ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (166) / 2010

Paweł Świerczek,

Z SUNDANCE NAD ODRĘ

A A A
Nowości wydawnicze
Prawdopodobnie mamy do czynienia ze zbiegiem okoliczności. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że Andrzej Pitrus i Roman Gutek zawarli ze sobą jakiś pakt, postanawiając w tym samym czasie zająć się promocją amerykańskiego kina niezależnego. Pitrus kilka miesięcy temu wydał książkę „Porzucone znaczenia” o wszystko mówiącym podtytule: „Autorzy amerykańskiego kina niezależnego przełomu wieków”, z kolei Gutek pod koniec października zorganizował we Wrocławiu długo planowany American Film Festival, podczas którego prym wiodło właśnie kino niezależne. Nadarzyła się więc niepowtarzalna okazja do zapoznania się z tym fenomenem w teorii, a następnie skonfrontowania książkowej wiedzy z rzeczywistością (czy raczej jej wycinkiem).

Odmiennych w swoim podejściu do kina reżyserów, zaprezentowanych w „Porzuconych znaczeniach”, łączy Sundance Film Festival – największe na świecie święto kina niezależnego. To właśnie tam debiutowali, tam odnieśli pierwsze sukcesy i do dziś najczęściej tam prezentują swoje najnowsze dzieła. Swoistą replikę tego wydarzenia proponuje Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, organizując American Film Festival. I choć podczas debiutanckiej edycji nie stroniono od kina hollywoodzkiego, to właśnie zgromadzone w sekcji konkursowej filmy niezależne, często przywiezione prosto z Sundance, zdominowały ekrany wrocławskiego multipleksu.

Czym właściwie jest amerykańskie kino niezależne? W jednym konkursie stanęły obok siebie tak odmienne filmy jak nagrodzony (zarówno we Wrocławiu jak i w Sundance) „Do szpiku kości” Debry Granik i „Nie wchodzić do lasu” Vincenta D’Onofrio. Pierwszy to kameralny psychologiczny kryminał, osadzony w realiach prowincjonalnego miasteczka w stanie Missouri, drugi jest przykładem pozbawionej głębszego sensu zabawy kinem gatunków, połączeniem slashera z… musicalem. Zestawienie ze sobą tak skrajnych tytułów pokazuje trudności w zdefiniowaniu zjawiska. Przeróżne nurty, tendencje i reżyserskie indywidualności tworzą heterogeniczne środowisko, którego wspólnym mianownikiem jest (zaledwie) model produkcji i towarzysząca mu twórcza wolność. Potwierdza i uzupełnia to spostrzeżenie Pitrus: „Choć analizując amerykańskie kino niezależne da się wyodrębnić (…) tendencje, niemożliwe okazało się uszeregowanie materiału, które odzwierciedlałoby je w pełni. Wynika to z faktu, że większość artystów omówionych w książce mogłaby znaleźć się w kilku obszarach jednocześnie”.

Konsekwencją tej trudności jest forma książki. „Porzucone znaczenia” to seria dwudziestu siedmiu artykułów, poświęconych sylwetkom konkretnych twórców (z dwoma wyjątkami, o czym niżej). Nie znajdziemy więc tutaj zwartej, podręcznikowej historii i choć Pitrus wyraźnie wskazuje okres, który będzie go interesował (najstarszym stażem twórcą jest tu Steven Soderbergh, którego debiutancki „Seks, kłamstwa i kasety wideo” z 1989 roku odniósł przełomowy sukces na festiwalach w Sundance oraz Cannes), pejzaż ostatniego dwudziestolecia amerykańskiego kina niezależnego czytelnik zrekonstruować będzie musiał sobie sam. Bohaterowie książki zaprezentowani zostali w kolejności alfabetycznej, bez względu na znaczenie czy pokaźność ich dorobku. Wyjątek od tej reguły stanowią dwa ostatnie rozdziały poświęcone… kinu kobiet oraz kinu afroamerykańskiemu.

Prowokacja, politycznie niepoprawny żart czy może uzasadniony wybór? We wstępie Pitrus tłumaczy skąd taka decyzja: niezależne amerykańskie reżyserki „mają (…) niewielki dorobek – dziś niemal wszystkie pracują w telewizji, tylko sporadycznie realizując filmy kinowe”, z kolei twórcy kina afroamerykańskiego „zrezygnowali ze ścieżki niezależności i podjęli pracę w Hollywood, najczęściej zresztą realizując projekty niemające nic wspólnego z problematyką poruszaną w hood movies”. Nie do końca to przekonujące, zwłaszcza że niewielki dorobek nie przeszkadza w poświęceniu całego rozdziału Toddowi Fieldowi czy Paulowi Austerowi, a pracę w Hollywood podjęło co najmniej kilku z innych opisywanych tu reżyserów, z Soderberghiem na czele. Granica pomiędzy kinem niezależnym a tym finansowanym przez wielkie wytwórnie jest zresztą w Stanach Zjednoczonych płynna. Pierwsze, niskobudżetowe filmy często są dla początkujących reżyserów zaledwie etapem, który należy przemierzyć w drodze do Hollywoodu i większych pieniędzy. Nawet jeśli odnoszący sukces filmowiec postanowi pozostać przy niezależnym modelu produkcji, dystrybucją jego dzieł zajmują się już oddziały wielkich korporacji typu Fox Searchlight. Pomiędzy dwoma biegunami amerykańskiego kina swobodnie przemieszczają się także aktorzy, którzy w Hollywood zarabiają, a w kinie niezależnym realizują swoje ambicje.

Nie aktorom jednak, a reżyserom poświęcone są „Porzucone znaczenia”. Nazwiska tych pierwszych padają tu niezmiernie rzadko, co utrudnia lokalizowanie filmów na myślowej mapie. Zdarza się więc czytać o nic niemówiącym tytule, po czym podczas przeglądania którejś z internetowych baz filmowych okazuje się, że w rzeczonym filmie grają znani nam i szanowani aktorzy. Podobnie jest z innymi współtwórcami omawianych dzieł – próżno szukać w książce Pitrusa informacji o autorach zdjęć czy scenarzystach (chyba, że są nimi sami reżyserzy). Z pewnością podyktowane jest to charakterem i rozmiarem wydawnictwa. Dwustusiedemdziesięciostronicowa książka to zaledwie szkic do pejzażu amerykańskiego kina niezależnego, mający na celu (jak sam podtytuł wskazuje) ulokowanie w kinematograficznej przestrzeni autorów oraz zarysowanie ich twórczych sylwetek. Szkic, w którym (wypada dodać) pomimo dużego zagęszczenia informacji, znalazło się miejsce na głębszy oddech, a dzieła wszystkich twórców obudowane zostały odpowiednim biograficznym lub kulturowym kontekstem. W połączeniu ze swobodnym i nieprzeintelektualizowanym stylem Andrzeja Pitrusa daje to książkę, którą czyta się z niebywałą lekkością.

Jako przewodnik po dorobku najważniejszych osobowości amerykańskiego kina niezależnego „Porzucone znaczenia” sprawdzają się znakomicie. Gwiazdy pokroju Quentina Tarantino, Darrena Aronofsky’ego czy wspominanego już Stevena Soderbergha sąsiadują tu z popularnymi na festiwalach filmowych reżyserami takimi jak Hal Hartley czy Larry Clark, a obok nich pojawiają się nazwiska zupełnie lub prawie w Polsce nie znane: Michael Almereyda, Tom Dicillo, Chris Eyre… Pitrus nie tylko porządkuje więc naszą wiedzę, ale także poszerza ją o nieznane obszary. Zabrakło niestety miejsca na jej pogłębienie. W takich wypadkach zawsze warto zajrzeć do bibliografii, która tutaj prezentuje się całkiem pokaźnie. Przy okazji możemy się przekonać, że kilka rozdziałów zamieszczonych przez Andrzeja Pitrusa w „Porzuconych znaczeniach” to przedruki bądź zmodyfikowane wersje jego wcześniejszych publikacji. Tak jest m.in. z tekstami o Richardzie Linklaterze czy Toddzie Solondzu. Choć oczytani kinomani, zapoznając się z tymi rozdziałami, doznać mogą swoistego déjà vu, trudno traktować to jako wadę. Brak tak ważnych nazwisk w książce poświęconej amerykańskiemu kinu niezależnemu byłby sporym uchybieniem, a napisanie czegoś zupełnie nowego na ten sam temat bywa trudne.

Analizując film danego reżysera, Pitrus (o ile to tylko możliwe) stara się scalić cały jego dorobek jednym kluczem interpretacyjnym. Przedstawia artystyczną ewolucję i konsekwentnie realizowaną wizję kina, wydobywa nadrzędny temat twórczości. Już same tytuły rozdziałów sugerują, w jakim kontekście rozpatrzona zostanie filmografia wybranego autora: „Todd Haynes: Przesunięcia i reinterpretacje”, „Harmony Korine: W stronę eksperymentu”, „David O. Russell: Problemy z tożsamością”. Teksty zawarte w „Porzuconych znaczeniach” nie są przy tym pozbawione sądów wartościujących. Choć Pitrus (przynajmniej oficjalnie) nie faworyzuje żadnego z reżyserów, bez skrupułów wskazuje potknięcia i słabsze momenty w karierach wszystkich opisywanych twórców.

Traktując „Porzucone znaczenia” jako wyjściową bazę do poznawania amerykańskiego kina niezależnego, z pewnością niewiele można Pitrusowi zarzucić. Irytować może kwestia tytułów filmów i ich translacji, w której zupełnie brakuje konsekwencji. Najbardziej znane filmy noszą oczywiście oficjalne polskie tytuły, z tymi mniej znanymi, wydanymi gdzieś ukradkiem na DVD, bywa już różnie. Czasem Pitrus tłumaczy je dosłownie, czasem zadaje sobie trud odnalezienia tytułu, który nadał filmowi polski dystrybutor. I tak dowiedzieć się możemy, że Gregg Araki nakręcił „Tajemniczą skórę” („Mysterious Skin”), podczas gdy film wydany został u nas jako „Zły dotyk”. W innym miejscu autor zaznacza, że „Happiness” Solondza rozpowszechniany był pod oryginalnym tytułem, pisząc jednak o podobnym przypadku – filmie „Dogma” Kevina Smitha – przekłada angielski tytuł na polski „Dogmat”.

W swojej książce Andrzej Pitrus stara się zachować względny obiektywizm, jego prywatne sympatie i antypatie do poszczególnych reżyserów widać jednak w zaangażowaniu, z jakim napisano kolejne rozdziały oraz w błędach, które gdzieniegdzie można odnaleźć. Wyraźnie zarysowuje się to w rozdziale poświęconym Kevinowi Smithowi. Rolę Boga w „Dogmie” (czy też „Dogmacie”, jak woli autor) Pitrus przypisuje PJ Harvey (przypomnijmy: w tę postać wcieliła się Alanis Morissette), stronę dalej myli „Dogmę” z kolejnym filmem Smitha – „Jay i Cichy Bob kontratakują”, a cały tekst napisany jest dość chłodno, z dużą dozą dystansu. Co więcej, obok tych dość poważnych merytorycznych pomyłek, odnajdziemy tutaj przypis odsyłający do… Wikipedii. Można się zastanawiać, czy to symptom naszych czasów, konieczność podyktowana niemożliwością dotarcia do profesjonalnych źródeł (przypis dotyczy terminu fan fiction), czy też zatajony sposób wartościowania twórcy (reżyser byle jaki, to i źródła nie muszą być pierwszej jakości). Oczywiście potraktowanie tego z przymrużeniem oka jest jak najbardziej wskazane, jednak otwarte wyrażanie sądów wyszłoby chyba wszystkim na zdrowie.

Mankamenty tego typu nie przysłaniają zalet „Porzuconych znaczeń”, spośród których przystępność, wyrazisty i przejrzysty koncept oraz bogactwo treści należą do najważniejszych. Prezentując zjawisko do niedawna w naszym kraju marginalizowane, Andrzej Pitrus po raz kolejny uzupełnia lukę w edukacji polskich kinomanów, tak jak czynił to wcześniej przy okazji „Kina kultu” czy „Gore, seksu, ciała, psychoanalizy”. Jednak wchłanianie książkowej wiedzy to tylko jeden aspekt zapoznawania się z fenomenem niezależnego kina Stanów Zjednoczonych. Wszak to filmy leżą w centrum zainteresowań kinomanów wszelkiej maści. Takie wydarzenia jak American Film Festival stają się więc okazją do rozwinięcia i pogłębienia wiedzy zdobytej podczas lektury. Bezpośrednie obcowanie z tymi filmami pokazuje jeszcze jedną cechę amerykańskiego kina niezależnego, kto wie czy nie najistotniejszą i nie będącą kluczem do jego fenomenu. Amerykanie potrafią połączyć artystyczne ambicje ze zwyczajną przyjemnością robienia i oglądania filmu, udowadniając tym samym, że wielkie dzieła wcale nie muszą być męczące i ciężkostrawne, a nawet skrajne eksperymenty formalne podać można w przystępny sposób. Tej umiejętności brakuje niestety wielu filmowcom europejskim. Wynika to zapewne stąd, że kinematografia Stanów Zjednoczonych nie jest dofinansowywana przez państwo, więc film amerykański – hollywoodzki czy niezależny – musi się przede wszystkim sprzedać i na siebie zarobić.

Amerykańskie kino niezależnie to obecnie jedna z najprężniej rozwijających się kinematografii. Bohaterowie „Porzuconych znaczeń” swoje pierwsze filmy stworzyli między 1987 a 2001 rokiem. Kilku z nich (jak Paul Auster czy Whit Stillman) nie nakręciło niczego od ponad dziesięciu lat, spora część nie ma już nic nowego do powiedzenia i przeżywa obecnie twórczy regres. Kiedy przyjrzymy się twórcom i filmom nagradzanym w przeciągu ostatnich lat na festiwalu w Sundance, zauważymy, że to nie o nich pisze Andrzej Pitrus. „Porzucone znaczenia” właściwie nie obejmują najnowszych zjawisk w niezależnym kinie Stanów Zjednoczonych, choć filmografie reżyserów kończą się nieraz na tytułach wyprodukowanych w 2010 roku. Z oczywistych względów nie znajdziemy też w książce Pitrusa tego, co dzieje się tam aktualnie. Jednak zarówno lektura „Porzuconych znaczeń”, jak i repertuar American Film Festival, udowadniają, że warto się temu wszystkiemu bacznie przyglądać.
Andrzej Pitrus: „Porzucone znaczenia. Autorzy amerykańskiego kina niezależnego przełomu wieków”. Wydawnictwo Rabid. Kraków 2010.