
Dariusz Szymanowski, Michał Rusinek,
PODGLĄDANIE PRZEKRĘTÓW
A
A
A
Dariusz Szymanowski: Panie Michale, zacznijmy może od tego: jak się robi "przekręty"?
Michał Rusinek: To najlepiej wiedzą dzieci. "Przekręty" to nazwa, jaką dałem wszystkim przeinaczeniom, neologizmom i psotom dziecięcego języka, wszelkim aktom sprzeniewierzenia wobec języka dorosłych.
D. Sz.: Pana "poradnik" to w dużej mierze książka dla dorosłych. Może powinna nosić tytuł: "Jak robić odkręty. Poradnik dla rodziców"?
M.R.: Tak mi się też wydaje. Dzieci robią przekręty same z siebie, taka jest natura ich języka, takie mechanizmy towarzyszą językowej edukacji. Radziłbym natomiast dorosłym, by nie traktowali przekrętów jako błędy, nie karali za nie i nie poprawiali, ale zrobili z tego językową, a może i artystyczną zabawę. Chciałbym, by dostrzegli, że dziecięcy przekręt – a szczególnie neologizm – nie tyle opisuje jakiś kawałek świata, ale stwarza jakiś nowy. A skoro nowy, to należałoby go opisać lub narysować. Na przykład taki termopter...To coś innego niż helikopter i coś innego niż termometr – to należy dziecku zaznaczyć – ale być może nazywa coś, czemu warto się przyjrzeć, a co należy do krainy wyobraźni.
D.Sz.: Według Pana zabawa słowami ma szansę powodzenia? Dzisiaj w słowniku dzieci znajdują się raczej słowa takie jak RPG, levele etc. Jak z tego robić przekręty?
M.R.: Przekręty da się zrobić ze wszystkiego, co już istnieje w języku, nawet jeśli istnieje od niedawna. Moja propozycja zabawy ma bardzo praktyczny wymiar: słowami można się bawić tak samo, jak klockami. Ale słowa są wygodniejsze tam, gdzie z klockami byłby kłopot, na przykład przy kolacji lub w podróży.
D.Sz.: Obie Pana książki, zarówno "Jak przeklinać", jak i najnowsza "Jak robić przekręty", biorą na warsztat temat, który w mniejszym lub większym stopniu dotyczy każdego z nas. Nieraz bowiem, gdy byłem mały, zdarzało mi się mówić: „lejeń” (zamiast jeleń) czy „jajemcznice” (zamiast jajecznicę). Skąd jednak pomysł , aby zebrać takie przykłady i zrobić z nich książkę?
M.R.: Pomysł wziął się z podglądania, a raczej podsłuchiwania własnych dzieci. Moment, gdy wchodziły w świat przedmiotów, gdy brały do rączek pierwsze zabawki był równie fascynujący, jak moment, gdy zaczynały mówić, gdy wchodziły w kolejne etapy językowego rozwoju. Nie jestem językoznawcą, więc nie napisałem o tym pracy naukowej. Bliżej mi do literatury, stąd pomysł na poniekąd literacką zabawę.
D.Sz.: Pamięta Pan jakieś swoje „przekręty”?
M.R.: Ja nie. Ale moja mama pamięta, że mówiłem tajemnicze i do dziś niezrozumiałe słowo "apitu". Pojawiło się ono w zdaniu "Pan murarz buduje dom apitu". Pomińmy jego socrealistyczny wydźwięk. Być może chodziło mi o zwrócenie uwagi, że ta grupa zawodowa – której reprezentantów podglądałem przez okno na nowym osiedlu – ma skłonność do napojów.
D.Sz.: A Pana ulubiony przekręt? Mnie szczególnie przypadły do gusty "kościelne", np. ten: "Nie jestem w wodzie, abyś przyszedł do mnie". Jest w tym większy sens, jakieś drugie dno.
M.R.: Kościelne są, w rzeczy samej, najzabawniejsze. Biorą się stąd, że język kościelny jest dość hermetyczny i dla dziecka trudno zrozumiały. Z jednej strony, i tak dobrze, że liturgii nie odprawia się już po łacinie: moja znajoma zamiast "Rex tremendae maiestatis" śpiewała kiedyś "ekskremente maiestatis"... Z drugiej strony, średniowieczni Polacy tak skutecznie przekręcili łacińskie "vesperae", że do słownika polskiego weszło jako "nieszpory".
D.Sz.: Z ciekawością czytałem listę podziękowań dla autorów, od A do Ż. "Szczepkowska (...), Szutenberg, Szymańska, Szymkowiak..." - zabrakło mi jeszcze jednego. Gdzie się podziała Pani Szymborska?
M.R.: Pani Szymborska była jedną z pierwszych czytelniczek tej książki, do tej pory mam wydruk, na którym krzyżykami pozaznaczała w spisie przekrętów swoje ulubione. Najwięcej krzyżyków było w dziale katechetycznym.
D.Sz.: Dużą reprezentację ma w "Przekrętach..." także Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego z Gołębiej. Choćby wspomnieć prof. Jarzębskiego, prof. Walas, Dorotę Kozicką. Co o "Przekrętach" myślą akademicy?
M.R.: Widzę, że przestudiował pan starannie podziękowania... Zwróciłem się z prośbą o nadsyłanie dziecięcych przekrętów w pierwszej kolejności do moich kolegów i koleżanek. I się nie zawiodłem. Bo wprawdzie wszystkie dzieci przekręcają słowa, ale jeśli mają rodziców zajmujących się zawodowo językiem, to jest większa szansa, że takie słowa zostaną zapamiętane i zapisane. Cieszę się, że książka spodobała się także prof. Magdalenie Smoczyńskiej, jednej z najwybitniejszych specjalistek od dziecięcego języka.
D.Sz.: Kolejny poradnik będzie o...?
M.R.: Jeszcze nie wiem. Zobaczymy, czy czytelnikom spodoba się ten. Jeśli się spodoba i wydawnictwo Znak będzie miało ochotę wydać trylogię, prawdopodobnie napiszę książkę "Jak się zestarzeć. Poradnik dla dzieci" - z takimi słowami, które świadczą o tym, że jesteś stary.
D.Sz.: Na koniec proszę przekazać gratulacje osobom odpowiedzialnym za wygląd tej książki. Na palcach jednej ręki policzyć można wydawnictwa, które wydają swoje publikacje z dbałością o każdy, najmniejszy nawet szczegół.
M.R.: Bardzo dziękuję! Cieszę się, że zwrócił pan na to uwagę. Jestem dumny, że mój pomysł i moje wierszyki zainspirowały dwie znakomite ilustratorki – Joannę Olech i Martę Ignerską – do zrobienia z tej książki bardzo smakowitego graficznie kąska.
D.Sz.: Dziękuję za rozmowę!
Michał Rusinek: To najlepiej wiedzą dzieci. "Przekręty" to nazwa, jaką dałem wszystkim przeinaczeniom, neologizmom i psotom dziecięcego języka, wszelkim aktom sprzeniewierzenia wobec języka dorosłych.
D. Sz.: Pana "poradnik" to w dużej mierze książka dla dorosłych. Może powinna nosić tytuł: "Jak robić odkręty. Poradnik dla rodziców"?
M.R.: Tak mi się też wydaje. Dzieci robią przekręty same z siebie, taka jest natura ich języka, takie mechanizmy towarzyszą językowej edukacji. Radziłbym natomiast dorosłym, by nie traktowali przekrętów jako błędy, nie karali za nie i nie poprawiali, ale zrobili z tego językową, a może i artystyczną zabawę. Chciałbym, by dostrzegli, że dziecięcy przekręt – a szczególnie neologizm – nie tyle opisuje jakiś kawałek świata, ale stwarza jakiś nowy. A skoro nowy, to należałoby go opisać lub narysować. Na przykład taki termopter...To coś innego niż helikopter i coś innego niż termometr – to należy dziecku zaznaczyć – ale być może nazywa coś, czemu warto się przyjrzeć, a co należy do krainy wyobraźni.
D.Sz.: Według Pana zabawa słowami ma szansę powodzenia? Dzisiaj w słowniku dzieci znajdują się raczej słowa takie jak RPG, levele etc. Jak z tego robić przekręty?
M.R.: Przekręty da się zrobić ze wszystkiego, co już istnieje w języku, nawet jeśli istnieje od niedawna. Moja propozycja zabawy ma bardzo praktyczny wymiar: słowami można się bawić tak samo, jak klockami. Ale słowa są wygodniejsze tam, gdzie z klockami byłby kłopot, na przykład przy kolacji lub w podróży.
D.Sz.: Obie Pana książki, zarówno "Jak przeklinać", jak i najnowsza "Jak robić przekręty", biorą na warsztat temat, który w mniejszym lub większym stopniu dotyczy każdego z nas. Nieraz bowiem, gdy byłem mały, zdarzało mi się mówić: „lejeń” (zamiast jeleń) czy „jajemcznice” (zamiast jajecznicę). Skąd jednak pomysł , aby zebrać takie przykłady i zrobić z nich książkę?
M.R.: Pomysł wziął się z podglądania, a raczej podsłuchiwania własnych dzieci. Moment, gdy wchodziły w świat przedmiotów, gdy brały do rączek pierwsze zabawki był równie fascynujący, jak moment, gdy zaczynały mówić, gdy wchodziły w kolejne etapy językowego rozwoju. Nie jestem językoznawcą, więc nie napisałem o tym pracy naukowej. Bliżej mi do literatury, stąd pomysł na poniekąd literacką zabawę.
D.Sz.: Pamięta Pan jakieś swoje „przekręty”?
M.R.: Ja nie. Ale moja mama pamięta, że mówiłem tajemnicze i do dziś niezrozumiałe słowo "apitu". Pojawiło się ono w zdaniu "Pan murarz buduje dom apitu". Pomińmy jego socrealistyczny wydźwięk. Być może chodziło mi o zwrócenie uwagi, że ta grupa zawodowa – której reprezentantów podglądałem przez okno na nowym osiedlu – ma skłonność do napojów.
D.Sz.: A Pana ulubiony przekręt? Mnie szczególnie przypadły do gusty "kościelne", np. ten: "Nie jestem w wodzie, abyś przyszedł do mnie". Jest w tym większy sens, jakieś drugie dno.
M.R.: Kościelne są, w rzeczy samej, najzabawniejsze. Biorą się stąd, że język kościelny jest dość hermetyczny i dla dziecka trudno zrozumiały. Z jednej strony, i tak dobrze, że liturgii nie odprawia się już po łacinie: moja znajoma zamiast "Rex tremendae maiestatis" śpiewała kiedyś "ekskremente maiestatis"... Z drugiej strony, średniowieczni Polacy tak skutecznie przekręcili łacińskie "vesperae", że do słownika polskiego weszło jako "nieszpory".
D.Sz.: Z ciekawością czytałem listę podziękowań dla autorów, od A do Ż. "Szczepkowska (...), Szutenberg, Szymańska, Szymkowiak..." - zabrakło mi jeszcze jednego. Gdzie się podziała Pani Szymborska?
M.R.: Pani Szymborska była jedną z pierwszych czytelniczek tej książki, do tej pory mam wydruk, na którym krzyżykami pozaznaczała w spisie przekrętów swoje ulubione. Najwięcej krzyżyków było w dziale katechetycznym.
D.Sz.: Dużą reprezentację ma w "Przekrętach..." także Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego z Gołębiej. Choćby wspomnieć prof. Jarzębskiego, prof. Walas, Dorotę Kozicką. Co o "Przekrętach" myślą akademicy?
M.R.: Widzę, że przestudiował pan starannie podziękowania... Zwróciłem się z prośbą o nadsyłanie dziecięcych przekrętów w pierwszej kolejności do moich kolegów i koleżanek. I się nie zawiodłem. Bo wprawdzie wszystkie dzieci przekręcają słowa, ale jeśli mają rodziców zajmujących się zawodowo językiem, to jest większa szansa, że takie słowa zostaną zapamiętane i zapisane. Cieszę się, że książka spodobała się także prof. Magdalenie Smoczyńskiej, jednej z najwybitniejszych specjalistek od dziecięcego języka.
D.Sz.: Kolejny poradnik będzie o...?
M.R.: Jeszcze nie wiem. Zobaczymy, czy czytelnikom spodoba się ten. Jeśli się spodoba i wydawnictwo Znak będzie miało ochotę wydać trylogię, prawdopodobnie napiszę książkę "Jak się zestarzeć. Poradnik dla dzieci" - z takimi słowami, które świadczą o tym, że jesteś stary.
D.Sz.: Na koniec proszę przekazać gratulacje osobom odpowiedzialnym za wygląd tej książki. Na palcach jednej ręki policzyć można wydawnictwa, które wydają swoje publikacje z dbałością o każdy, najmniejszy nawet szczegół.
M.R.: Bardzo dziękuję! Cieszę się, że zwrócił pan na to uwagę. Jestem dumny, że mój pomysł i moje wierszyki zainspirowały dwie znakomite ilustratorki – Joannę Olech i Martę Ignerską – do zrobienia z tej książki bardzo smakowitego graficznie kąska.
D.Sz.: Dziękuję za rozmowę!
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |