ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (183-184) / 2011

Agnieszka Nęcka,

POTRANSFORMACYJNE ZMAGANIA

A A A
Zdaniem znawców problematyki są trzy powody, dzięki którym reportaż z pełnym powodzeniem spełnia postawione przed nim zadania: gdy powstaje ze zdziwienia, oczarowania lub jako znak protestu. Przekroczenie tak zarysowanej poprzeczki nie jest łatwe, choć możliwe. W ten sposób sformułowanemu wyzwaniu stara się sprostać wielu, nielicznym jednak udaje się osiągnąć sukces. Przykładem tych drugich, którzy w reportażu pragną zamknąć otaczającą nas rzeczywistość i dzięki niemu próbować kształtować świadomość społeczeństwa, jest Mariusz Szczygieł; dziś znany przede wszystkim z łam „Gazety Wyborczej” i emitowanego w Polsacie talk show „Na każdy temat”, cechuje się pasją, dociekliwością i odwagą pisania o sprawach trudnych i nierzadko wstydliwych.

„Niedziela, która zdarzyła się w środę” Mariusza Szczygła, na którą składa się szesnaście (dopełnionych czarno-białymi fotografiami Witolda Krassowskiego) reportaży napisanych w latach 1992–1996, jest reedycją wydanego pod koniec 1996 roku debiutu autora „Gottlandu”. Rozmówcami Szczygła byli zwyczajni ludzie (mający różną płeć, wiek i zawód), którzy opowiadali przede wszystkim o tym, jak po 1989 roku ułożyło im się życie i czym po owym „bezprzełomowym przełomie” się zajmowali. W konsekwencji „Niedziela, która zdarzyła się w środę” ma dziś – czego ani Autor, ani Wydawca nie ukrywają – znamiona dokumentu historycznego, pokazującego różne sposoby radzenia sobie z transformacją ustrojową. Dla jednych wejście systemu kapitalistycznego stało się szansą na rozpoczęcie nowego życia, dla innych (którzy znaleźli się w zdecydowanej większości) było powodem do rozpamiętywania tego, co bezpowrotnie minione. Szczygieł przybliża przeto m.in. sytuację pracowników firmy Elwro, którzy zostali zwolnieni po przejęciu zakładu przez niemiecki koncern i zasilili całkiem już liczne szeregi bezrobotnych. Przygląda się ekscentrycznym ogłoszeniom gazetowym (przynoszącym odpłatne rady szybkiego, choć nietypowego zarobienia np. „miliona w minutę” lub dorobienia się na kamieniach żółciowych czy na sprzedaży zużytych kopert) oraz listom pisanym do Rzecznika Praw Obywatelskich, w których petenci proszą m.in. o wyjaśnienie pomyłki związanej z uśmierceniem żyjącego Zbigniewa R. ze Śląska, o wytłumaczenie, czym jest Powszechny Elektroniczny System Ewidencji Ludności, o obronę przed dyskryminacją z powodu pracy w Służbach Bezpieczeństwa czy też o wszczęcie postępowania wyjaśniającego w sprawie bezprawnego wprowadzenia opłat za blankiet rewersu w Uniwersytecie Warszawskim. Autor „Kaprysiku” przygląda się ponadto temu, co znamionowało egzystencję lat dziewięćdziesiątych XX stulecia: fenomenowi popularności muzyki disco polo, rozprawia o stosunku Polaków do onanizmu, śledzi nowe zwroty językowe i budowę bazyliki w Licheniu.

Obraz Polski potransformacyjnej, jaki wyłania się z reportaży Szczygła, jest obrazem przerażającym. Pokazuje bowiem społeczeństwo bezradne, niepotrafiące dopasować się do nowych warunków, takie, dla którego pójście do McDonalda okazywało się rodzinnym świętem, zaś na porządku dziennym było śpiewanie piosenek w rodzaju: „Bara, bara, bara, riki, tiki, tak. Jeśli masz ochotę, daj mi jakiś znak”. To także społeczeństwo w pewnych kwestiach konserwatywne i lubujące się nade wszystko w uskarżaniu się na swój los. Rozmówcy autora „Gottlandu” chętnie opowiadają o swoich mniejszych i większych bolączkach, o obawach, egzystencjalnych pomyłkach i rozczarowaniach. W większości przypadków woleli zachować postawę bierną, nieustannie oglądając się za siebie. Tym samym przeszłość zasłania przyszłość, czyniąc z nich ludzi „w likwidacji”. Tak stało się choćby z pracownikami wspomnianej już firmy Elwro, wśród których znalazła się m.in. Ryszarda Karolak, nadal odwiedzająca swoje dawne miejsce pracy:
„Oto pusty rząd pokoi; na parapecie karuzelka z bezwartościowymi pieczątkami, które kiedyś przybijała; sterty segregatorów, broszurek, papieru, zszywaczy... A na tym śmietnisku ruda pani Rysia (30 lat pracy) zalewa kawę.

– Coś panu pokażę – proponuje – Jest! – wskazuje na brudną wykładzinę dywanową. – Tu jest ślad po moim biurku. O, nogi się odbiły. A tam na ścianie miałam Julio Iglesiasa i kawałek Violetty Villas.

Ryszarda Karolak szuka chusteczki.

– Trzeba sobie uzmysłowić – dodaje – że to jedyny ślad po moich trzydziestu latach pracy. Przecież po mnie nic nie zostało. Komputery, co je Elwro produkowało już w osiemdziesiątym roku, nadawały się tylko do muzeum techniki. Więc ta nasza robota nie ma dzisiaj żadnego znaczenia. Całe lata byłam gwiazdą w zakładzie. »Pani Rysia Karolak«, »O, pani Rysia«, wszyscy powtarzali, »Od pani Rysi tyle zależy«, a tu tylko te cztery odciski na wykładzinie”.

Szczygieł tropi absurdy codziennego życia „zwyczajnych” ludzi, którzy – będąc niewiele, tudzież nic nieznaczącymi trybikami wielkiej maszyny, przegrywają w starciu z wydarzeniami historycznymi. Pokazuje – jak sam stwierdza – „Nową Polskę po upadku komuny”, która „postawiła przed przeciętnymi ludźmi nieprzeciętne zadania”. „Niedziela, która zdarzyła się w środę” jest zatem raportem dotyczącym, skazanej w gruncie rzeczy na przegraną, walki tzw. statystycznych Polaków okresu transformacji, którym przyszło zmierzyć się nie tylko z własnymi lękami egzystencjalnymi, ale także z „walcem Historii”.

W przypadku reedycji tekstów starych zasadne wydaje się zadanie pytania o sens takiego przedsięwzięcia? Po co powracać do zdarzeń sprzed niemal dwóch dekad? Może jednym z powodów było pokazanie, że de facto niewiele się zmienia.

Składające się na „Niedzielę, która zdarzyła się w środę” Szczygła reportaże są sugestywne i autentyczne. Autor „Zrób sobie raj” nie koloryzuje, nie ubarwia, nie wybiela. Stara się oddać w skali jeden do jeden to, co usłyszał. Momentami prowokuje, choć nigdy nie przekracza granicy intymności swoich interlokutorów. Daje się tym samym poznać jako uważny słuchacz, który – co ważne – nie ocenia i nie moralizuje.

Dobry reportaż powinien – zdaniem znawców tematyki – cechować się zwięzłością, rzetelnością, dynamizmem, obiektywizmem i umiejętnością dozowania napięcia i emocji. Bez wątpienia wszystkie te cechy posiadają teksty zamieszczone w „Niedzieli, która zdarzyła się w środę” Mariusza Szczygła. W jego przypadku bowiem relacje dotyczące polskiej codzienności lat dziewięćdziesiątych XX wieku powstawały – jak się zdaje – zarówno ze zdziwienia, oczarowania oraz jako znak protestu. Dziś, po piętnastu latach od ich napisania, czyta się te opowieści z jeszcze większym niedowierzaniem niż w chwili ich premiery; jako historie opowiadające o czasach zamierzchłych, dalekich, a przecież tak bliskich i na swój sposób nieprzemijalnych. To brutalne w swojej wymowie świadectwa, będące również przestrogą, w obliczu których nie sposób odwrócić oczu.
Mariusz Szczygieł: „Niedziela, która zdarzyła się w środę”. Z fotografiami Witolda Krassowskiego. Wyd. II zmienione. Wydawnicwto Czarne. Wołowiec 2011.