ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (185) / 2011

Martyna Markowska,

KOSMOS, CZYLI GRECJA

A A A
Pierwsze słowa, które usłyszałam od znajomych Greków, jak tylko dobilam do wybrzeży Patras, brzmiały: „Witamy w kraju bankrutów”. A po dwóch godzinach zastanawialiśmy się wspólnie z chłopakami i z panem Spyrosem (ich tatą, emerytowanym nauczycielem matematyki), jak to jest, że skoro niemal nikt nie ma pieniędzy, to właściwie kto je ma? Na poziomie polityki globalnej, rzecz jasna. Oczywiście nie znaleźliśmy odpowiedzi na to smutne pytanie. Stwierdziliśmy, że lepiej łyknąć ouzo i zasiąść do lunchu.

Niejednokrotnie potem wracaliśmy do tematu greckiej (światowej, europejskiej) recesji, bezustannie trafiając na dylematy „kto za tym stoi, dlaczego i co dalej”, trafiając w próżnię. Niestety, również kwestia najnowszej greckiej literatury pozostała mało zadowalająca. Na pytanie o nowinki ze świata księgarskiego, otrzymywałam jedynie komentarz, że nie dość, że na podłym poziomie, to jeszcze uwikłane w polityczny oportunizm i tyle. Miało być o więc kulturze, a tu klops. W tym numerze jako przypis do polecanych dodam jedynie „Greka Zorbę” Nikosa Kazantzakisa, gdyż wszyscy zapytani zgodnie stwierdzili, że to ostatnie pokolenie pisarzy, które jest warte uwagi czytelniczej.


(Kastos, wyspa na Morzu Jońskim licząca trzydziestu mieszkańców, na której Andriana pracuje jako lekarz. Pan Spyros, czyli tata Andriany skomentował jej zajęcie tymi słowy: „Praca na Kastos jest trochę jak zesłanie na Syberię, z tą różnicą, że na Syberii są wokół inni więźniowie, a na Kastos nie ma nikogo”)

Grecja dała mi jednak impuls do myślenia o czymś, w czym jest nader dobra, czyli o kulturze... turystyki. Nakarmieni Stasiukiem, lubiący bezdroża i mołdawskie psy z kulawą nogą alternatywni młodzianie na zestawienie haseł: „lato” i „Grecja” reagują co najmniej z lekkim niesmakiem. Klisza jest bowiem klasyczna: turkusowa woda, brązowe tyłki rano smażące się na plaży, a wieczorem chyboczące się na dyskotekach, wielki hotel i drink pod/z parasolką. Faktycznie, obrazek żenujący, ale co „biedna” Grecja może za to, że ma te turkusowe wody, piękne plaże i pięknych ludzi? Zrobię małą woltę od Stasiuka. Zadupia należy zwiedzać, kultury niszowe należy poznawać, oglądać, smakować, słuchać, zgodzę się bezsprzecznie. Sama piszę te słowa w Tiranie, czekając na lokalny autobus na wschód, co już jest woltą, bo bynajmniej nie teleportuję się wynajętym samochodem po albańskich drogach. Niemniej uważam, że nie da się dokonać podziału na mniej lub bardziej turystyczne miejsca na świecie, czy jak za Stasiuka: na mniej lub bardziej „dzikie Europy”. Przewrotnie, liczba zwiedzających dane miejsca tak naprawdę nie mówi nic o filozofii turystyki. Problem tkwi, moim zdaniem, w nastawieniu, czyli mówiąc prościej, po co się chce gdzieś jechać. W tym momencie wyznaczyłabym dwa warianty, jedzie się albo po to, aby właśnie „zobaczyć, posmakować, posłuchać”, albo żeby pogadać. A żeby pogadać, to trzeba mieć z kim. Innymi słowy, jedzie się albo dla widoków, zabytków, kuchni i innych wartości poznawczych, albo – dla ludzi i z ich powodów. Dla ludzi, którzy na co dzień gotują tę właśnie kuchnię, tworzą tę właśnie muzykę i mieszkają otoczeni tymi właśnie zabytkami i widokami. Obojętne, czy jedziesz do Nowego Jorku, do Pcimia Dolnego czy do Babadag, ludzie wszędzie mieszkają, pracują, ba, nawet rodzą dzieci. Ci ludzie może nie wystąpią przed nami w ludowym stroju, frykając berka i gonionego, ale najzwyczajniej w świecie włączą radio z Shakirą. Ważne jednak, jak tę Shakirę skomentują i co poleci w tym radiu jako następne. Tym samym zaryzykuję stwierdzenie, ze można czasami lepiej poznać Japonię, mieszkając pod jednym dachem z Japończykiem, niż jadąc tam na dwutygodniowe „nieturystyczne” wakacje, i tak w kółko. A jak poznawać tych ludzi? Gadając i jeżdząc lub odwrotnie, jeżdżąc i gadając. I co ważniejsze, samemu oferując gościnę. Poza tym, gadanie można zawsze uprzyjemnić winem, kolacją czy zwiedzaniem otoczenia, rzecz jasna.

Grecja, jakkolwiek skąpana oliwą z oliwek, jest dla mnie przede wszystkim Grekami, z którymi można pogadać. Warto pamiętać, że greckie słowo „kosmos” oznacza nie tylko świat, ale także „ludzie”.


(Ateny, Wzgórze Lykabettos z widokiem na Akropol)

PS. Felietony są o tyle dobre (dla piszących je), że są osobiste. Stronnicze, innymi słowy. Wykorzystując ten fakt ,pragnę z całego serca pozdrowić moich ukochanych Greków: rodzinę Theodoropoulos z Andrianą, Dinosem, Panosem, Tatą i Mamą na czele, Norę Okkę i Flaviana Lekkasa (pół-Greka) z Aten, urocze panie doktor z kliniki w Mitikas oraz wszystkich życzliwych ludzi napotkanych po drodze (w szczególności Angelosa, Xristinę i Vasilisa).

Tirana, sierpień 2011