ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (164) / 2010

Justyna Hanna Budzik, Irma Kozina,

DBAJMY O ESTETYKĘ PRZESTRZENI WOKÓŁ NAS

A A A
O dworcu w Katowicach, próbach jego obrony oraz o przestrzeni miasta mówi dr hab. Irma Kozina, historyk sztuki.


Justyna Budzik: Z punktu widzenia historyka sztuki, proszę raz jeszcze wyjaśnić, przypomnieć czytelnikom, dlaczego dworzec PKP w Katowicach jest tak cennym obiektem?

Irma Kozina: W latach 50. XX wieku Feliks Kandela robił eksperymenty z konstrukcjami żelbetowymi, które są oparte na formach hiperboliczno-paraboidalnych. Takich konstrukcji powstało niewiele. Nie znam w Niemczech tak dobrej konstrukcji hiperboliczno – paraboidalnej, nie znam jej niegdzie indzie w Polsce – mamy ją w Katowicach. Nie widziałam nigdzie indziej tak pięknych filarów, które mają jakby żebrowania, tworzące rodzaj żyłkowania liścia palmy. Na dworcu w Katowicach są cztery takie żebrowania, na które spływają sklepienia hiperboliczno-paraboidalne; tworzy to kwadrat o wymiarach 8m na 8m. Sklepienie dworca jest jeszcze o tyle fenomenalne, że ma ono tylko 6 cm grubości. Poza tym teren jest zagrożony górniczo, do tego trzecia kategoria ziemi, i jeszcze cały czas narażony na wstrząsy, ponieważ przejeżdżają tamtędy pociągi i autobusy. Architektom, a zwłaszcza profesorowi Wacławowi Zalewskiemu, który wymyślił ten rodzaj konstrukcji (nie zrealizował go, nie dopracował w szczegółach, ale wymyślił ten rodzaj podpór), udało się stworzyć konstrukcję, która wytrzymała te wszystkie przeszkody. Jest jeszcze jedna ciekawa historia, mianowicie wszystkie filary są odlane z jednego rusztowania. To rusztowanie pozostawiło na ich powierzchni rodzaj rysunku, powtarzającego formy szalunku z drewna. Niestety, zostało to zniszczone, ponieważ wszystkie filary dostały – jak je nazywam – „białe majteczki”: do pewnej wysokości zostały pomalowane na biało, co niszczy rysunek utworzony na żelazobetonie. Ten żelazobeton jest świetnej jakości, nie ma dużych szczelin. Gdy pani pójdzie do nowej budowli z żelbetu, na przykład do Wydziału Teologicznego UŚ, zobaczy pani, że tam włożyć można pięść – tak wielkie są dziury. Architekci śmiali się do mnie, że to celowe, ale wiem, że po prostu nie potrafiono tam odlać żelbetu. Inaczej niż wspaniali mistrzowie powojenni, reprezentujący jeszcze tradycję Perettowską – we Francji wszystkich uczył tego Perret, najpierw Claude Perret, potem Auguste i Gustave. Ich nauka dotarła do Polski, do polskich inżynierów, do polskich fachowców. Wyrażam wątpliwość, czy taka konstrukcja może dzisiaj powstać. Na pewno nie powstanie w tym miejscu, ponieważ inwestor planuje garaż podziemny, a to oznacza zniesienie ławy fundamentów, na których wspierają się filary. Wobec tego takie same filary na pewno nie powstaną, powstanie jakaś atrapa. I to nas boli, ponieważ mamy rzecz unikatową, rzecz, która w świecie wzbudza zainteresowanie. I zamiast ją wypromować, niszczymy ją. Śmieją się z nas nawet koledzy z Polski, że jesteśmy oszołomami, którzy walczą o jakąś formę architektoniczną. Mówi nam się, że są powodzie, a my walczymy o jakiś budynek. Polska zawsze inne cele stawiała na pierwszym miejscu. Potęgami w zakresie zabytków i dziedzictwa kulturowego są takie kraje jak Francja, Niemcy, Belgia, Holandia. U nas nie ma tego rodzaju tradycji, nikt tu nie przyjeżdża niczego zwiedzać. Jest jeszcze jedna rzecz: to że wiemy, że był ktoś taki jak Rembrandt, jest wynikiem pewnej – powiedziałabym – propagandy, pewnych zabiegów, które mają na celu popularyzowanie jakiegoś zjawiska. To, że wiemy, że jest i jak wygląda muzeum w Bilbao też jest wynikiem popularyzowania – wiemy to, bo mówią o tym media. Wystarczyłoby rozwinąć takie lansowanie zabytku, jakim jest dworzec, aby sprowadzić tutaj wiele osób, które zechcą zobaczyć tę formę architektoniczną. Niestety, nie będą miały czego oglądać, bo to po prostu zostanie zaprzepaszczone. I to nas boli. Są osoby, które mówią „my nie chcemy brudnego dworca”, a nie zastanawiają się nad tym, że nie będzie żadnego dworca, ponieważ jego miejsce zajmie galeria handlowa. I ze zdziwieniem zazwyczaj pytają „Co Pani mówi? To nie będzie dworca? To gdzie się będzie kupować bilety?”. W kasach galerii handlowej, która będzie niestety nieestetyczna, to znaczy nie będzie miała walorów dobrej architektury, chociaż będzie czysta.


J.B.: Manifestacja w obronie kielichów podtrzymujących konstrukcję hali dworcowej, zorganizowana w odpowiedzi na oficjalny projekt przebudowy 30 sierpnia, zgromadziła ponad 100 osób. Nie była to pierwsza tego typu akcja, w której Pani brała udział. Proszę opowiedzieć o dotychczasowych inicjatywach.

I.K.: Wcześniej, w 2007 roku, pan Malkowski przeczytał naszą książkę „Sztuka Górnego Śląska”, z której zaczerpnął informacje o dworcu i z przerażeniem stwierdził, że wobec tego obiektu są niestety niecne zakusy, że ma on zniknąć z powierzchni ziemi. Zaczął o tym pisać, a ja zwróciłam się do niego, że możemy połączyć siły. W imieniu profesor Chojeckiej zaniosłam do wojewódzkiego konserwatora pismo z wnioskiem , żeby wpisać ten obiekt do rejestru zabytków. Ale było to nieformalne, dlatego, że prywatna osoba nie może składać takich wniosków. Urząd nie udzielił mi wtedy żadnej odpowiedzi. Jako kolejne działanie napisaliśmy razem z Davidem Foxem, który jest uczniem profesora Zalewskiego ze Stanów Zjednoczonych, list do specjalistów na świecie. Wybraliśmy ich około dwustu. Przyszło do nas 290 odpowiedzi, czyli ci specjaliści jeszcze powiedzieli innym specjalistom, którzy napisali do nas w obronie dworca. Sprawiliśmy, że dworzec stał się obiektem jeszcze bardziej znanym, nie tylko w Polsce. Dowodem na to może być zdarzenie z życiorysu Barta Sasina, młodego człowieka, który – w tej chwili na Śląsku – zajmuje się projektowaniem. W Anglii, w Brighton, studiował architekturę. Jego pedagog spytał, jaki obiekt chciałby wybrać ze swojego regionu jako temat pracy. Bart Sasin rozłożył zdjęcia, a nauczyciel na to: „O, dworzec w Katowicach, to proszę pisać o tym dworcu”! Świat już zna dworzec. Zna go nawet Bernard Tschumi, który symbolicznie kupił jeden z tych filarów. Kielichy są już znane i wszyscy wiedzą, że to wartościowa architektura. Zadziwiające jest to, że architekci, którzy zajęli się planem przebudowy dworca, Jocelyn Fillard i Nicolas Roques, też wyrośli z tradycji Le Corbusiera, francuskiej tradycji dobrej architektury żelbetowej, a mimo to dla pieniędzy, bo innej przyczyny nie ma, gotowi byli jednak dopuścić do tego, że nowy plan zakłada wyburzenie dworca.


J.B.: Wielu z protestujących 30 sierpnia nie było profesjonalnymi znawcami sztuki. Jak Pani myśli, dlaczego sprawa przebudowy dworca i planowanego wyburzenia kielichów budzi tak duże emocje wśród mieszkańców Katowic i okolic?

I.K.: Kiedyś, nie pamiętam już okazji, przez Katowice przejeżdżały miss Europy czy świata i miały wysiąść na dworcu. Wtedy okazało się, że ci, którzy przygotowywali scenografię do występów stwierdzili, że dworzec jest tak paskudny, iż trzeba go przesłonić. Z któregoś ministerstwa, a może nawet z kilku ministerstw wysłano apel, że trzeba coś zrobić, że dworzec trzeba zburzyć. Nasi ministrowie nie są znawcami sztuki i niestety podjęli taką inicjatywę. Krzyczeliśmy wtedy: „czy jak komuś dziecko się zabrudzi to robi sobie nowe?”, bo to mniej więcej na tej zasadzie. Wtedy świat się podzielił na tych, którzy przechodzą po dworcu, podróżując, widzą brud i bezdomnych – bo wiemy, że w zimie leżą tam pokotem bezdomni, którzy się grzeją – oraz na tych, którzy patrzą troszkę wyżej i dostrzegają konstrukcję pomimo tego brudu. To trochę przypomina sytuację, jaka miała miejsce w Krakowie w XIX w., kiedy Sukiennice były obudowane drewnianymi budami i nie przypominały wcale tego, co potem zrobił Bryliński. Wszyscy wtedy krzyczeli: „Wyburzyć Sukiennice, bo są brudne!”. Matejko i Wyspiański ratowali ten obiekt, mógł on przetrwać do naszych czasów. Zawsze jest tak, że istnieje pewna elita, która mówi o tym, że coś jest wartościowe i – niestety – większość, która mówi: „My chcemy czystości, funkcjonalności, a nie jakiejś formy architektonicznej, która nie jest ważna”. Dworzec rzeczywiście podzielił społeczeństwo na tych, którzy chcą tylko jego funkcjonalności – choć de facto będzie to galeria handlowa – i na tych, którzy chcą czegoś więcej, którzy chcą, żeby Katowice były atrakcyjne turystycznie. Ale zadziwia mnie także inna sprawa: spośród tych, którzy są naszymi przeciwnikami, którzy chcą przebudowy i czystego dworca, są przecież także ludzie, którzy dużo podróżują i wyjeżdżają za granicę po to, aby oglądać tam ciekawą architekturę. Zadziwia mnie ten paradoks: gdzieś jadą oglądać coś ciekawego, a nie dostrzegają, że my przecież też mamy „to ciekawe”, tylko wystarczy o to zadbać. Świadczy o tym to, co stało się w południowej części dworca, który przez 30 lat eksploatacji był dewastowany, a po renowacji zadziwia nas swoim pięknem, kolorem trawertynów, marmurów, granitów.


J.B.: Zgodnie z opinią architekta Henryka Buszko, dworzec w Katowicach przez lata bardzo dobrze spełniał swoje funkcje; jedynym zastrzeżeniem jest nieprzystosowanie obiektu do potrzeb osób niepełnosprawnych. Pani jest nie tylko specjalistką w dziedzinie sztuki i architektury, ale i osobą światową, dużo Pani podróżuje. Jak ocenia Pani dzisiejszą funkcjonalność dworca, jego rozwiązania przestrzenne i estetyczne na tle innych, porównywalnie dużych miast – węzłów komunikacyjnych?

I.K.: W Niemczech zastanawia mnie to, że dworce nie funkcjonują jako miejsca handlowe. Bardzo często hale dworcowe są oddzielone od miejsc handlu, tak jest na przykład w Zoologischer Garten w Berlinie. Musiałam tam wychodzić do innej hali, żeby sobie coś kupić. To mnie nawet denerwowało, bo przyzwyczajona jestem, że w Polsce jest handel. Ale zarówno w miejscach handlu, jak i miejscach przeznaczonych do podróżowania w Niemczech jest czysto. Nie jest pięknie, ale jest czysto. We Francji, w Austrii są piękne dworce. Ale chyba sytuacja ekonomiczna przedsiębiorstw zajmujących się transportem tylko we Francji jest dobra dzięki wynalezieniu TGV, które jest lepsze od samolotu, ponieważ osiąga bardzo dużą prędkość, a nie ma odprawy, na którą się czeka dwie godziny i nie ma tego wysiadania, a potem dojazdu. W Japonii także jest szybka kolej, która przynosi zyski ekonomicznie. Natomiast w starej Europie, która nie ma szybkich pociągów i chce je dopiero wprowadzić, dworce przestały być opłacalne. Aczkolwiek wyjątkiem jest Francja. Podziwiam stację Satolas wybudowaną przez Calatravę. Jest równie dobra jak nasz dworzec, niedawno ukończona, z wielkim rozmachem. Na jej przykładzie widzimy, że dworzec kolejowy może przypominać lotnisko – a często się wręcz zarzuca naszemu dworcowi, że w tamtym czasie w całej Europie w podobnym stylu budowano lotniska. Tak było, i nawet lotnisko Charles de Gaulle w Paryżu ma bardzo podobne filary do naszych, choć nie tak dobre. Nie posiadają wygięć hiperboliczno-paraboidalnych, na filarach spoczywają proste formy, mimo wszystko są one pokrewne naszemu dworcowi. Calatrava zastosował na stacji Satolas nowoczesny styl lotniskowy, a było to tym bardziej uprawnione, że obok jest lotnisko. Tak więc buduje się dziś dworce przestronne ,nie bacząc na to, że traci się miejsce, że nie ma funkcji handlowych– i jest to jednak opłacalne. Bardzo byśmy chcieli, aby u nas też tak było. Tak jak chcielibyśmy również, żeby dworce były czyste. Może wprowadzić bilety, konieczne by wejść na dworzec, zaproponować coś klientowi, aby dworzec był czysty?


J.B.: Jaka byłaby zatem Pani opinia o popularnym ostatnimi czasy w Polsce łączeniu dworców kolejowych z galeriami handlowymi, tak jak wygląda to np. w Warszawie, Krakowie czy Gdańsku?

I.K.: To nie jest dobre, bo wtedy się mówi tak: „dworce są niepotrzebne, bo budki z biletami można umieścić w galerii handlowej”. Wielu dworców już nie ma i istnieje nawet taki pomysł, żeby dziewiętnastowieczny w dworzec w Krakowie po prostu zburzyć. Oznacza to, że coś się zmieniło, być może jest to związane z tym, co dzieje się w edukacji. Nie ma przywiązania do historii. Mówi się, że to za sprawą Niemców, którzy nie chcieli pamiętać swej historii. Ten trend się rozpowszechnił, mamy dziś mniej niż kiedyś historii w szkole. Prawdopodobnie to powoduje, że mamy mniej sentymentów dla czegoś, co jest stare, co było kiedyś, co jest świadectwem przeszłości. Chcemy tylko chleba i igrzysk, a to jest zastraszające. Dla mnie łączenie funkcji dworca i galerii handlowej prowadzi do tego, że to będą chleb i igrzyska.


J.B.: Pan Buszko mówił podczas protestu o tym, iż Katowice nigdy nie miały tak naprawdę zaplanowanego centrum i że dopiero należałoby stworzyć taki projekt. Dlaczego tak zabiega się o to, by historyczny budynek dworca miał w owym centrum swoje miejsce?

I.K.: Wiem, co miał na myśli pan Buszko. Wielka galeria handlowa ściąga ludzi. Podobno socjologowie zbadali, że galeria Silesia City Center w weekend gromadzi aż 25 tysięcy osób. To są te osoby, które dawniej bywały w centrum miasta. Z centrum miasta wyprowadzono więc 25 tysięcy ludzi i teraz chce się, by jednak powrócili. Pewnie galeria handlowa przy dworcu, konkurencyjna dla SCC, ma spełniać taką rolę. Przyjrzyjmy się sytuacji na ulicy Mariackiej. Mówiono dużo o jej rewitalizacji, nadaniu jej charakteru deptaku. To jeszcze długo potrwa, bo okazało się, że aby ludzie gdzieś przyszli, muszą mieć do czego przyjść, więc jeśli nie będzie większej oferty w rodzaju pubów, kawiarni, miejsc koncertowych, to ludzie się nie pojawią. Na Mariackiej powoli się to zmienia, ale ta inwestycja przyciąga nie tyle przestrzenia architektoniczną, ile tym, co się w niej dzieje. Trzeba zrobić coś, żeby w centrum Katowic ludzi gromadzić, tak jak jest na rynku w Krakowie. Mariacka powoli się rozwija, widzę też sporo ludzi w ogródkach przy ulicy Wawelskiej. Centrum zaczyna ożywać, ale to jeszcze nie jest to, czego byśmy chcieli.


J.B.: Czy można jeszcze uratować kielichy dworca i przywrócić obiektowi jego dawny blask?

I.K.: Myślę, że da się je uratować, wpisując je do rejestru zabytków, natomiast może być tak, że ktoś złośliwie nie zapewni tego blasku. Widzimy, co się stało ze starym katowickim dworcem. Jest wpisany do rejestru i ma nawet nowego właściciela, ale nie robi on nic, by obiekt uratować. Wręcz przeciwnie – zaobserwowano, że wieczorem pracownicy wychodzą na dach i zdejmują dachówki, aby deszcz spływał do środka budynku. Pani konserwator miała w sierpniu zrobić kontrolną rewizję, a nic o tym nie słychać. Wpisanie do rejestru więc nie wystarcza, musi istnieć szersza wola, by uratować dany zabytek.


J.B.: Czy chciałaby jeszcze Pani coś dodać?

I.K.: Chciałam wszystkich zachęcić, by pomyśleli o tym, że przestrzeń, w której się poruszamy, nie może być tylko funkcjonalna, powinna być także estetyczna. Nie samym chlebem żyje człowiek! Zachęcam do dbałości o tę przestrzeń, o to, by powstawała w niej dobra architektura. To smutne, że musimy wyjeżdżać gdzie indziej, by obejrzeć cos pięknego. Czy będziemy myśleli o Katowicach tylko jako o miejscu postindustrialnym? To bardzo smutne, zważywszy na fakt, że mamy dużo ciekawych rzeczy i jeśli je uratujemy, będziemy mogli pokazywać coś bardzo wartościowego.


J.B.: Dziękuję bardzo za rozmowę.

I.K.: Dziękuję.