ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (166) / 2010

Roksana Ziora-Krysa,

WILCZY APETYT - NIEZASPOKOJONY

A A A
Refleksję nad najnowszą powieścią Marii Nurowskiej należałoby zacząć od rozpatrzenia nowej kategorii, która pomogłaby w dyskusji o tego typu literaturze. Nie byłaby ona zależna od poziomu, jaki reprezentuje książka pod względem językowym czy stylistycznym, ale od stopnia zaspokojenia czytelniczych wymagań, które – podsycane czy to nazwiskiem autora, czy też notką wydawniczą – rosną w miarę poznawania lektury. Tak jest i tym razem. Niestety, „Nakarmić wilki” pozostaje w świadomości jako powieść przeciętna, co nie znaczy, że zła. Ale niewystarczająca. I właśnie owa przeciętność powinna być wzięta pod uwagę, bo w tej kategorii literatura okazuje się w ostatnich czasach niezwykle płodna.

Fabuła „Nakarmić wilki” jest obiecująca. Kasia, magister leśnictwa, wyjeżdża w Bieszczady, by badać tam zwyczaje wilków, którymi jest zafascynowana, i zbierać materiały do swojej pracy doktorskiej. Skromne warunki bytowania w górskiej chacie dzieli z Marcinem – Klunim, i Olgierdem. Początkowy sceptycyzm między naukowcami szybko zostaje zastąpiony specyficzną przyjaźnią, a z czasem głębszym uczuciem między dziewczyną a jednym z chłopaków. Bieszczadzka przyroda również wydaje się przyjaźnie nastawiona i stwarza sprzyjające warunki, w przeciwieństwie do mieszkańców okolicznej wioski. Nic jednak nie jest w stanie powstrzymać pełnych pasji badaczy, którzy porzucają wszelkie wygody na rzecz poznawania natury i poszerzania świadomości zaślepionych wrogów przyrody.

Historia bądź co bądź zapowiada się interesująco. Nurowska ukazuje ludzi z pasją, porusza istotny temat jedności ludzi z przyrodą, odwołuje się do pierwotnych instynktów, a przy tym sławi niewątpliwie zachwycającą, dziewiczą bieszczadzką przyrodę. Wprawnym, aczkolwiek dość prostym piórem zgrabnie prowadzi narrację, co sprawia, że książka należy do gatunku „samopochłaniających” – jeśli już zacznie się czytać, to tylko po to, by po paru godzinach ją skończyć, nie przerywając lektury. Wszystko to wpływa na zdecydowanie pozytywną ocenę książki. Zdecydowanie, a zarazem jedynie. Bo trzeba przyznać, że choć czyta się dobrze, „Nakarmić wilki” jest po prostu przyzwoitym czytadełkiem na jesienne wieczory, lekturą, z którą przyjemnie spędza się czas, ale bez zachwytów, taką, która w czytelniczej pamięci nie wyrzeźbi solidnego pomnika, a co gorsza – może w niej w ogóle nie pozostać. Czegoś zabrakło, oczekiwania były zgoła inne. Tematyczny potencjał książki nie został wyczerpany, co więcej - zdusił się już w zarodku. Zawiodło kilka czynników, nie wszystkie, ale te najsilniejsze, które zamiast trzymać czytelnika jak we wnykach – trzymają go raczej na dystans.

Cała trójka bohaterów jest dość miałka, nieciekawa, a dialogi między nimi wydają się po prostu sztuczne. Główna postać, Kasia, którą autorka uparcie nazywa Katarzyną, wzbudza jakąś nieokreśloną niechęć. Dziewczyna jest opryskliwa i arogancka, a jej zamiłowanie do wilków, o którym w zasadzie jest cała książka, niekoniecznie idzie w parze z wiedzą, co jest nieco dziwne, bo podobno w tym temacie bohaterka czuje się najsilniejsza. Wiedza jej kolegów w tej dziedzinie wydaje być dużo większa, mimo że zajmują się innymi badaniami i ani wiek, ani doświadczenie nie mają tu znaczenia. Kasia, Katarzyna, działa pod wpływem impulsu, porywów własnej pasji i miejscami można odnieść wrażenie, że bardziej jej zależy na zrobieniu szumu wokół swojej osoby, niż pracy w imię nauki. Ponadto jej stosunki z mieszkańcami do przyjaznych nie należą, bo ci są wrogo nastawieni do zwierząt, które Kasia tak uwielbia. Dziewczyna jednak swoim zachowaniem nie wzbudza sympatii, co wcale nie pomaga i tak już uprzedzonej społeczności w przekonaniu się do jej projektu. Nie wiedzieć czemu autorka, tworząc dialogi z udziałem Kasi, robi z niej prawdziwą zołzę, podczas kiedy opisy jej dotyczące przeczą – choć nie zawsze – takiemu wizerunkowi. Niemniej jednak podziw może wzbudzić zdolność dziewczyny do poświęceń i upór w dążeniu do celu – czy rozsądny? Na pewno szlachetny. Dobre jest też to, że dziewczyna bezwzględnie potępia kłusownictwo i polowanie, nie potrafi jednak wczuć się w sytuację tych, którym wilki zabijają owce, będące nieraz jedynym źródłem utrzymania rodzin. Ale uparcie broniąc swego stanowiska i na ten problem znajduje rozwiązanie, zadowalające wszystkich. Jakkolwiek to działa na korzyść bohaterki i już sprawia, że daje się lubić – jej utożsamianie się z wilkami, podkreślane przez nią wiele razy, wydaje się nieco na wyrost i znów do niej zniechęca. Marcin i Olgierd natomiast, jako bohaterowie drugoplanowi, są w zasadzie bezbarwni, nie mają też większego wpływu na akcję książki, bo nawet wątek miłosny między Katarzyną a jednym z nich nie jest rozwinięty, wtrącony jakby na siłę i przewidywalny. Są jednak niezbędnym elementem książki i tak należy do nich podejść.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jednego bohatera, być może bardziej zasługującego na miano głównego niż Katarzyna – wilki. I wcale nie jest to zbiór niezindywidualizowanych zwierząt, przeciwnie – każdy członek watahy ma swój charakter i odpowiednie miejsce w książce, a ich wątki są nie mniej rozbudowane niż postaci ludzkich. I tu należy się głęboki ukłon w stronę Nurowskiej, która nie tylko w wiarygodny sposób przedstawia życie wilczego stada, ale także pogłębia wiedzę czytelnika o zwierzętach, a przede wszystkim – idąc ich tropem zabiera odbiorcę w podróż wgłąb bieszczadzkich lasów, wolnych od zgiełku cywilizacji. To zdecydowanie wpływa na nastrój książki, niemalże pachnącej zdrowym, górskim lasem i rozkołysanej melodią wilczego wycia. Nie jest to jednak powieść o wilkach, a o ich stosunkach z człowiekiem, w tym wypadku z Kasią. Wbrew temu, co mówi nota wydawnicza, nie nazwałabym związku dziewczyny ze zwierzętami „niemal mistyczną więzią”. Okazały one badaczce pewną dozę zaufania, bo i ta nie ingerowała zbytnio w ich życie, a jedynie z daleka przyglądała się zwyczajom wilczej rodziny, w dodatku z bezpiecznej wysokości. Jej przemyślenia dotyczące spotkań z wilkami są silnie spłycane, Katarzyna z drażniącą oczywistością podchodzi do tego, jak zwierzęta zachowują się wobec niej, jakby nie było to dla niej nic wielkiego – a w końcu spełnia swoje marzenia. Wydaje się też, że dziewczyna wyobraża sobie więcej, niż dzieje się naprawdę. O ile więc wilki i ich zachowanie opisywane są z niezwykłą autentycznością, o tyle Katarzynę ciężko nazwać drugim Stevem Irwinem. Nie jest też tak – znów wbrew nocie wydawniczej – że w dziewczynie dopiero budzi się fascynacja wilkami. Przyjeżdża w Bieszczady z gotowym zamysłem, z sercem wypełnionym pasją do tych dzikich zwierząt, a zachowuje się tak, jakby faktycznie dopiero co uświadomiła sobie, że chyba kocha wilki i chciałaby się nimi zająć. Trochę więc za dużo sprzeczności, jak na tak krótką powieść. Zabrakło miejsca na studium psychiki głównej bohaterki, pretendującej do miana „tańczącej z wilkami”, a będącej jedynie ambitną, ale i zadufaną w sobie doktorantką.

Niestety w toku powieści daje się zauważyć jeszcze kilka drobnych mankamentów, tym razem związanych z przestrzenią czasową. Teoretycznie powieść opiera się na swego rodzaju kalendarzu sezonowym – jest sezon na badania w Bieszczadach – wiosna, lato i jesień oraz czas chwilowego powrotu do cywilizacji – zima. Praktycznie jednak określenia czasowe są bardziej sprecyzowane i tu właśnie jest problemem – jeden dzień zamienia się nagle w kilka tygodni, tygodnie w miesiące… Brak konsekwencji, być może nieistotny dla toku fabuły, może jednak okazać się drażniący dla bardziej przeczulonego czytelnika.

„Nakarmić wilki”, mimo wad, jest powieścią dobrą – lekką, łatwą i przyjemną. Ale pod warunkiem, że ktoś na taką rozrywkę jest przygotowany i takiej się spodziewa. W innym wypadku, kiedy chce się pozostać w zupełnej niemocy wobec książki, poczuć ciężar niezwykłych czytelniczych doznań, zostać zahipnotyzowany – powieść Nurowskiej okazuje się zupełnie przeciętna i oczekiwań nie spełni. Spełni natomiast wszystkie warunki, by właśnie przeciętność uczynić swego rodzaju pozytywną stroną. Temat liźnięty, poprawnie, ale niezbyt głęboko rozpisany, a bohaterowie mało charyzmatyczni, choć nie źli. Ich zaletą jest to, że przynajmniej nie czynią czytelnika obojętnym, budzą stosunek zależny od indywidualnych upodobań odbiorcy. Kilka niedociągnięć nadrabia się ładnymi, plastycznymi i wiarygodnymi opisami wszystkiego dookoła – w tym wypadku przyrody, co w efekcie daje pozytywny wynik. Powieść więc czyta się dobrze, bez większych porywów, ale też nie z niechęcią. Pozostaje tylko niedosyt, ale nie dlatego, że książka zbyt szybko się kończy, ale dlatego, że fabuła wydaje się być zagajeniem tematu, prosi się o większe rozpisanie, o dopowiedzenie, może jakiś nieoczekiwany zwrot. Ale nie oznacza to, że nie może być taka, jaka jest, bo dla bycia przeciętnym to zupełnie wystarczy. I mimo tego, że zakończenie powieści jest dość zaskakujące, zamyka się lekturę z myślą: „Dobre, ale to nie TO”.
Maria Nurowska: „Nakarmić wilki”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2010.