowiadania „Znikają”, mówiąc, że jej „rodzina ma skłonność do akceptowania wszystkiego, co jej się przydarza, bo lubi spokój”, wyraża nie tylko fakt z egzystencji fikcyjnych postaci, lecz poniekąd również nadrzędną zasadę panującą w warsztacie pisarskim Kawakami. W dwóch pierwszych opowiadaniach konsekwencje wydarzeń wybijających postacie z wyjściowej dla nich zwyczajności mają miejsce tylko dopóty, dopóki same te wydarzenia wciąż trwają. Dopóki starszy brat, który w niewyjaśniony sposób zniknął, nie zostanie zastąpiony u boku narzeczonej (samą sobą przypominającej o jego nieobecności) przez młodszego brata. Dopóki przybierający ludzką postać i mowę wąż przebywa (sam, lub za pośrednictwem innych węży) w obecności osoby, przez którą został nadepnięty itd. Ta swego rodzaju stylistyka egzystencjalnego rozproszenia najsilniej wyeksploatowana została w opowiadaniu ostatnim. Trzon fabularny ograniczono tam do tego tylko, co można wyczytać z tytułu: „Zapiski z pewnej niezwykłej nocy”. Mamy więc niezwykłą noc, w której niepowiązane ze sobą niczym innym, niż świadomością przeżywającej je narratorki, dzieją się rzeczy tak niezwykłe, że chciałoby się rzec – oniryczne. Chciałoby się, lecz nie można.

Mówiąc o zabiegach onirycznych, podkreśla się fikcjonalność utworów, w których je przeprowadzono. Tym samym utrwala się w świadomości ich odbiorców niezbywalność granicy między światem tekstu, a światem czytelnika. Światem sztuki, a światem, w którym sztuka – wraz z innymi jego elementami – egzystuje. Właśnie zaś zacieranie tej granicy, czynienie bezzasadnym traktowania jej serio zdaje się leżeć u podstaw pisarstwa Kawakami.

Przede wszystkim nie na miejscu w jego kontekście byłoby używanie słowa „zrozumienie”. Przez zaprzeczenie jego nieodzowności wieść zdaje się druga z odnalezionych przeze mnie dróg do „Nadepnęłam na węża”. W miejsce merytorycznego kimona, przywdziewanego ze złudzeniem faktycznego wniknięcia w japońskość tej literatury, proza Kawakami zdaje się sugerować nam intelektualną nagość jako najlepszą metodę oswojenia się z orientalnością. Kusi nas medytacyjnym niemalże opróżnieniem myśli, abyśmy skupieni wyłącznie na aktualnym momencie lektury, odsuwając na dalszy plan świadomość rzeczywistości spoza tekstu, zapomnieli o naszej od niego odrębności, odczuwając tym samym możliwą z nim tożsamość. By wraz ze wspomnianą już, nieuważną Hiwako, nadepnąć na węża, wystarczy zapomnieć o właściwej być może tylko naszej części kuli ziemskiej symbolice węża. Wystarczy otworzyć się na błogość wężowego uścisku, a zamknąwszy się w nim poczuć, że wreszcie jest się bezpiecznym. Proste prawda?

Nie. Nieprawda. Dla Europejczyków zbiór opowiadań Kawakami (zwłaszcza jego utwór tytułowy) jest wielkim testem otwartości na inność wobec nas odległych krajów/kultur/społeczeństw. Zdać można go najwyraźniej poprzez tymczasowe wyrzeczenie się, zaspokajanej niekiedy kosztem intymności w kontakcie z literaturą apodyktyczną potrzebą zrozumienia. Nie wyzbywszy się jej, rozpędzony ku dyskursywności swojej, zawsze przecież subiektywnej interpretacji, czytelnik zadeptać mógłby trop wiodący ku uniwersalnemu językowi wszystkich sztuk wszystkich kultur – językowi uczuć i odczuć. U Kawakami ujawnia się on na rewersie braku wyrazistej myśli przewodniej – w strukturotwórczej potencji wiodącej emocji: tęsknoty za ciepłem uczuć. Brzmi to pretensjonalnie, ale wobec stymulowanej przez tę prozę totalnej wrażliwości na pretensjonalność również trzeba się otworzyć: „Przejrzała mnie, myślę sobie, a kiedy ją przytulam, znów nachodzi mnie chęć, by powiedzieć: Kocham cię. / I mówię to od razu, choć należało milczeć, skoro to nieprawda” („Zapiski z pewnej niezwykłej nocy”).

Pretensjonalność to również warstwa egzystencji. Któraś – między szczerością a nieszczerością.

Wytyczone przeze mnie szlaki lektury po „japońsku” na końcowym odcinku pokrywają się ze sobą. Podstawowa różnica między nimi sprowadza się właściwie do intencji czytającego. Mamy więc drogę egzegety, ze szkiełkiem mędrca wędrującego po meandrach obcej mu literatury po to tylko, by w rozszyfrowywanym tekście wyczytać, że właściwsza jest ta druga droga – krótsza, lecz bardziej kaskaderska. Ostatecznie europejski czytelnik pozostać musi z prozą Kawakami sam na sam, pozbawiony sztafażu swojej dotychczasowej wiedzy o świecie i literaturze. Kwestia, czy zostanie z niego odarty w skutek wpisanej w tekst i odczytanej dopiero z niego konieczności, czy też obnaży się sam, zależy od odpowiedzi na pytanie o literaturę, które wobec „Nadepnęłam na węża” zadać sobie musi. Czy przede wszystkim jest ona nośnikiem wiedzy o świecie (i ludziach), który w razie niezrozumiałości koniecznie trzeba na swoje potrzeby rozszyfrować? Czy też jest po prostu sztuką, która jeśli okaże się niezrozumiała, to najprzyjemniej jest się jej niezrozumiałości poddać?
Hiromi Kawakami: „Nadepnęłam na węża". Wydawnictwo Karakter. Kraków 2010.