ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (164) / 2010

Dariusz Mężyk,

JA (W)INNY, CZYLI WSZYSCY JESTEŚMY FRANCUZAMI

A A A
„Francuzi nie zadziwiają nas swą oryginalnością, a zapałem, z jakim doprowadzają dobrze znane idee do ekstremum” – to słowa G.K. Chestertona przytaczane przez Michaela Holquista w charakterze motto artykułu „Nieme usłyszane: Bachtin i Derrida”. Bardzo podobną cenzurkę wystawił swoim pobratymcom (ściślej: rosyjskim formalistom) Paweł Miedwiediew : „Widać taka jest już nasza rosyjska natura: wszystko doprowadzić do skrajności, do granic, a nawet przekroczyć granicę – popadając w absurd…”.

Kim byłby w istocie rzeczony Francuz/Rosjanin/X… skarżony przez jednego i drugiego badacza? Gdzie kryje się centrum owego zarzutu? Pomijając trafność tych słów w odniesieniu do samego Derridy, poprzestańmy na takim oto stwierdzeniu: kopniak wymierzony jest w pewien typ osobowości, by tak rzec, naukowo-medialnej. Ta osobowość posiada stały wachlarz chwytów (ukochany termin formalistów), dzięki któremu wkrada się na półki – i kto wie, gdzie jeszcze. Po pierwsze centryzm. Wszelki. Ciasno utkany garnitur pojęć na wszystkim leży doskonale. Wszędy odnajduje to samo: od przeglądów sportowych po Flauberta. Właściwość to pojęć czy przedmiotu odniesienia, nawet jeśli są nim po prostu inne słowa? Manekiny, manekiny. „Tym, czego pragnie Terror – powiada Lyotard – jest zatrzymanie raz na zawsze sensu słów”. Dalej: epigonizm, choć nieobowiązkowo (raźniej do spółki). I wreszcie zacieranie śladów: myśl, niczym autonomiczna rewelacja, pręży się przed nami na konferencjach, w piśmie, na ekranie.

Stąpamy po kruchym lodzie – powiedzą wyznawcy (współuczestnicy?). Wszak powszechnie wiadomo, że „nie można całkowicie oddzielić własnych myśli od rzeczywistej władzy, jaką będzie miało ich wyrażenie. A władza konstytuuje się w toku gier, których tradycyjne, nieco arbitralne reguły skłaniają tego, kto się wypowiada, do nadawania swemu myśleniu waloru operacji bezbłędnej i ostatecznej” (Bataille). Niemniej „jest to komedia, którą można w istocie usprawiedliwić, izoluje ona jednak myśl w pretensjonalnych popisach, nie mających już nic wspólnego z rzeczywistym wysiłkiem, głęboko bolesnym i otwartym, wciąż poszukującym pomocy, nigdy zaś podziwu” (raz jeszcze Bataille).

Chodziłoby wobec tego o pewien rodzaj rzetelności – otwarcia na przygodę czytania. A ta zakłada ponad wszystko zgodę na zdarzenie cudzego tekstu, na jego inność, która narusza mnie w moich podstawach. Mając w pamięci – teza to Bachtina – nieskończone zapośredniczenie ja w cudzym słowie (niezwieńczony kontekst – jak dopowiedziałby Derrida), warto pomówić o kompetencjach, także tych teoretycznoliterackich. I tu jako żywo dźwięczy w uszach wskazówka, jakiej udzielił pewien znany profesor filologii swoim studentom: nie czytajcie niczego, co powstało przed 2000 rokiem. Miało to znaczyć: nie traćcie impetu, bądźcie w obiegu, twórzcie swoje szkoły, odrzucając balast starej, przebrzmiałej teorii. A może lepiej powiedzieć – „nabrzmiałej”? Wszak teoria spęczniała już na dobre i roztyła się niemiłosiernie w przemysł. Stanowi zatem przede wszystkim kłopot kompetencji. Czy można z nich zwyczajnie zrezygnować, nie narażając się na kąśliwe uwagi? Czy można swobodnie mówić o dialogiczności, cytując dowcip z popularnego serialu w miejsce prac Bachtina? A i owszem! Byle było ciekawie, byle było medialnie.

Jeśli tak jednak, po cóż książka o Bachtinie, wokół Bachtina? Tym bardziej, że składa się z dwóch tomów. Co więcej, oba tomy dają razem 1140 stron! Nim odpowiemy na to pytanie, pomówmy o zawartości. Dwa tomy – jako się rzekło: wypełniony pracami Bachtina, członków jego kół, wykładów Mistrza skrzętnie notowanych przez uczniów tom I, a do tego naszpikowany komentarzami - od euforycznych po rewizjonistyczne – tom II, mający w zamyśle redaktorki książki, Danuty Ulickiej, zdać sprawę z żywotności Bachtinowskiego słowa. Nie bez znaczenia są tutaj kryteria wyboru skrzętnie odnotowane we wstępie omawianej antologii. Zasada pierwsza – doniosła filologicznie: wszystkie teksty zasiedlające zbiór nie znalazły do tej pory polskich tłumaczeń. Czytelnik dostaje więc do ręki teksty „świeże”- w przypadku zaś samego Bachtina – szczęśliwie wydobyte z otchłani rosyjskich archiwów. Tom I hołduje chronologii powstawania kolejnych prac. Bogate przypisy zdradzają problem ich autorstwa, odkrywając przed czytelnikiem bezprzykładną burzliwość życia ówczesnej Rosji. Konstrukcja drugiego tomu jest znacznie bardziej złożona. Bogactwo tekstów około-Bachtinowskich stanowiło nie lada wyzwanie. O wyborze zadecydowało ostatecznie kilka czynników: a) wartość informacyjna związana z „bio-monograficzną” wiedzą o Bachtinie i członkach jego kół; b) nie mogło zabraknąć twórczych kontynuatorów jego myśli; c) liczył się także autorytet badacza i ważkość zagadnień dostrzeżonych w myśli rosyjskiego Giganta (dość wspomnieć takie nazwiska jak: de Man, LaCapra, Carroll, Todorov czy Kristeva); d) wreszcie udział w kształtowaniu historii bachtinologii, w tym szczególnie tej mniej znanej na polskim gruncie. Wszystko to – opatrzone rzetelnym komentarzem, zbiorem fotografii, kalendarium, a do tego próbą objaśnienia trudniejszych pojęć z Bachtinowskiego słownika w ich macierzystym kontekście – tworzy spójną narrację.

Pora wobec tego zadać kluczowe pytanie: jaki Bachtin pozwala się wypatrzyć zza gęstej sieci tekstu? Z pewnością nie jeden. I to bardzo podobałoby się badaczowi z Orła, który w „Estetyce twórczości słownej” wyznawał: „Do mnie (…) zewsząd docierają głosy”. Tytuł antologii „JA –INNY” ujmuje to niezwykle trafnie. Obserwujemy Bachtina – filologa o myśli niespokojnej, odnajdującej się w nieustannym ruchu, rozproszonej we fragmentach i strzępach notatek. Bachtina – myśliciela wrogiego wszelkiemu systematyzatorstwu, mówiącego o odpowiedzialności i nie uginającego się pod presją polityczną. Bachtina – nauczyciela, twórcę kół filozoficznych (newelskiego, witebskiego, piotrogrodzko-leningradzkiego), który współtworzy lub tylko (aż?) „użycza” swojego głosu mniej znanym członkom „kolektywu”. Bachtina – autora jednej li tylko książki uchowanej przed ingerencją kolejnych pokoleń redaktorów, a szczęśliwie przetłumaczoną w tomie pierwszym omawianego tomu. Bachtina – teoretyka, który na długo przed eksplozją teoretyczną antycypuje w swych pracach wiele wątków poruszanych przez takich myślicieli jak Levinas, Lacan, Derrida, czy Rorty. I na koniec (jeśli tylko wszelki koniec jest początkiem) Bachtina – człowieka, cierpiącego od dzieciństwa na chorobę szpiku kostnego (amputacja nogi w 1938 roku), zesłańca z Kazachstanu, który z braku papierosów przerobił swoje opus magnum na bibułki.

Czym takie dzieło jest dla nas, którzy wciąż aspirujemy do roli Chestertonowskich „Francuzów” Europy Środkowej? Z pewnością przygodą powracania do źródeł, szczególnie dla tych, którzy nie załapali się na rozkwit „przemysłu bachtinologicznego”. Na pewno stosowną sugestią odnośnie do paradygmatu pracy badawczej. Wreszcie zaś – oby! – suplementem wykształcenia, być może także w znaczeniu, jakie nadał temu słowu Jacques Derrida.
”Ja-Inny. Wokół Bachtina. Antologia”, t. I-II. Red. Danuta Ulicka. Wydawnictwo Universitas, Kraków 2009.