ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (188) / 2011

Katarzyna Szopa,

EKONOMIA MORALNOŚCI

A A A
- White woman! Do you know what „war” means? (…) - Tak. War to wojna (…) - Nieeeeee! W.A.R. znaczy Waste All Resources. Wszystko zniszczyć. Wtedy wy przybędziecie, żeby to naprawić” (s. 218).
W powyższym cytacie z książki Lindy Polman „Karawana kryzysu” mowa o pracownikach organizacji humanitarnych, którzy w momencie wszelkiego kryzysu spieszą na drugi koniec świata, żeby nieść pomoc potrzebującym. Jednakże częściej Polman używa terminu przemysł pomocy humanitarnej, aby podkreślić, że każda działalność (nawet działalność dobroczynna) została podporządkowana ekonomii wymiany i wzajemnych korzyści (pada nawet określenie ekonomia moralności). Podstawowe pytania płynące z najnowszej książki Polman dotyczą właśnie moralności w zakresie udzielania pomocy krajom Trzeciego Świata. Czy polityka neutralności, która obowiązuje organizacje humanitarne od początku istnienia instytucji Czerwonego Krzyża, rzeczywiście zakłada równość w niesieniu pomocy i przynosi pożądane rezultaty? I czy tak zwana pomoc za wszelką cenę w istocie niesie ulgę poszkodowanym i cierpiącym? Jak bowiem organizacje humanitarne i wojska ONZ wytłumaczą się z takich tragedii, jak Srebrenica, Kosowo czy eksterminacja Tutsich? Czy gdyby nie udzieliły pomocy plemieniu Hutu, to zginęłoby tylu Tutsich? – pyta autorka.

„Karawana kryzysu” nie pozostawia czytelnikowi żadnych złudzeń – organizacji humanitarnych nie tworzy grupka zapalonych wolontariuszy, gotowych poświęcić życie dla dobra innych; są to ogromne przedsiębiorstwa walczące o pozyskanie jak największej ilości ofiarodawców i kontraktów. Niczym objazdowy cyrk, wraz z całą świtą dziennikarzy, fotografów, ochroniarzy, urzędników i specjalistów do spraw reklamy, członkowie i pracownicy organizacji wyruszają na tereny dotknięte konfliktem lub klęską żywiołową i tworzą siatkę działań administracyjnych. Jak czytamy, „sami pracownicy tych organizacji przyznają, że światek humanitarny od dawna już nie łagodzi cierpień i nie nosi sandałów. Dzisiaj humanitaryści raczej epatują eleganckimi garniturami” (s.59).

Wraz z publikacją „Karawany” literatura faktu wzbogacona została o pozycję niewątpliwie wpisującą się w najnowsze trendy literatury pogranicza, która ostatnimi czasy robi karierę dzięki krytyce rozmaitych rządowych i pozarządowych organizacji. Niewątpliwie atrakcyjne stają się reportaże czy zapiski ich byłych pracowników, które odsłaniają przed czytelnikiem prawdziwe oblicze „wielkiego świata”. Ostatnio w polskim przekładzie pojawiły się takie książki, jak „Brzemię białego człowieka” Williama Easterly’a i Jeana Zieglera „Nienawiść do Zachodu”; wyemitowano także głośny film „The Whistleblower”, krytykujący działania ONZ w powojennej Bośni. Z jednej strony, dzięki tytułom tym przeciętny czytelnik/czytelniczka, Europejczyk/Europejka, biały/biała, klasy średniej otrzymuje szansę pogłębienia swoich wyobrażeń dotyczących krajów Trzeciego Świata. Z drugiej jednak strony należy postawić pytanie o bezkrytyczną lekturę książki, która wprawdzie burzy nasze stereotypowe wyobrażenia, ale też formułowana jest wyłącznie na podstawie oskarżeń. Czy przypadkiem również i Linda Polman nie serwuje nam upraszczającej wizji, w której świat dzieli się na bogatych winnych i na biedne ofiary? Czy nie stajemy się tym samym ofiarami manipulacji? W oskarżycielskim tonie Polman można jednak wyczuć pewną irytującą nutkę usprawiedliwiania i nobilitowania między innymi Holandii, jako kraju będącego jednym z największych ofiarodawców. Holenderska dziennikarka zdaje się nie dostrzegać drugiej strony medalu, która pokazuje Holandię jako kraj usiłujący spłacić należne długi wobec byłych kolonii.

Autorka stara się odsłonić najciemniejsze aspekty działalności organizacji humanitarnych – pokazuje absurdy, do jakich dochodzi podczas niesienia pomocy, jak na przykład wysyłanie stert ubrań do Afryki, w której produkcja bawełny zalega z powodu braku rynku zbytu. Kolejną, dosyć szokującą informacją jest to, że w paczkach darczyńców afrykańskie dzieci mogą znaleźć koce elektryczne czy rękawice narciarskie. W „Karawanie” przeczytamy również o handlu dziećmi i kobietami, o prostytucji, z której korzyści czerpią członkowie organizacji humanitarnych, o zaangażowaniu w handel bronią i narkotykami, o finansowych korzyściach, luksusowych samochodach i hotelach oraz o wspomaganiu reżimów (jak na przykład w Sudanie) czy o współpracy z dyktatorami. Czytając z zapartym tchem, dowiadujemy się, że skutkiem śmierci kilkuset tysięcy osób w Etiopii nie była susza, ale przymusowe wysiedlanie do obozów, zwanych (sic!) „wioskami pokoju”, zmuszanie do pracy i głód. Aby tylko móc rozpocząć swoją działalność na danym terenie, organizacje humanitarne muszą sprostać żądaniom przywódców danego kraju, i zgodzić się na postawione im warunki pracy, jak na przykład narzucanie podatków od transportowanej żywności, płatne zezwolenia na przebywanie lub opuszczanie różnych miejsc, a nawet na oddawanie większości przywiezionych darów na potrzeby wojska. „Często doprowadza mnie do wściekłości świadomość – pisze Polma – że »społeczność humanitarna« w swoich relacjach z reżimem pozbawiona jest kręgosłupa. Jeśli istniałoby coś takiego, jak poczucie wspólnoty interesów, to może udałoby się zapobiec temu, że w rzeczywistości funkcjonujemy jako podwydział reżimu. Jednak w tej grze biorą udział wszystkie organizacje. Nie podejmują ryzyka utraty pozwolenia na pracę. Pieniądze nie pochodzą przecież z ich własnych kieszeni, ponadto są tutaj tylko na jakiś czas, w zasadzie więc nie przejmują się za bardzo” (s.180).

Co więcej, Polman rozprawia się z jeszcze jednym stereotypem – próbuje mianowicie zerwać z obrazem cierpiącej, skolonizowanej ofiary. I tak przedstawia zamerykanizowanych i pewnych siebie Afrykańczyków odzianych w adidasy i złote łańcuchy lub afrykańskie dzieci świadomie wykorzystujące swoje amputowane i okaleczone kończyny do tego, by zwrócić uwagę i, w najlepszym przypadku, dostać szansę na wyjazd do Europy lub do Stanów Zjednoczonych. Z jednej strony afrykańskie dziewczynki występujące w amerykańskich reality show stanowią egzotyczną pożywkę dla zaciekawionych widzów, ale z drugiej strony ukazane są jako rozkapryszone nastolatki domagające się drogich i markowych ubrań, nie okazujące w dodatku wdzięczności za daną im szansę na lepsze życie. Mimo wszystko obraz Afryki, jaki wyłania się z reportaży Polman, jest obrazem widzianym oczyma białej Europejki. Polityka państw zachodnich, zdaniem Polman, wciąż proklamuje wizerunek Afryki, która nie potrafi sama się uratować, a jej dalsze funkcjonowanie zależy od litości ofiarodawców. Autorka nie wspomina natomiast o wciąż panującej strefie wpływów państw Europy i USA na terenach krajów Trzeciego Świata, gdzie toczy się walka o wydobycie złóż ropy naftowej i innych surowców, o czym z kolei obszernie pisze Jean Ziegler. Niewątpliwie książka Polman porusza wiele ważnych kwestii i podważa autorytet organizacji pozarządowych, a także moralny i etyczny aspekt ich działalności. Czy usłyszeliśmy jednak coś, czego nie powiedział nam o Afryce Ryszard Kapuściński?

Dyskusja tocząca się wokół Afryki, poruszająca kwestie ubóstwa, głodu, gwałtów i wojen, wciąż nie dopuszcza do głosu potrzebujących i potencjalnych odbiorców pomocy. Najczęściej są oni wykorzystywani do tworzenia kampanii reklamowych przez bogate organizacje humanitarne. Jednakże Linda Polman poniekąd stara się udowodnić, że Afrykańczycy mają swój głos, pełen roszczeń i pewności, że pomoc i tak prędzej czy później nadejdzie. Gayatri Chakravorty Spivak w swoim słynnym eseju „Can the subaltern speak?” podkreśla, że jak długo istnieć będzie monopol na głosy państw centrum, tak długo będzie można mówić o stłumionym głosie peryferii. Jakim głosem zatem jest głos Lindy Polman?
Linda Polman: „Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej”. Przełożył E. Jusewicz-Kalter. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2011 [seria: mikrokosmos/makrokosmos].