FILMOWE MISTERIUM UMIERANIA
A
A
A
Autentyczna historia człowieka, który na pięć dni został uwięziony w skalnej szczelinie, stała się podstawą kolejnego filmu Danny’ego Boyle’a. Dzieło to jest ekranizacją książki dobrze znanej amerykańskim czytelnikom – „Between a Rock and a Hard Place” autorstwa Arona Ralstona. Wydarzenia w niej opisane, a następnie przeniesione na ekran, składają się na relację człowieka, który stanął przed wyborem między śmiercią a brutalnym i trwałym samookaleczeniem.
Reżyser – autor takich filmów jak „Trainspotting” (1996) czy „Slumdog. Milioner z ulicy” (2008) – w tej na pozór statycznej opowieści (historia uwięzienia, unieruchomienia) postanowił wykorzystać dynamiczny montaż. Gwałtowne cięcia, podział ekranu na części ukazujące toczące się w tym samym czasie wydarzenia, intensywna kolorystyka plenerów oraz energiczna ścieżka muzyczna A.R. Rahmana sprawiają, że widz podczas oglądania „127 godzin” nie ma czasu się nudzić.
Już od pierwszych scen filmu czytelny wydaje się jego główny temat – konflikt między jednostką a społeczeństwem. Kadry przedstawiające tłum ludzi w różnych prozaicznych sytuacjach zostają zderzone z obrazami pośpiesznego przygotowania bohatera do wyjazdu, do ucieczki od codzienności. Aron Ralston – w tej roli James Franco – jest pewnym siebie nonkonformistą, który w swoich życiowych wyborach kieruje się jedynie własnym zdaniem, nie licząc się nawet z najbliższymi osobami. Problem ten zostanie szczególnie podkreślony i przewartościowany podczas czekającej bohatera walki o przetrwanie.
Tym razem Aron decyduje się nie tylko na samotny wyjazd do Blue John Canyon w stanie Utah, ale i na podróż w głąb siebie. Symbolizuje to scena, w której bohater w towarzystwie przypadkowo spotkanych turystek wykonuje szaleńczy skok zakończony kąpielą w bajkowej scenerii podziemnych zbiorników wodnych. Aron jako pierwszy odważy się oderwać od stabilnej i pewnej podpory, jaką są ściany kanionu i zsunąć się gdzieś w nieznane… Wybór tej drogi doprowadzi go do pytania: co jesteś w stanie poświęcić w imię przetrwania?
Podróż w głąb siebie staje się zarówno okazją do ukazania pięknych i wzruszających momentów w życiu głównego bohatera (oglądamy obrazy jego dziecięcych wędrówek z ojcem czy młodzieńczych miłości), jak i do odsłonienia tego, co w nim mroczne, egoistyczne i społecznie nieakceptowane (niedojrzałość w związkach z innymi ludźmi i brak odpowiedzialności w podejmowanych decyzjach). Wędrówka podjęta przez Arona staje się zatem alegorią podróży do sedna człowieczeństwa. Zejście w głąb skalistych formacji i zmierzenie się z Naturą są równoznaczne z przyjęciem zaproszenia do piekła ludzkiej psychiki.
W uwięzionym w górskiej pułapce Aronie toczy się walka między kulturą i naturą, między tym, co cielesne, a tym, co duchowe. Racjonalność i zdroworozsądkowe normy postępowania zmagają się z fizycznością i w pewnym sensie demonicznością ludzkich instynktów. Ciało, które jest najbliżej Natury, musi paradoksalnie zostać pokonane, żeby ocaleć. Trzeba przełamać jego integralność, zadać mu gwałt przez samookaleczenie, aby ocalić je przed unicestwieniem. Uwięziony w kanionie Blue John bohater uczestniczy w tajemniczym misterium, w którym w ofierze zostanie złożona część niego samego. Sposób przedstawienia tych wydarzeń, a zwłaszcza wydobywanie elementów powtarzalnych, wpisanych w rytm natury – takich jak słońce pojawiające się w szczelinie o stałej, określonej porze dnia czy przelatujący co rano nad kanionem kruk – buduje swoisty rytuał, w którym uczestniczy Aron.
Chociaż jednak Boyle najwyraźniej dostrzega metafizyczny potencjał wydarzeń, jakie stały się udziałem bohatera, świadomie rezygnuje z jego akcentowania. W świat przedstawiony w jego filmie brutalnie wkraczają kultura i technika, budując płaszczyznę ironicznego komentarza do zachowań Ralstona. Czas spędzony w skalnej szczelinie jest po brzegi wypełniony zmaganiami z dostępnymi Aronowi „narzędziami”. Scyzoryk czy podstawowy sprzęt wspinaczkowy posłużą do walki z ciężkim, nieruchomym i niedającym się rozkruszyć głazem. Turystyczna kamera cyfrowa stanie się z kolei narzędziem rejestracji uzewnętrznionych refleksji Arona i sprawi, że nawet w tak krańcowej sytuacji główny bohater nie przestanie odgrywać kogoś, kim naprawdę nie jest.
To właśnie w ten sposób zarejestrowany zostanie monolog będący swego rodzaju pożegnaniem bohatera z rodziną, przyjaciółmi i całym swoim dotychczasowym życiem. Odgrywając jakiś makabryczny talk show, na który składają się gorzka autoironia oraz sentymentalne wspomnienia, Aron próbuje wytłumaczyć bieg wydarzeń, które bezpośrednio wpłynęły na to, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Mocne wyeksponowanie obecności kamery jest przy tym szczególnym, bo metafilmowym komentarzem. Dzieło Boyle’a należy rozumieć przede wszystkim jako próbę trafnej ekranizacji opisanych wcześniej wydarzeń. Reżyser nie stara się ukazać prawdy – podkreśla filmowość swojego dzieła i w ten sposób zwalnia się z odpowiedzialności związanej z wiernym odtworzeniem faktów.
Podkreślenie owej filmowości ma szczególne znaczenie przed kulminacyjnym, niezwykle brutalnie i szczegółowo przedstawionym momentem odcinania za pomocą tępego scyzoryka uwięzionej przez głaz ręki. Medyczna wręcz dokładność – ukazanie najpierw sposobu łamania kości, następnie rozcinania tkanek miękkich i ścięgien – wzmocniona zostaje filmową podróżą w głąb ciała. Kamera podąża za scyzorykiem przebijającym się przez kolejne tkanki, tak jak w innych scenach pokazuje drogę ostatnich kropel wody wypijanych przez krańcowo odwodnionego bohatera. Z autobiograficznej książki możemy się dowiedzieć, że pozostawiona w kanionie ręka sportowca została wydobyta i skremowana, jednak Aron Ralston ponownie rozsypał jej prochy w miejscu wypadku.
Wszechobecność filmowej kamery oraz jej współczesne techniczne możliwości to jeden z tematów „127 godzin”. Szczególnie widoczne jest to w scenach „zaglądania” do wnętrza ludzkiego ciała, akcentowania przyśpieszonego tempa i powszechnej multiplikacji obrazów czy wreszcie w eksponowaniu wątku kamery jako narzędzia rejestracji własnych myśli. To, jak postrzegamy siebie, jest współcześnie zapośredniczone przez elektroniczne wynalazki, w nieskończoność udoskonalane i towarzyszące nam już nieomal wszędzie. Za pomocą małych, nierzucających się w oczy kamer cyfrowych rejestrujemy ludzkie narodziny, najważniejsze wydarzenia, a nawet – jak przekonuje film „127 godzin” – próbujemy za ich pomocą utrwalić własną śmierć.
To zderzenie jednostki z jednej strony z technologią, z drugiej zaś z wciąż niezwykle potężną Naturą stanowi niezwykle ważnym komentarz na temat kondycji współczesnego człowieka. Czy jednak sięgając po współczesne wynalazki i „naukowy” sposób wyjaśniania, reżyser nie rezygnuje z czegoś definitywnie innego i może ważniejszego? Interpretacja zaproponowana przez Boyle’a nie ma w sobie pierwiastka oryginalności. W jego filmie nie znajdujemy próby odpowiedzi na pytanie o to, co w sytuacjach krańcowych pozwala przekroczyć człowiekowi pewną granicę. Reżyser sugeruje jedynie, że ocieramy się tutaj o chwilowe szaleństwo… Scjentystyczna postawa w interpretacji faktów jest tu tak silna, że nie pozostawia miejsca na zasugerowaną jedynie metafizykę. A przecież psychologia, socjologia czy fizjologia nigdy do końca nie wytłumaczą takiego zachowania, jak świadome odcięcie części własnego ciała, zwłaszcza że tylko nieliczni zdecydowaliby się na taki akt desperacji.
W odległych czasach podobne historie stawały się legendami. Święta Łucja na przykład, aby ocalić się przed zamknięciem w domu publicznym, wydłubała sobie ponoć oczy. Nikt nie pytał, jak pod względem biologicznym mógł przebiegać ten proces. Sam fakt, wydarzenie tak odmienne od powszechnie przyjętych zachowań, zasługiwał na upamiętnienie i podziw. Dziś historie takie jak ta opisana przez Arona Ralstona stają się w pewnym sensie narzędziem marketingu, przekładając się na setki egzemplarzy wydanych książek czy sukcesy nominowanych do ważnych nagród filmów. Wydaje się jednak, że tym samym pozbawione zostają niezbędnych do zmierzenia się z nimi milczenia i zadumy. I może właśnie w ten sposób tracimy także szansę zrozumienia ich w pełni.
Reżyser – autor takich filmów jak „Trainspotting” (1996) czy „Slumdog. Milioner z ulicy” (2008) – w tej na pozór statycznej opowieści (historia uwięzienia, unieruchomienia) postanowił wykorzystać dynamiczny montaż. Gwałtowne cięcia, podział ekranu na części ukazujące toczące się w tym samym czasie wydarzenia, intensywna kolorystyka plenerów oraz energiczna ścieżka muzyczna A.R. Rahmana sprawiają, że widz podczas oglądania „127 godzin” nie ma czasu się nudzić.
Już od pierwszych scen filmu czytelny wydaje się jego główny temat – konflikt między jednostką a społeczeństwem. Kadry przedstawiające tłum ludzi w różnych prozaicznych sytuacjach zostają zderzone z obrazami pośpiesznego przygotowania bohatera do wyjazdu, do ucieczki od codzienności. Aron Ralston – w tej roli James Franco – jest pewnym siebie nonkonformistą, który w swoich życiowych wyborach kieruje się jedynie własnym zdaniem, nie licząc się nawet z najbliższymi osobami. Problem ten zostanie szczególnie podkreślony i przewartościowany podczas czekającej bohatera walki o przetrwanie.
Tym razem Aron decyduje się nie tylko na samotny wyjazd do Blue John Canyon w stanie Utah, ale i na podróż w głąb siebie. Symbolizuje to scena, w której bohater w towarzystwie przypadkowo spotkanych turystek wykonuje szaleńczy skok zakończony kąpielą w bajkowej scenerii podziemnych zbiorników wodnych. Aron jako pierwszy odważy się oderwać od stabilnej i pewnej podpory, jaką są ściany kanionu i zsunąć się gdzieś w nieznane… Wybór tej drogi doprowadzi go do pytania: co jesteś w stanie poświęcić w imię przetrwania?
Podróż w głąb siebie staje się zarówno okazją do ukazania pięknych i wzruszających momentów w życiu głównego bohatera (oglądamy obrazy jego dziecięcych wędrówek z ojcem czy młodzieńczych miłości), jak i do odsłonienia tego, co w nim mroczne, egoistyczne i społecznie nieakceptowane (niedojrzałość w związkach z innymi ludźmi i brak odpowiedzialności w podejmowanych decyzjach). Wędrówka podjęta przez Arona staje się zatem alegorią podróży do sedna człowieczeństwa. Zejście w głąb skalistych formacji i zmierzenie się z Naturą są równoznaczne z przyjęciem zaproszenia do piekła ludzkiej psychiki.
W uwięzionym w górskiej pułapce Aronie toczy się walka między kulturą i naturą, między tym, co cielesne, a tym, co duchowe. Racjonalność i zdroworozsądkowe normy postępowania zmagają się z fizycznością i w pewnym sensie demonicznością ludzkich instynktów. Ciało, które jest najbliżej Natury, musi paradoksalnie zostać pokonane, żeby ocaleć. Trzeba przełamać jego integralność, zadać mu gwałt przez samookaleczenie, aby ocalić je przed unicestwieniem. Uwięziony w kanionie Blue John bohater uczestniczy w tajemniczym misterium, w którym w ofierze zostanie złożona część niego samego. Sposób przedstawienia tych wydarzeń, a zwłaszcza wydobywanie elementów powtarzalnych, wpisanych w rytm natury – takich jak słońce pojawiające się w szczelinie o stałej, określonej porze dnia czy przelatujący co rano nad kanionem kruk – buduje swoisty rytuał, w którym uczestniczy Aron.
Chociaż jednak Boyle najwyraźniej dostrzega metafizyczny potencjał wydarzeń, jakie stały się udziałem bohatera, świadomie rezygnuje z jego akcentowania. W świat przedstawiony w jego filmie brutalnie wkraczają kultura i technika, budując płaszczyznę ironicznego komentarza do zachowań Ralstona. Czas spędzony w skalnej szczelinie jest po brzegi wypełniony zmaganiami z dostępnymi Aronowi „narzędziami”. Scyzoryk czy podstawowy sprzęt wspinaczkowy posłużą do walki z ciężkim, nieruchomym i niedającym się rozkruszyć głazem. Turystyczna kamera cyfrowa stanie się z kolei narzędziem rejestracji uzewnętrznionych refleksji Arona i sprawi, że nawet w tak krańcowej sytuacji główny bohater nie przestanie odgrywać kogoś, kim naprawdę nie jest.
To właśnie w ten sposób zarejestrowany zostanie monolog będący swego rodzaju pożegnaniem bohatera z rodziną, przyjaciółmi i całym swoim dotychczasowym życiem. Odgrywając jakiś makabryczny talk show, na który składają się gorzka autoironia oraz sentymentalne wspomnienia, Aron próbuje wytłumaczyć bieg wydarzeń, które bezpośrednio wpłynęły na to, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Mocne wyeksponowanie obecności kamery jest przy tym szczególnym, bo metafilmowym komentarzem. Dzieło Boyle’a należy rozumieć przede wszystkim jako próbę trafnej ekranizacji opisanych wcześniej wydarzeń. Reżyser nie stara się ukazać prawdy – podkreśla filmowość swojego dzieła i w ten sposób zwalnia się z odpowiedzialności związanej z wiernym odtworzeniem faktów.
Podkreślenie owej filmowości ma szczególne znaczenie przed kulminacyjnym, niezwykle brutalnie i szczegółowo przedstawionym momentem odcinania za pomocą tępego scyzoryka uwięzionej przez głaz ręki. Medyczna wręcz dokładność – ukazanie najpierw sposobu łamania kości, następnie rozcinania tkanek miękkich i ścięgien – wzmocniona zostaje filmową podróżą w głąb ciała. Kamera podąża za scyzorykiem przebijającym się przez kolejne tkanki, tak jak w innych scenach pokazuje drogę ostatnich kropel wody wypijanych przez krańcowo odwodnionego bohatera. Z autobiograficznej książki możemy się dowiedzieć, że pozostawiona w kanionie ręka sportowca została wydobyta i skremowana, jednak Aron Ralston ponownie rozsypał jej prochy w miejscu wypadku.
Wszechobecność filmowej kamery oraz jej współczesne techniczne możliwości to jeden z tematów „127 godzin”. Szczególnie widoczne jest to w scenach „zaglądania” do wnętrza ludzkiego ciała, akcentowania przyśpieszonego tempa i powszechnej multiplikacji obrazów czy wreszcie w eksponowaniu wątku kamery jako narzędzia rejestracji własnych myśli. To, jak postrzegamy siebie, jest współcześnie zapośredniczone przez elektroniczne wynalazki, w nieskończoność udoskonalane i towarzyszące nam już nieomal wszędzie. Za pomocą małych, nierzucających się w oczy kamer cyfrowych rejestrujemy ludzkie narodziny, najważniejsze wydarzenia, a nawet – jak przekonuje film „127 godzin” – próbujemy za ich pomocą utrwalić własną śmierć.
To zderzenie jednostki z jednej strony z technologią, z drugiej zaś z wciąż niezwykle potężną Naturą stanowi niezwykle ważnym komentarz na temat kondycji współczesnego człowieka. Czy jednak sięgając po współczesne wynalazki i „naukowy” sposób wyjaśniania, reżyser nie rezygnuje z czegoś definitywnie innego i może ważniejszego? Interpretacja zaproponowana przez Boyle’a nie ma w sobie pierwiastka oryginalności. W jego filmie nie znajdujemy próby odpowiedzi na pytanie o to, co w sytuacjach krańcowych pozwala przekroczyć człowiekowi pewną granicę. Reżyser sugeruje jedynie, że ocieramy się tutaj o chwilowe szaleństwo… Scjentystyczna postawa w interpretacji faktów jest tu tak silna, że nie pozostawia miejsca na zasugerowaną jedynie metafizykę. A przecież psychologia, socjologia czy fizjologia nigdy do końca nie wytłumaczą takiego zachowania, jak świadome odcięcie części własnego ciała, zwłaszcza że tylko nieliczni zdecydowaliby się na taki akt desperacji.
W odległych czasach podobne historie stawały się legendami. Święta Łucja na przykład, aby ocalić się przed zamknięciem w domu publicznym, wydłubała sobie ponoć oczy. Nikt nie pytał, jak pod względem biologicznym mógł przebiegać ten proces. Sam fakt, wydarzenie tak odmienne od powszechnie przyjętych zachowań, zasługiwał na upamiętnienie i podziw. Dziś historie takie jak ta opisana przez Arona Ralstona stają się w pewnym sensie narzędziem marketingu, przekładając się na setki egzemplarzy wydanych książek czy sukcesy nominowanych do ważnych nagród filmów. Wydaje się jednak, że tym samym pozbawione zostają niezbędnych do zmierzenia się z nimi milczenia i zadumy. I może właśnie w ten sposób tracimy także szansę zrozumienia ich w pełni.
„127 godzin” („127 Hours”). Reż.: Danny Boyle. Scen.: Danny Boyle, Simon Beaufoy. Obsada: James Franco, Clemence Poesy, Kate Mara, Amber Tamblyn, Sean A. Bott. Gatunek: biograficzny / dramat. Produkcja: Wielka Brytania / USA 2010, 94 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |