ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (169) / 2011

Łukasz Karkoszka,

KONIEC JEST BLISKI

A A A
Pesymizm. Poczucie beznadziejności. Egzystencjalny ból. Duszna atmosfera. Czas, który płynie, a jakby się zatrzymał. Słowa, wypowiadane tylko po to, by mieć złudzenie, że nadal coś się dzieje... – takie odczucia wywołują dramaty Samuela Becketta, jednego z najpopularniejszych dramaturgów XX wieku, twórcy teatru absurdu. Śląska publiczność mogła to odczuć niemal namacalnie w trakcie oglądania „Końcówki” Becketta, której wyreżyserowania podjął się Krystian Lupa. Przedstawienie, zrealizowane w Teatrze La Abadía w Madrycie, a zaprezentowane w Teatrze Rozrywki w ramach Festiwalu Ars Cameralis, jest najlepszym dowodem na to, że teatr może czasem boleć...

Wystawianie sztuk Becketta nie jest łatwym zadaniem. A to dlatego, że autor pozostawia reżyserowi niewiele miejsc niedookreślonych. Didaskalia zawierają bowiem szczegółowe opisy postaci, scenografii, ruchu, a nawet precyzyjnych gestów, które dane postaci wykonują. Nie zraziło to jednak polskiego reżysera, który chociaż znany jest z tego, że często zmienia tekst i improwizuje na scenie, postanowił tym razem zrobić wszystko po bożemu. Efekt? Powstał spektakl, będący uniwersalną opowieścią o marności człowieka i marności jego egzystencji. Bohaterowie, umieszczeni w ascetycznym pomieszczeniu z odrapanym ścianami, małymi oknami, majestatycznym żyrandolem przypominającym dawne lata świetności i piaskiem, który wsypuje się do wnętrza, nie mają wielu możliwości ruchu. Pozostaje im rozmowa, a raczej jej szczątki. Centralną postacią jest rozkapryszony Hamm (w tej roli rewelacyjny Jose Luis Gómez, szerokiej publiczności znany z kilku filmów Pedro Almodovara), który od samego początku przykuwa uwagę widzów. Siedząc na wózku inwalidzkim, przykryty kocem, skryty za ciemnymi okularami wzywa co chwilę Clova, domagając się jego uwagi. Prosi, grozi, byleby tylko Clov chciał z nim pobyć. Ich relacja przysuwa na myśl klasyczny układ „pan – niewolnik”, może też kojarzyć się z toksycznym związkiem kochanków, z którego żadna ze stron nie potrafi się wyrwać. W ich sytuacji jest to o tyle trudne, że tak naprawdę nie ma dokąd uciec – świat zewnętrzny przestał istnieć (pozostał jedynie bezkres oceanu). W przedstawieniu Lupy ich wzajemne uzależnienie najpełniej ukazane jest między słowami. Często zapadają długie chwile milczenia. Nie krępują one bohaterów. Zawarte jest w nich oczekiwanie na coś ważnego – gest lub słowo, co jednak nigdy nie nastąpi. O tym, że relacja zależności między nimi nie wynika tylko z poczucia władzy Hamma, ale podszyta może być też miłosnym (?) uczuciem, przemawia fakt, że do roli Clova Lupa zaangażował aktorkę Susi Sánchez. W początkowych scenach jej postać przypomina nastolatka (luźne ubrane, czapka na głowie, swobodny sposób bycia), pod koniec jednak aktorka ujawnia na oczach widzów kobiecość Clova, której wyrazistym symbolem stają się jaskrawozielone buty na obcasach. Gest ich założenia wydaje się być znakiem przełomu i wyzwolenia z toksycznej relacji.

Nie jest to jedyna para, która pojawia się w Beckettowskiej „Końcówce”. Nagg i Nell, para staruszków, których Beckett umieścił w kubłach na śmieci, a Lupa „wsadził” do przeźroczystych skrzyń, przypominających trumny. Przyjmując groteskowe pozy wegetują w środku, czekając na śmierć. Od czasu do czasu, kiedy Clov otwiera pokrywy, wychodzą jak zwierzęta ze swej nory, pokazując najpierw zniszczone życiem twarze, następnie wychudzone ręce i tułów. Zastygają w pokracznych pozach. Działają instynktownie, jak wygłodzone zwierzęta. I o ile Nell w ruchach i gestach, które wykonuje, zachowuje resztki kobiecości, o tyle Nagg bez zażenowania pokazuje swoją starczą ułomność, domagając się przy tym, a to cukierka, a to sucharka. Jest dowodem na to, że człowiek doprowadzony do przepaści życia, nie myśli już o świecie, czy wielkich ideach. Głowę zaprząta mu tylko i wyłącznie jedna myśl - przeżyć jeszcze jeden dzień, choćby w upodleniu.

Swoją „Końcówkę” Lupa prowadzi niespiesznie. Długie pauzy, powoli wypowiadane słowa, jednolita scenografia, minimalistyczna muzyka – to wszystko jeszcze wyraźniej obrazuje bezsens sytuacji, w której znalazły się postaci. Okazuje się, że człowieczeństwo w obliczu katastrofy traci swój majestat. Ludzie stają się albo żałośnie śmieszni w swoich postępkach (scena z zabawką psa) i słowach, albo pozbawiają się za wszelką cenę swojej godności. Ich sprzymierzeńcem, ale i największym wrogiem jest czas – z każdym dniem stają się coraz bardziej odczłowieczeni, a jedynie wypowiadane słowa czynią ich ludzkimi. Dramat Becketta w interpretacji Krystiana Lupy to do bólu prawdziwa opowieść nie o końcu życia, ale o końcu ludzkiej godności.
Samuel Beckett „Końcówka”. Reżyseria: Krystian Lupa. Teatr La Abadía z Madrytu. Premiera: 7 kwietnia 2010.