HOMO FOTOGRAFICUS
A
A
A
Nowo wydany Wirszpa ze znaną książką. Już niejedno powiedział niejeden na jej temat. Na łamach samego „artPAPIERu” mieliśmy już do czynienia z esejem Tomasza Kaliściaka doskonale interpretującym i dekonstruującym „Komenatrze do fotografii”. Kaliściak przypomniał historyczne i społeczne tło wystawy „The Family of Man”, wspomniał debatę, jaka rozegrała się na temat jej estetycznej wartości, podsumował wszystkie ważniejsze głosy krytykujące zasadność tak zwanych praw człowieka (Sontag, Barthes). Ponadto rozebrał Wirpszę teoriami Lacana, Barthesa oraz Baudrillarda, zatem wszystkich pragnących porządnego opracowania recenzenckiego odsyłam do tekstu mojego poprzednika. Cóż mogę zatem napisać na temat nowego wydania „Komenatrzy do fotografii” prócz tego, że nowe, że cacy, że Instytut Mikołowski wydał (pięknie wydał, bo z reprodukcją maszynopisu na samym początku, z wyraźnymi poprawkami ręcznie naniesionymi przez Wirpszę)? Chyba nic. Zadanie przede mną zatem dość niebezpieczne i wymagające.
Napiszę o tomiku zatem. Raz jeszcze, ale inaczej. Zostawię za sobą dekonstrukcję i gender, zostawię teorię simulacrum i polifoniczne formy (czy jakiekolwiek muzyczne konotacje poezji Wirpszy), a poruszę inny wątek tej samej historii: wątek społeczny, który tak odbił się echem wśród komentatorów Steichena. Witold Wirpsza był nie tylko poetą, ale także tlumaczem. Pośród tekstów danych polskiemu czytelnikomi dzięki Wirpszy znalazł się między innymi „Homo Ludens” Johana Huizingi. I to chyba nie przypadek, że kwestiom socjalnym poeta przypatruje się ze szczególną ostrością, chciałoby się rzec - obiektywu aparatu fotograficznego. Fotografia to ostatecznie także forma zabawy, jeśli przyjmiemy stałość jej reguł jako motyw decydujący o tej kategoryzacji. „Człowiek bawiący się”, oto forma społeczna ukuta przez Huizingę w jego obszernym eseju. Podtytuł dzieła brzmi: studium elementu gry. Znajomość reguł gry to podstawa egzystencji homo ludens. Reszta się nie liczy.
W „Posłowiu” do nowego wydania „Komentarzy” Grzegorz Jankowicz podkreśla ideologiczno-teologiczny aspekt dyskursu utworu Wirpszy (Jankowicz pisze o wojnie wypowiedzianej Steichenowi przez poetę, który demaskuje manipulację wizji nowojororskiego kuratora). Ideologiczny aparat zastosowany przez Steichena posiadał bowiem siłę rażenia, której trudno się było oprzeć dziewięćdziesięciu procentom oglądających i, jak kontynuuje Jankowicz, w tej niewielkiej części, której udało się zdemaskować aparat, był Witold Wirpsza (a także Susan Sontag i Roland Barthes). Uwaga na temat sprzeciwu wobec ideaologicznej manipulacji jest cennym punktem wyjścia do rozważań nad siłą obrazu fotograficznego. Posłużę się uwagami mało znanego w Polsce, jednak ważnego komentatora fotografii w latach osiemdziesiątych, Simona Watneya, który w swoim tekście „On the Institutions of Photography” pisał o różnicy pomiędzy znaczeniem (meaning) a użyciem (use) zdjęć. Cytując Watneya: „W rzeczy samej, w terminologii semiotycznej możemy wnioskować, że znaczenie jest użyciem tak długo jak tylko koncept użycia nie jest ograniczony do warunków ekonomii politycznej, rozumianej jako przedsemiotyczny poziom ‘prymarnego’ uwarunkowania”. Wirpsza zdecydowanie przeciwstawił się własnie temu zachwianiu pomiędzy znaczeniem a użyciem zdjęć przez Steichena, ich tematyce, ale też formie ekspozycji, która miała przekonywać o uniwersalności ludzkich problemów na całym świecie.
Przyjrzyjmy się ostatniemu fragmentowi z „Komentarzy”. Monolog „NA OSTATNIEJ KARCIE, NA KTÓREJ NIE MA JUŻ FOTOGRAFII” nie ma już w sobie nic z zabawy. Wirpsza stawia wyrok wychowawcom. Celuje w ich „ślepe oczy”. Tym samym siebie stawia w pozycji sędziego i prawomocnego, no wlaśnie kogo, czy ofiary kaleczącego ideologizmu czy artysty transcendującego powierzchowność fotograficznej obłudy? Wystawa Steichena zainspirowała myślicieli i fotografów, którzy w czasie premiery byli raczkującymi artystami, jak na przykład Jan Saudek, który otwarcie przyznaje, że „The Family of Man” miała ogromny wpływ na jego twórczość. Mimo to, oeuvre Saudka zdecydowanie NIE koresponduje z retoryką nowojorskiej wystawy. W tym aspekcie trudno nie przecenić wagi przedsięwzięcia Steichena, który wystawił sam siebie na krytykę, której trudno było się nie spodziewać, a która może towarzyszyć każdej w tej chwili wystawie fotografii prasowej pokroju World Press Photo. W jednym sensie tylko „the Family of Man” jako bezprecedensowa inicjatywa zdecydowanie róźni się od dzisiejszych przedsięwzięć: po pierwsze nie jest konkursem, a po drugie nie ma sobie równych w historii fotografii nawet w dobie internetu (a może właśnie dlatego). Z kolei argument, że ukazuje ona beztroskie życie ludzi w różnych krańcach Ziemi jest bezpodstawny. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia przedstawiające sytuacje głodu, dzieci w szpitalu psychiatrycznym, krajobrazy górskie (jakże neutralne). Wszystkie wspomniane obrazy są tymi samymi, które wybrał Wirpsza dla swych komentarzy. A czy fotografia to „szalbierstwo, które zaspokaja nasze potrzeby estetyczne”? To zarzut, który już chyba we wczesnych latach sześciedziątych, a nwet późnych pięćdziesiątych, kiedy Wirpsza miał okazję obejrzeć „Rodzinę człowieczą”, był mocno zdezaktualizowany. W efekcie ten radykalny pogląd do dziś nie zmienił nic w wartości, jaką posiada fotografia jako sztuka. Zresztą same komentarze są niejako dowodem na zmianę dyskursu, na ewolucję języka i jego dezaktualizację, co szczególnie razi przy podpisach pod zdjęciami czarnoskórych. Do dzisiaj bowiem fotografia nie umarła, ma się dobrze. Na pewno nadal nami manipuluje, ale wszyscy znamy Steichena. Na szczęście dzięki takim komentatorom jak Wirpsza, znamy go krytycznie.
Napiszę o tomiku zatem. Raz jeszcze, ale inaczej. Zostawię za sobą dekonstrukcję i gender, zostawię teorię simulacrum i polifoniczne formy (czy jakiekolwiek muzyczne konotacje poezji Wirpszy), a poruszę inny wątek tej samej historii: wątek społeczny, który tak odbił się echem wśród komentatorów Steichena. Witold Wirpsza był nie tylko poetą, ale także tlumaczem. Pośród tekstów danych polskiemu czytelnikomi dzięki Wirpszy znalazł się między innymi „Homo Ludens” Johana Huizingi. I to chyba nie przypadek, że kwestiom socjalnym poeta przypatruje się ze szczególną ostrością, chciałoby się rzec - obiektywu aparatu fotograficznego. Fotografia to ostatecznie także forma zabawy, jeśli przyjmiemy stałość jej reguł jako motyw decydujący o tej kategoryzacji. „Człowiek bawiący się”, oto forma społeczna ukuta przez Huizingę w jego obszernym eseju. Podtytuł dzieła brzmi: studium elementu gry. Znajomość reguł gry to podstawa egzystencji homo ludens. Reszta się nie liczy.
W „Posłowiu” do nowego wydania „Komentarzy” Grzegorz Jankowicz podkreśla ideologiczno-teologiczny aspekt dyskursu utworu Wirpszy (Jankowicz pisze o wojnie wypowiedzianej Steichenowi przez poetę, który demaskuje manipulację wizji nowojororskiego kuratora). Ideologiczny aparat zastosowany przez Steichena posiadał bowiem siłę rażenia, której trudno się było oprzeć dziewięćdziesięciu procentom oglądających i, jak kontynuuje Jankowicz, w tej niewielkiej części, której udało się zdemaskować aparat, był Witold Wirpsza (a także Susan Sontag i Roland Barthes). Uwaga na temat sprzeciwu wobec ideaologicznej manipulacji jest cennym punktem wyjścia do rozważań nad siłą obrazu fotograficznego. Posłużę się uwagami mało znanego w Polsce, jednak ważnego komentatora fotografii w latach osiemdziesiątych, Simona Watneya, który w swoim tekście „On the Institutions of Photography” pisał o różnicy pomiędzy znaczeniem (meaning) a użyciem (use) zdjęć. Cytując Watneya: „W rzeczy samej, w terminologii semiotycznej możemy wnioskować, że znaczenie jest użyciem tak długo jak tylko koncept użycia nie jest ograniczony do warunków ekonomii politycznej, rozumianej jako przedsemiotyczny poziom ‘prymarnego’ uwarunkowania”. Wirpsza zdecydowanie przeciwstawił się własnie temu zachwianiu pomiędzy znaczeniem a użyciem zdjęć przez Steichena, ich tematyce, ale też formie ekspozycji, która miała przekonywać o uniwersalności ludzkich problemów na całym świecie.
Przyjrzyjmy się ostatniemu fragmentowi z „Komentarzy”. Monolog „NA OSTATNIEJ KARCIE, NA KTÓREJ NIE MA JUŻ FOTOGRAFII” nie ma już w sobie nic z zabawy. Wirpsza stawia wyrok wychowawcom. Celuje w ich „ślepe oczy”. Tym samym siebie stawia w pozycji sędziego i prawomocnego, no wlaśnie kogo, czy ofiary kaleczącego ideologizmu czy artysty transcendującego powierzchowność fotograficznej obłudy? Wystawa Steichena zainspirowała myślicieli i fotografów, którzy w czasie premiery byli raczkującymi artystami, jak na przykład Jan Saudek, który otwarcie przyznaje, że „The Family of Man” miała ogromny wpływ na jego twórczość. Mimo to, oeuvre Saudka zdecydowanie NIE koresponduje z retoryką nowojorskiej wystawy. W tym aspekcie trudno nie przecenić wagi przedsięwzięcia Steichena, który wystawił sam siebie na krytykę, której trudno było się nie spodziewać, a która może towarzyszyć każdej w tej chwili wystawie fotografii prasowej pokroju World Press Photo. W jednym sensie tylko „the Family of Man” jako bezprecedensowa inicjatywa zdecydowanie róźni się od dzisiejszych przedsięwzięć: po pierwsze nie jest konkursem, a po drugie nie ma sobie równych w historii fotografii nawet w dobie internetu (a może właśnie dlatego). Z kolei argument, że ukazuje ona beztroskie życie ludzi w różnych krańcach Ziemi jest bezpodstawny. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia przedstawiające sytuacje głodu, dzieci w szpitalu psychiatrycznym, krajobrazy górskie (jakże neutralne). Wszystkie wspomniane obrazy są tymi samymi, które wybrał Wirpsza dla swych komentarzy. A czy fotografia to „szalbierstwo, które zaspokaja nasze potrzeby estetyczne”? To zarzut, który już chyba we wczesnych latach sześciedziątych, a nwet późnych pięćdziesiątych, kiedy Wirpsza miał okazję obejrzeć „Rodzinę człowieczą”, był mocno zdezaktualizowany. W efekcie ten radykalny pogląd do dziś nie zmienił nic w wartości, jaką posiada fotografia jako sztuka. Zresztą same komentarze są niejako dowodem na zmianę dyskursu, na ewolucję języka i jego dezaktualizację, co szczególnie razi przy podpisach pod zdjęciami czarnoskórych. Do dzisiaj bowiem fotografia nie umarła, ma się dobrze. Na pewno nadal nami manipuluje, ale wszyscy znamy Steichena. Na szczęście dzięki takim komentatorom jak Wirpsza, znamy go krytycznie.
Witold Wirpsza “Komenatrze do fotografii The Family of Man”. Instytut Mikołowski, Mikołów 2010.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |