ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (161) / 2010

Mikołaj Marcela,

WE, THE SURROGATES!, CZYLI JAK NIE DAĆ CIAŁA

A A A
„Porażka, poniesiona w nieustających zmaganiach o samo-określenie, lub choćby niepełność wyniku, zadaje dotkliwy ból odbierany jako symptom własnej, osobistej nieadekwatności – owej najbardziej dziś zatrważającej postaci życia nieudanego.” (Zygmunt Bauman)

Zastanawiające, że w kinie ostatnich dwóch lat, a zwłaszcza w filmach z 2009 roku, tak często i z niezwykłą siłą powraca problem podmiotowości. Zasadnicze pytania dotyczą zarówno jej hybrydalnych form, ukazanych w „Terminatorze: Ocaleniu” McG, „Dystrykcie 9” Neilla Blomkampa, czy nawet w „Avatarze” Jamesa Camerona (na pierwszy plan wysuwa się tu możliwość kolonizacji ja przez obce, mechaniczne nie-ja), jak i jej funkcjonowania we współczesnym (ponowoczesnym) społeczeństwie, z czym mierzą się „Surogaci” Jonathana Mostowa. Paradoksalnie, najbardziej niepokojąca okazuje się wizja przedstawiona w filmie Mostowa: choć tytułowi surogaci nie tylko nie wydają się zagrożeniem dla człowieka, a wręcz są kolejną protezą ułatwiająca mu życie, jest w nich coś niepokojącego, co w sposób bezpośredni odnosi się do naszej aktualnej sytuacji. Wygląda na to, że świat, w którym realnych ludzi zastępują ich syntetyczni surogaci – rodzaj społecznych awatarów – tylko pozornie jawi się jako mocno hipotetyczny.

W „Surogatach” niezwykle interesujące wydaje się przesunięcie problemu symulacji z porządku ontologicznego na porządek społeczny. Z tym pierwszym mieliśmy do czynienia między innymi w „Matrixie”, „eXistenZ” czy „Trzynastym piętrze” – co ciekawe, wszystkie te filmy ukazały się w 1999 roku, a więc równo dekadę przed wspomnianymi wcześniej obrazami. Główne zagadnienie stanowił w nich wpływ tworów człowieka, a szczególnie alternatywnych (wirtualnych) rzeczywistości, na jego samego oraz możliwość rzeczywistego panowania nad własnym stworzeniem. Film Mostowa nie akcentuje tradycyjnego dla kwestii symulacji podziału na dwa światy (realny i wirtualny), a zamiast tego pyta o nią w perspektywie podmiotowości. Gdzie jestem ja, kiedy stwarzam swój społeczny wizerunek w postaci jednego z moich syntetycznych surogatów? Czy to oni są moim prawdziwym ja, reprezentując wszystko to, co chciałbym, aby mnie określało, czy moje ja wciąż lokuje się w społecznym nie-ja, czającym się za ekranem interfejsu, zza którego zarządzam moimi awatarami?

Upełno(s)prawnienie
Jeszcze przed właściwym rozpoczęciem akcji „Surogatów” widzimy genezę sytuacji, w której w przestrzeni publicznej 99% ludzi zostaje zastąpionych przez swoje całkowicie sztuczne reprezentacje. Zaczęło się od badań, których głównym celem miała być pomoc ludziom, zwłaszcza niepełnosprawnym , którzy nie panując nad własnymi fizycznymi ciałami, byliby w stanie, przy pomocy siły umysłu, zapanować nad ich sztucznymi protezami: „Mamy sto czujników. Każdy odbiera sygnały z innej komórki mózgu lub neuronu. Ludzie niepełnosprawni będą w stanie kontrolować w pełni syntetyczne ciała. Dostarcza to olbrzymich nadziei na przyszłość”. Chodzi zatem o upełnosprawnienie – przywrócenie do życia w społeczeństwie nie w pełni sprawnego ciała. Jednak kolejnym, równie niezbędnym, etapem upełnosprawnienia jest upełnoprawnienie: zapewnienie takich samych praw przez dostarczenie syntetycznego ekwiwalentu naszego ciała, egzorcyzującego wszystkie jego braki, a nade wszystko, jak się wydaje, nieakceptowalne przejawy potwornej inności, tak ciężko znoszonej przez współczesne, ponowoczesne społeczeństwo.

Mike Featherstone zauważa, że „w kulturze konsumpcyjnej ciało jawi się jako wehikuł przyjemności, jest pożądane i pożądające, a im bardziej zbliża się do wyidealizowanych obrazów młodości, zdrowia, sprawności i urody, tym większa jest jego wartość wymienna”. Idealną sytuacją byłaby dziś właśnie ta zaproponowana przez twórców „Surogatów”: za pomocą przedłużeń naszego ciała w postaci syntetycznych awatarów możemy doświadczać więcej – nawet takich rzeczy, jakich nie mielibyśmy odwagi doświadczyć w trosce o nasze zdrowie. „Możliwość wychodzenia z domu bez ryzyka choroby lub wypadku. Idealny wygląd bez chodzenia na siłownię czy operacji plastycznych” – tak reklamuje swój produkt producent surogatów. Perspektywa odczuwania nowych, wcześniej nam niedostępnych, bodźców wiąże się także ze wspomnianym przez Featherstone idealnym wyglądem. Surogaci pozwalają przekroczyć podstawowy dla naszej kultury problem nieadekwatności, o którym Featherstone pisze w następujących słowach: „Ciało ma trwałe jakości, jak wzrost czy też struktura kostna, jednak w kulturze konsumpcyjnej istnieje tendencja, by przypisywane ciału cechy postrzegać jako plastyczne – przekonuje się ludzi, że dzięki wysiłkowi i »pracy nad ciałem« mogą osiągnąć pożądany wygląd”. Piękne, gibkie, wysportowane, ale i przeestetyzowane ciała o niewyobrażalnych dla normalnych ludzi możliwościach i bez problemu dostosowujące się do nowych ideałów piękna przepędzają potworne widmo brzydoty, starości, otyłości, stygmatu płci, rasy i wieku, a więc wszelkich objawów rodzących wykluczenie. Brak jakichkolwiek cielesnych determinant pozornie wyzwala nas od ograniczeń ciała w sferze społecznej.

Julia Kristeva, pisząc o ambiwalencji pojęcia ciała w chrześcijaństwie i jego dwóch znaczeniach, przeciwstawia sobie „zachłanne »ciało« popęd, skonfrontowane z surowością prawa” i „»ciało« wysubtelnione, ciało pneumatyczne, ponieważ duchowe, całkowicie przemienione w słowo (Boże)”. Z konieczności oba one muszą współwystępować ze sobą – ciało uwznioślone nie istnieje bez zepsutego, sprzeciwiającego się Prawu. Ale wydaje się, że prawdziwe upełno(s)prawnienie możliwe jest właśnie dopiero, gdy za pomocą interfejsu oddzielilibyśmy jedno od drugiego – choć oczywiście owo zachłanne „ciało” popęd wciąż czaiłoby się w ciemnych zakamarkach pokoi naszych mieszkań. Wizja z filmu Mostowa jest a(bs)trakcyjna, bo mówi o wysublimowanych i subtelnych formach nas samych, jakimi stają się surogaci, dając nam perspektywę wysubtelnionej przyjemności, nieosiągalnej innymi sposobami. A przy okazji, uwalniając nas od przywiązania do swojego naturalnego ciała, stają się nową, już nie czysto wirtualną, formą naukowo-technicznego urzeczywistnienia gnostycznego marzenia o jaźni uwalniającej się od upadku i bezwładu rzeczywistości materialnej, o czym wspomina w swoich książkach Slavoj Žižek. I chodzi tu także o upadek moralny: „Reklamy, obszerne artykuły i kolumny poradnikowe w czasopismach i gazetach domagają się od jednostek, by wzięły na siebie odpowiedzialność za to, jak wyglądają. Staje się to ważne nie tylko w pierwszych upojeniach dorastania i wczesnej dorosłości; również »naturalną« erozję ciała i jego zawodność towarzyszącą starzeniu się interpretuje się jako oznaki moralnego zaniedbania” – zauważa Featherstone. Chodzi zatem o to by nie dać ciała. Zamiast tego powinno ono być w (idealnej) formie. Tylko tego pożądamy.

Ciało w formie, czyli o nieadekwatności
Zygmunt Bauman, pisząc o różnicy między ciałem nowoczesnym a ponowoczesnym, zauważa, że „ciało nowoczesne, robotniczo-żołnierskie było poddane surowej dyscyplinie. W zamierzeniu, jeśli nie zawsze w praktyce, kształt miały mu nadawać siły wobec niego zewnętrzne, przystosowując je do rytmu, jakiemu same były poddane (…). Od ciała domagano się jednego tylko: by miało w sobie dość siły fizycznej, by nie wypaść z rytmu i reagować na każdy sygnał należycie szybko i z odpowiednią energią”. W przeciwieństwie do tego, „ciało jest dziś w sposób niepodlegający dyskusji, własnością prywatną. Jego kultywowanie, jak uprawa ogródka działkowego, jest sprawą właściciela”. Problemem jest jednak to, że zniknęły normy adekwatności, albo zmieniają się one na tyle szybko, że trudno za nimi nadążyć: „idzie tu o nowe i ulepszone, ponowoczesne wydanie poczucia nieadekwatności – o ów gorzki posmak, jaki pozostawia po sobie nieudana próba przywdziania kształtu, który się sobie upodobało i obrało”. Podczas gdy wcześniej energia niezbędna była do przystosowania się do rytmu pracy i reakcji na zewnętrzne sygnały, dzisiaj pożytkowana jest przede wszystkim na próby rozpoznania normy adekwatności i utrzymania ciała (w ich) formie.

„Surogaci” w niezwykle ciekawy sposób obrazują przejście od rewolucji przemysłowej do rewolucji informacyjnej i informatycznej – przejście od technik zewnętrznej dyscypliny w celu (wy)korzystania (z) energii w pracy fizycznej podległych podmiotów do uwolnienia od władzy zewnętrznej normy, związanego ze zmianą paradygmatu pracy. Zniesienie konieczności wydatkowania energii na pracę fizyczną oznacza jej przesunięcie z jednej strony na konsumpcję, a z drugiej, paradoksalnie, na walkę z jej skutkami. Dzisiaj nacisk położony zostaje na formę – zarówno ciała, jak i zachowania. Featherstone zwraca uwagę na fakt, że „nowo powstała koncepcja »ja«, którą określić można jako »ja performatywne« kładzie większy nacisk na wygląd, pokaz i zarządzanie wrażeniem. (…) Nowe poradniki na temat osobowości podkreślają rolę kontroli nad głosem, uczą publicznego przemawiania, wpajają nawyki związane z podawaniem dźwięku, propagują ładną cerę oraz artykuły pielęgnacyjne i upiększające”. Swego rodzaju perwersyjnym rewersem nieustannego wydatkowania energii w celu wepchnięcia ciała we właściwą formę jest dla Baudrillarda jogging. Jogger jest skrajną formą samoumartwiania się nad własnym ciałem, ekstremalnym podejściem do niego, podświadomie nieustannie przekonanym o jego niedoskonałości, a zatem bezużyteczności i konieczności jego unicestwienia w takim kształcie, w jakim jawi mu się w danym momencie. Absolutnie nieodzowne wydaje się wypalenie nadmiaru energii tkwiącej w ciele – tak, aby w końcu możliwa była nad nim pełna kontrola.

Syntetyczne ciała surogatów to my sami w stuningowanej wersji, o jakiej marzymy dniami i nocami – są one takimi maszynami, jakimi my zawsze chcieliśmy być. Niezwykle w kontekście filmu Mostowa brzmią słowa Featherstone, który pisze: „Pojęcie »pielęgnacji ciała« wskazuje na metaforyczne upodobnienie ciała do maszyny. Podobnie jak samochody i inne konsumpcyjne dobra, ciało wymaga serwisowania, systematycznej troski i uwagi gwarantujących maksymalną efektywność”. Pielęgnacja jest tak istotna, bo „w kulturze (…) ciało stanowi paszport do wszystkiego, co dobre w życiu, [zaś] dbałość o siebie opiera się na dbałości o ciało. Zdrowie, młodość, uroda, seks, sprawność to pożądane atrybuty, które zawdzięczamy pielęgnacji ciała”. Nic więc dziwnego, że żona głównego bohatera „Surogatów”, nie akceptując swojego starzejącego się ciała, ponad wszystko woli swój idealny syntetyczny odpowiednik. Kiedy główny bohater proponuje wyjazd na wakacje, z powodu małej ilości czasu spędzanego ze swoją żoną, ta odpowiada: „Jesteśmy razem każdego dnia”, a gdy ten dodaje: „Surogaci. To nie to samo”, reakcja może być już tylko podszyta agresją i niechęcią: „Tak jest lepiej”. Albo: „To jest lepsze”. To, a więc sam surogat i bycie nim. To on wydaje się być naszym prawdziwym ja, chroniącym nas przed wyłażącym z formy nie-ja, tym pozostawionym w pokoju – tym, z którym spotykamy się tylko, gdy kładziemy się spać…

Surogaci są także dosłownym ucieleśnieniem naszego marzenia o tym, że to my kontrolujemy nasze ciała. Featherstone zauważa, że „w kulturze konsumpcyjnej wymaga się od jednostek odgrywania określonych ról i świadomej kontroli nad własnym występem. Wygląd, gesty i cielesną postawę traktuje się jako ekspresję »ja«, toteż niedoskonałości ciała i brak dbałości o nie mają swoją przykrą cenę w relacjach codziennych”. Tego najbardziej dzisiaj się boimy, tego ciała, które niczym u Gombrowicza, nie daje się w pełni kontrolować i wyłazi z formy, zdradzając całą naszą potworność, którą tak skrupulatnie staramy się ukryć pod naszym publicznym wizerunkiem – społecznym awatarem, zmiennym w zależności od okoliczności i roli, w którą przychodzi nam się wcielić. „Surogaci”, niczym (po)nowoczesna wersja „Traktatu o Manekinach”, zdaje się powtarzać główne tezy o dehumanizacji (związanej z rozwojem techniki) i dążeniu do tworzenia namiastek ludzi, praktycznie niczym się od nas nie różniących pod strony wyglądu, ale jednocześnie cechujących się pozorną wewnętrzną pustką i jałowością egzystencji. „Pozorną” – ponieważ tak naprawdę dopiero w momencie doświadczenia pustki, tego swego rodzaju awarii systemu, powracamy do siebie. Tylko w tych momentach doświadczamy siebie jako ukrytego nie-ja (ale czy z tym naprawdę mamy do czynienia na końcu „Surogatów”?). Zresztą wydawać się może, że stąd ja w jakimś sensie jest zawsze nie-ja. Žižek stwierdza, że „ewidentnie wbrew koncepcji, że samoświadomość zaczyna się na podłożu aktywnej relacji podmiotu z otoczeniem i stanowi konstytutywny moment naszej aktywności uświadamiania sobie określonego celu, pierwotnie »świadom« jestem raczej tego, że nie rządzę, że mój projekt nie wypalił, że wszystko mi umyka”. To ten moment, w którym zarządzający surogatem się załamuje, a jego syntetyczny awatar tkwi upiornie bez ruchu niczym manekin w sklepowej witrynie. W tej perspektywie bycie sobą to bycie nie-ja: wyjście z formy i ujawnienie swojego bezkształtu, potworności – całej naszej nie-formalnej nad(mierności)…

Chcemy być sobą! (Wreszcie? Jeszcze?)
Niesamowity, dosłownie i w przenośni, początek filmu wydaje się tyleż profetyczny i objawiający prawdę o ludziach egzystujących w dzisiejszej kulturze symulacji, co złudny i obiecujący więcej niż tak naprawdę może dać – podobnie zresztą rzecz się ma z końcówką obrazu Mostowa. Słowa „Spójrzcie na siebie. Odłączcie się od swoich foteli, wstańcie i popatrzcie w lustro. Takimi właśnie stworzył was Bóg. Nie powinniśmy poznawać świata z wnętrza maszyny”, które stanowią prolog „Surogatów”, są słowami (fałszywego) proroka. Bo czyż świat oglądany z wnętrza maszyny nie jest skutkiem tego właśnie, że popatrzyliśmy w lustro i zobaczyliśmy jak Bóg nas stworzył? Czy nie od tego zaczęło się nasze przekształcanie samych siebie poprzez traktowanie ciała jako maszyny, którą można usprawniać i formować wedle naszych potrzeb? W końcu pytanie, czy to spojrzenie na siebie cokolwiek da – czy rzeczywiście nas wyzwoli i przywróci nam nas samych?

W filmie przedstawiona zostaje jedna z alternatyw wobec stania się syntetycznym awatarem: „prawdziwi ludzie”, sprzeciwiający się inwazji surogatów jako nie-ludzi, tworzą specjalne getta czy rezerwaty, w których, wolni od sztucznych ekwiwalentów ludzkości, mogą być sobą. Rozpaczliwe próby odgraniczania się od nie-ludzi są wyparciem faktu, że obywatele wysoce stechnicyzowanych społeczeństw, z których wywodzą się mieszkańcy tego typu rezerwatów, sami już dawna nie są ludźmi, powoli stając się biotechnologicznymi hybrydami. Stąd radykalne zakwestionowanie surogatów to przesadna, ale i zrozumiała reakcja. Wyparcie i powrót wypartego następuje w postaci przywódcy „prawdziwych ludzi” Zaire Powella: to on unaocznia nam pozorność i złudność takiego rozwiązania, sam okazując się być surogatem jednego z twórców firmy produkującej syntetyczne awatary. Skoro najprawdziwszy z ludzi jest tylko syntetyczną namiastką, to co z całą resztą? Reszta ludzi, w kulturze konsumpcji, już od dawna, nawet o tym nie wiedząc, jest surogatem samych siebie.

Jednak równie naiwne wydaje się wyobrażenie, że po odłączeniu użytkowników od ich surogatów staną się oni na powrót realni. Może wtedy wreszcie zobaczyliby jak wyglądają – pytanie jak długo potem jeszcze chcieliby albo byliby zdolni na to patrzeć. To właśnie chyba w tym wszystkim najistotniejsze. Zastanawia mnie, co stałoby się po ostatniej scenie filmu, kiedy ludzie wyszliby ze swoich ciemnych pokoi i znów przyjrzeli się sobie. Czy natychmiast nie zamieniliby samych siebie w surogatów, których jeszcze chwilę temu posiadali, a więc czy nie robiliby tego, czego my dopuszczamy się każdego dnia w naszej ponowoczesnej, konsumpcyjnej kulturze? „Surogaci” wydają się właśnie metaforą współczesności i konieczności symulowania nas samych wobec (braku) wymogów i norm dzisiejszego społeczeństwa. I znów przychodzi na myśl często cytowana przez Žižka notka sformułowana przez pewnego słoweńskiego autora: „Wszystkie postacie w tej opowieści są fikcyjne i nierealne – ale to samo dotyczy większości ludzi, których znam w realnym życiu, a zatem ta notka nie mówi zbyt wiele…”. Na co dzień nie jestem sobą, bo mam świadomość realności rzeczywistości – zamiast wyrazić swoje prawdziwe ja muszę grać. Prawdziwe ja nie jest w formie – przeciwnie: jest (nad)mierne, przez to nie chcę go pokazywać. Stąd wieńcząca film wielka awaria surogatów nic nie zmienia: wkrótce po niej świat powróci do formy (i normy). Zamiast syntetycznych surogatów na ulice wyjdą naturalni surogaci po fitnessie, botoksie, operacji plastycznej i solarium. Dlatego być sobą?! Wreszcie! Ale jeszcze nie…