ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (177) / 2011

Paweł Sarna,

WIERSZE

A A A
Jantar

Dobro nam się stało, ale jednocześnie opanowały nas
duchy, niczego nie wiedzieliśmy o jednym i drugim.
Ktoś mógłby powiedzieć, że życie upływało nam
na zbieraniu relikwii, w najwęższych kręgach krążyła przecież
krew papieża. Tego papieża. A my po prostu nie mieliśmy
wyobraźni. Chociaż zbieraliśmy. Dzieci znalazły spalone futerko
w zaroślach koło kościoła. I nie wiedziały, co mają pomyśleć.
Byliśmy tymi dziećmi i byliśmy niezmienni. Nie znałem nikogo,
kto bałby się śmierci, na przykład Wuj Edward się nie bał.
Przestaliśmy z nim rozmawiać,
chociaż przychodził. Ale wstydziliśmy się
tego, że przychodzi ze śmiercią, tej śmierci wstydziliśmy się w rodzinie.
Było ich więcej, tych śmierci, bo zostawały, a wszystkie
do siebie podobne i chętne. Nie pamiętaliśmy jednak zbyt wiele.
Głównie wstydziliśmy się, a także jeździliśmy nad morze.
Mówiło do nas o dobru, o jakimś wielkim,
które nam się dzieje. Ciekawe, co to było takiego.



Co po lesie biega

Ty byłaś w drodze i ja byłem
w drodze, ty byłaś czarną śmiercią,
a ja byłem czarnym słońcem.

Może już umarłego w drodze
ciepły śnieg zasłonił? Nie wiesz?
I Nie wiem. Do lasu nie wchodzę.

Straszni i nadzy byliśmy.
I to było dobre. Do lasu nie wchodź.
Do lasu nie wchodzę.

Pod lasem jest rzeźnia. O tam jest
rzeźnia.
Co po lesie biega.



Przyjemne zapachy

odchodzą wraz z żoną
przyjemne zapachy
rację masz czarny
jak najczarniejsza nadzieja czarny
kacie
kocie.