ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (161) / 2010

Paweł Miech,

PRAWDA CIAŁA

A A A
„Tylko ktoś, kto potrafiłby w ślepej somatycznej rozkoszy, która nie kieruje się żadną intencją i wszystkie intencje ucisza, dostrzec utopię, zdolny byłby do przekonującej idei prawdy.” (Adorno, Minima Moralia, s. 71)

„Popatrz, zwykł był mawiać Diogenes, oto świadectwem tej prawdy jestem ja i moje ciało.” (Epiktet, Diatryby, Encheridion, s.289)


Myśl, że ciało, jego pragnienia, rozkosze i cierpienia stanowią kwintesencję prawdy, może się wydać niektórym niepokojąca. Na pierwszy rzut oka pogląd taki idzie także wbrew dużej części naszej tradycji kulturowej. Przywykliśmy do pewnego znanego banału, w myśl którego człowiek jest czymś więcej niż ciało. Zapewnia się nas, że sensem ludzkiego życia jest właśnie wykraczanie poza własną cielesność w stronę jakichś innych „wyższych” jakoby celów i idei. Mówi się nam, że jesteśmy czym innym niż ciało, czymś „więcej”. Najgłośniej pogląd taki formułują oczywiście księża, rabini, muezini i inni pracownicy instytucji religijnych. Także filozofowie jednak, od Platona i Pitagorejczyków przez Kartezjusza i Kanta po Schellera delektują się nader często tego typu dyskursem. Nawet oponenci klasyków filozofii, brutalni demaskatorzy, wnikliwi hermeneuci podejrzeń, tacy jak Nietzsche, nie są wcale skłonni widzieć kwintesencji prawdy w ciele. Także u Nietzschego pojawia się „coś więcej”, tyle, że nie jest to duch czy Bóg, a Übermensch. Zaproponowana przez Adorno w zacytowanym fragmencie próba poszukiwania przekonującej idei prawdy w ciele nie jest zatem próbą często w filozofii podejmowaną.

Warto więc spróbować poszukać w ciele jakiejś formy idei prawdy. Oczywiście próba poniższa nie może rościć sobie żadnych pretensji do akademickiej poprawności, której warunkiem jest zdolność do zakwalifikowania danego projektu do jakiejś ustalonej kategorii czy dyscypliny. Próba poniższa jest raczej rodzajem eseistycznego kaprysu intelektualnego, jej podjęcie jest zabawą służącą nie tyle osiągnięciu poznania, które czerpałoby w pełni z wszystkich zasobów filozofii i dodawało do nich jakąś nową cegiełkę, ile zwykłej pozbawionej celu grze pojęciowej. Grze podobnej nieco do tych sofistycznych zabaw, które z widoczną satysfakcją notował czasem Platon w niektórych swoich dialogach, np. w Eutydemie.

Dla klasyków filozofii prawda była czasem ujmowana jako telos, źródło dynamiki napędzającej nasze poznawcze wysiłki. Od razu rzuca się w oczy, że ciało świetnie odpowiada tej klasycznej definicji. Cóż innego, jeśli nie właśnie ciało, jest źródłem całej naszej życiowej dynamiki? Przeważająca większość naszych działań jest zorientowana na zaspokojenie naszych cielesnych pragnień. Jesteśmy w ruchu tylko dlatego, że pragniemy pewnych specyficznych rozkoszy i poszukujemy środków (na ogół pieniężnych) dla ich zaspokojenia. Gdybyśmy przestali pragnąć, przestalibyśmy działać. Oczywiście, nasze pragnienia są zróżnicowane, niektórzy cenią sobie rozkosze i przyjemności subtelne, inni wolą przyjemności szorstkie i proste. Jedni lubią szeptać podczas miłości wyrafinowane i ciepłe słowa, inni lubią szeptać sobie rzeczy wulgarne. Istnieje także wąska grupa tych, którzy lubią przyjemności na pozór w małym stopniu związane z ciałem, takie jak przyjemności lektury czy oglądania awangardowych filmów. Mogłoby się wydawać, że przyjemność czerpana z lektury nie jest już przyjemnością cielesną, a raczej pewną rozkoszą duchową. Jest to stary argument stoików, zwłaszcza tych bardziej zainteresowanych literaturą – jak Seneka. By przekonać się, że Seneka jest w błędzie, wystarczy przeprowadzić mały empirystyczny eksperyment myślowy à la David Hume i wyobrazić sobie, że musielibyśmy czytać z nogami przywieszonymi do sufitu i z głową w dół. Czy wtedy także czerpalibyśmy przyjemność z lektury? Przykład ten dowodzi jasno, że wszelkie rozkosze czytania są integralnie związane z układem naszego ciała. Lektura przypomina coś w rodzaju snu. Przyjemność, którą daje jest blisko powiązana z rozkoszami lenistwa: ciało spokojne i odprężone spoczywa na wygodnej kanapie, a jego wyobraźnia lub rozum pobudzane są przez ciekawe, niewidziane wcześniej obrazy. Być może zabrzmi to nieco prowokacyjnie, jednak wygląda na to, że u swych podstaw przyjemność czytania nie różni się jakoś radykalnie od przyjemnych odczuć odczuwanych przez psa na spacerze. Pies na ogół cieszy się, kiedy ma możliwość zobaczenia miejsc, których wcześniej nie widział, uwielbia też wdychać różne nowe zapachy, których wcześniej nie czuł. Merdając ogonem podbiega do nowych płotów, radośnie wącha nieznane trawniki. Zwierzę czerpie więc przyjemność z natłoku nowych doznań. Podobnie człowiek czytający książkę, czerpie przyjemność z napływu nowych wrażeń. Różnica polega jedynie na tym, że człowiek delektuje się obrazami które podsuwa mu fantazja pod wpływem przeczytanych stron, a zwierzę delektuje się obrazami pochodzącymi bezpośrednio ze zmysłów. W przypadku rozkoszy czerpanych z kina sytuacja wygląda podobnie. Także tutaj mamy do czynienia z niezwykle przyjemną kombinacją lenistwa, odpoczynku, relaksu, wygodnego fotela i nowych nieznanych wcześniej doświadczeń stymulujących zmysły lub wyobraźnię.

Na pozór wydaje się jednak, że istnieją jednak pewne obszary, które nie poddają się redukcji do czystej cielesności. Na przykład myślenie. W przypadku myślenia pojawia się jednak ten problem, że stosunkowo rzadko uwalnia się ono od wymagań stawianych przez ciało. To prawda, że myśli posiadamy nieustannie, że – jak trafnie wyraża ten stan rzeczy frazeologizm – nieustannie chodzą nam one po głowie. A jednak rację ma w tej kwestii Zbigniew Herbert, który stwierdza, że:

„wyrażenie potoczne
przecenia ruch myśli
większość z nich
stoi nieruchomo
pośrodku nudnego krajobrazu
szarych pagórków
wyschłych drzew
(…) nie chodzą
bo nie zajdą
nie chodzą
bo nie ma dokąd”

Herbert bardzo trafnie zwraca naszą uwagę na stan w jakim znalazłoby się nasze myślenie, gdybyśmy pozbawili je podstawy, jaką jest nasze ciało. Gdybyśmy niczego nie pragnęli, nasze myśli byłyby zupełnie martwe. Myśli chodzą po głowie tylko wtedy, kiedy wyznaczy się im jakiś konkretny cel, a cele te na ogół wyznacza nam nasze ciało. Jeśli już wyznaczymy myślom cel, wskażemy im jakąś rozkosz, na którą mamy ochotę, nabierają one na ogół rozpędu i gęstości. Mamy wtedy do czynienia ze zjawiskiem, które inne wyrażenie potoczne określa mianem „kombinowania”. „Kombinujemy” jak by tu zaspokoić nasze pragnienie, „kombinujemy” na ogół jak by tu zdobyć środki (zwykle finansowe) na zaspokojenie naszych pragnień. Ze świecą szukać ludzi, którzy myśleliby całkowicie bezinteresownie. Bezinteresowne poznanie jest na ogół fikcją lub świadomym kłamstwem. Być może studenci pierwszych lat studiów wierzą naiwnie, że nauka jest poznaniem bezinteresownym. Kiedy już kończą studia na ogół mają jednak świadomość, że tytuły naukowe i publikacje nie są zdobywane bezinteresownie. Każdy kolejny tytuł to podwyżka, a więc więcej środków na zaspokajanie własnych pragnień. Zresztą, jak już zwracaliśmy uwagę, także samo poznawanie (czytanie, oglądanie) jest pewną przyjemnością związaną z ciałem.

Oczywiście, byłoby świetnie, gdybyśmy czasem myśleli o czymś innym niż o ciele i środkach na zaspokojenie jego pragnień. Być może czasem, w chwilach lenistwa zdarzają się rzadkie momenty, w których myślimy o sensie życia lub o rzeczach ostatecznych, o sprawach metafizycznych lub o zagadnieniach religijnych. Możliwe, że rozmyślania te nie mają żadnego zakorzenienia w cielesności, nie są związane z żadnymi potrzebami. Są wprawdzie wywołane przez pewien układ ciała – spoczynek lub spacer – ale się do tego układu ciała nie sprowadzają. Ani mi w głowie negowanie takich rzadkich fenomenów. Twierdzenie „ciało jest prawdą” wcale nie kwestionuje tego, że istnieją zjawiska nie związane bezpośrednio z ciałem. Chodzi mi jedynie o deprecjację takich fenomenów, pokazanie, że choć czasem zjawiska takie mają miejsce, to są one rzadkie i mają jedynie marginalne znaczenie. Nie są one prawdą naszego życia, a jedynie jakimś przypadkowym ornamentem, elementem dekoracyjnym, który przysłania nam to, co w życiu najważniejsze.

W osobach religijnie nastawionych może się zbudzić wątpliwość, czy aby takie postawienie sprawy, które ogranicza sferę życiowego sensu jedynie do ciała i jego przyjemności nie jest przypadkiem niebezpieczne. Co ze zobowiązaniami moralnymi? Czy nie grozi nam w ten sposób powrót do jakiegoś egoistycznego i amoralnego hedonizmu? O tym, że hedonizm faktycznie może być niebezpieczny zdaje się świadczyć przypadek jednego ze starożytnych hedonistów – Hegezjasza, który zyskał sobie przydomek „nawołujący do śmierci”. Hegezjasz uważał, że nie ma nic poza ciałem, a jedynym naturalnym celem życia jest przyjemność. Za stan przyjemny uznawał stan wolny od cierpień. Ze smutkiem konstatował jednak, że stanu wolnego od cierpienia nie sposób osiągnąć, zawsze jest ryzyko, że coś się nam w życiu nie uda – i przyjemność zostanie zaburzona. Poza tym uważał, że przyjemności nie dają związki z ludźmi, zwłaszcza te oparte na przyjaźni i miłości – uznawał, że przyjaźń i miłość wymaga poświęceń, a te nie są wcale przyjemne. Rozmyślanie te poprowadziły go do wniosku, że przyjaźń nie jest zjawiskiem rozumnym a jedynym stanem, który w pełni uwalnia nas od cierpień jest śmierć. Jak podaje Cyceron, król Ptolemeusz zakazał Hegezjaszowi wygłaszania swoich wykładów. Jego mowy były tak sugestywne, że wielu ludzi popełniało pod ich wpływem samobójstwo. Giovanni Reale, gorliwy katolik, omawia postać Hegezjasza z widocznym tryumfem i mocno podkreśla radykalizm i niebezpieczne konsekwencje jego stanowiska. „Wraz z Hegezjaszem cyrenaizm zrujnował już sam siebie” – pisze, zapewne z złośliwym uśmiechem, Reale.

Z drugiej jednak strony Hegezjasz dosyć trafnie zwraca uwagę na zawartą w dążeniu do przyjemności, a sygnalizowaną przez Adorno, dialektykę. Hegezjasz, ostatni hedonista, odkrywa w końcu, po długich przemyśleniach, że czysta somatyczna przyjemność jest jedynie iluzją i utopią. Jej trwałe i stałe osiągnięcie nie jest wcale bardziej prawdopodobne niż ostateczne rozstrzygnięcie sporów filozoficznych. Podobnie jak prawda w ujęciu Karla Poppera przyjemność jest więc zawsze prowizoryczna i tymczasowa. Równie prowizoryczna i tymczasowa jak ciało.