ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (189) / 2011

Michał Paweł Urbaniak,

PRZEŁADOWANY DEBIUT

A A A
Dresiarze – członkowie kontrowersyjnej subkultury młodzieżowej, kojarzonej z bezmyślną przemocą, wulgarnością, kultem pieniądza i brakiem szacunku dla uznanych autorytetów – coraz częściej stają się obiektem zainteresowania współczesnych prozaików. Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, w której z dużą wnikliwością zostało przedstawione to środowisko. „Bóg nosi dres” – pierwsza powieść Piotra Sendera – na pewno nie uniknie porównań z osławionym debiutem Doroty Masłowskiej. Czy jednak takie porównanie będzie zasadne? Albo, inaczej mówiąc, czy tylko tym tropem należy podążyć, interpretując książkę Sendera?

Narratorem „Bóg nosi dres” jest bezimienny dresiarz, opisujący rzeczywistość w dosadnych słowach. Opowiada przede wszystkim o swojej teraźniejszości wypełnionej przez studia, wizyty na siłowni, spotkania z kumplami, imprezy alkoholem płynące, leczenie kaca i spędzanie czasu z dziewczyną. W gruncie rzeczy mógłby zostać uznany za postać utkaną ze stereotypów, więc sztampową i płaską. Jednak tym, co rozbija cały ten sztafaż złożony z brutalności, wulgaryzmów i kalania sacrum, okazują się wspomnienia, od których bohater nie może się uwolnić. To właśnie traumatyczne dzieciństwo – a nie współczesna poza macho ubranego w dres - określa narratora (nie bez przyczyny pierwsze zdania powieści mówią o domu, czy raczej jego braku: „Jestem bezdomny. […] Oddałbym wszystko za dom” ).

Bohater wychował się w domu, w którym brakowało odpowiednich wytycznych, miłości i poczucia bezpieczeństwa. Rodzice bezustannie topili swoje życie w alkoholu, zupełnie zaniedbując synów. Rodzinna wieś, jedna z zapadłych „kozich wólek”, gdzie wciąż królują zabobony, również nie dostarczała dobrych wzorców, a jej mieszkańcy nie potrafili, bądź nie chcieli pomóc udręczonym dzieciom (nie bez przyczyny pomoc nadeszła ze strony kogoś nietutejszego, przyjezdnego - enigmatycznego krezusa Emanuela). I choć ostatecznie wszyscy synowie Mirka i Danuty (bo tak przeważnie określali oni swoich rodziców) opuścili rodzinny dom - czy raczej z niego uciekli - przeżyte cierpienia nigdy nie dały o sobie zapomnieć. Narrator „Bóg nosi dres” niemal obsesyjnie wraca myślami do pierwszego okresu swego życia. Właściwie każde drobne zdarzenie z teraźniejszości odsyła w przeszłość (trzeba przyznać, że wzajemne przeplatanie czasów przeszłych i obecnych oraz ukazanie zależności między nimi udało się Senderowi wyśmienicie). Takie umiejętne zestawienie płaszczyzn sprawia, że bohater – przedstawiony jako dość prymitywny dresiarz - staje się bardziej prawdziwy i niewymownie wręcz ludzki. Jego dres okazuje się jedynie pewnym przebraniem, swoistym atrybutem, który pozwala na częściowe oswojenie rzeczywistości. Zresztą nie tylko ta jedna postać zakłada maskę – w tej powieści wszyscy coś odgrywają, wszyscy chowają się za rozmaitymi przebraniami, co sam narrator zdaje się dostrzegać, obserwując jednego z kumpli: „Patrzę wtedy na niego i widzę, że w sumie to zwykły z niego chłopak, jak nie trzyma w dłoni jointa. Żółta koszulka, trochę za duża, lecz normalna, dżinsowe wytarte spodnie i czapka z daszkiem. Dłuższe, kręcone włosy wystają spod bejsbolówki, kilka pryszczy na twarzy, brązowe, przygaszone oczy. No zwykły jak chuj”. W świecie Sendera brakuje realnych więzi – bohaterowie nazywający się przyjaciółmi właściwie ukrywają swoje problemy i rozmaite traumy, a wszelkiego rodzaju relacje międzyludzkie rzekomo oparte na wyższych uczuciach to fikcja (dobry przykład stanowi czysto instrumentalny związek narratora i Natalii, w którym więcej jest gry i wzajemnego żerowania na sobie niż realnych uczuć).

Właściwie ten debiut mógł okazać się kolejną perłą w szeregu powieści z nurtu „literatury pobrużdżonych dzieciństw”. Sender śmiało mógł być postawiony obok takich twórców jak Tomasz Białkowski, Ewa Ostrowska czy Tomek Tryzna – jego proza jest tak samo mocna, bezkompromisowa, przejmująca (pełno tu frenetycznych, zapadających scen – zarąbanie ukochanego psa siekierą, opis makabry dokonanej na przyjacielu), a także wymierzona w zwyczajową świętość tradycyjnej rodziny. Równie dużo zdaje się łączyć Sendera z Wojciechem Kuczokiem – oprócz podobnej tematyki będą to namiętnie uprawiane pełne zjadliwej ironii gry językowe („Nie mogę powiedzieć, że w domu się nie przelewało. Taniej wódki zawsze starczało dla wszystkich”) i użycie zaprawionej czarnym humorem stylistyki, zza której wyziera prawdziwy tragizm. Ta powieść mogłaby właściwie traktować o tym, kto wyrasta z wrażliwego, ale okaleczonego psychicznie dziecka – i młodemu prozaikowi udałoby się na pewno ten pomysł przekonująco zrealizować.

Opis dzieciństwa stanowi mocną – jeśli nie najmocniejszą – część „Bóg nosi dres”. Sender udowodnił, że jest w stanie rzetelne oddać psychikę dziecka (w zasadzie małoletni narrator tej powieści jest bardziej pełnokrwisty i autentyczny niż jego dorosły odpowiednik). Dlatego właściwie debiut Sendera mógł być przejmującym pamiętnikiem z okresu dojrzewania. Z następujących po sobie retrospekcji można ułożyć koleje dorastania narratora – od wspomnianego braku poczucia bezpieczeństwa w domu rodzinnym, przez odnalezienie prawdziwego przyjaciela w osobie dobrego starszego pana (przez długi czas utożsamianego przez chłopca z Bogiem), zafascynowanie erotyką (podglądanie kopulującego sąsiada), pierwsze kontakty ze śmiercią (ukochana suczka zabita przez ojca, kolega ze szkoły zmarły tragicznie podczas szczeniackiej popijawy) aż po rozwiązanie prawdziwej zagadki kryminalnej (odkrycie zwłok zaginionej koleżanki i zdemaskowanie proboszcza zabójcy), a wreszcie odejście jedynej przychylnej chłopcu osoby (co ostatecznie zamyka jego dzieciństwo). Tak bogaty materiał starczyłby na całkiem niezłą powieść, w której postać dresiarza wcale nie musiałaby się pojawiać.

Mimo wszystko pozwalam sobie na użycie trybu przypuszczającego: czy to przy zestawianiu nazwiska Sendera z najciekawszymi prozaikami współczesnej literatury polskiej, czy to przy dywagacjach o potencjale jego powieści. Dlaczego? Bo debiutujący autor właściwie nie wykorzystuje szans, które daje mu jego własny pomysł. Skupia się przede wszystkim na dorosłym życiu polskiego dresiarza, jego dzieciństwo (najciekawszą płaszczyznę całej powieści!) umieszczając gdzieś w tle. To błąd, gdyż Sender w gruncie rzeczy nie radzi sobie z opisem tej specyficznej subkultury. Bazuje na stereotypach, buduje przeważnie mdłe, szablonowe postaci (z tego wszystkiego najgorzej wypada Natalia, ta „lalka Barbie, która potrafi gotować mówić i ruszać tyłkiem”), a ich problemy traktuje z rażącą pobieżnością (gwałt dokonany na Karolinie, zmaltretowanie Olka). W rezultacie przedstawia czytelnikowi banalną, niedopracowaną historię o tym, jak to ordynarny dresiarz o dobrym sercu dopada złego szefa mafii, aby zemścić się za krzywdy swoich przyjaciół. Na te niedociągnięcia można by jeszcze przymknąć czytelnicze oko – gorzej z nadużywaniem wulgaryzmów (nadmiar „chujów”, „kurew”, oraz porównań wszystkiego do intymnych części ciała raczej nuży niż gorszy) i szokowaniem czytelnika tanim kosztem (szczegółowe pisanie o defekacji czy wygolonym łonie kobiecym). Trudno oprzeć się wrażeniu, że narracja godząca w dobry smak ma odciągnąć uwagę odbiorcy od miałkości tekstu samego w sobie.

W „Bóg nosi dres” nie brakuje również czysto warsztatowych błędów – opisywania niepotrzebnych scen („zmierzenie się” narratora z pralką), drętwych, nienaturalnych dialogów, kulawej stylistyki (w jednej kwestii bohater pozwala sobie na wulgaryzmy: „kurwy jedne” i „ten kutas”, ale także używa wyrażeń przywodzących na myśl bardziej literacką polszczyznę: „Jeździłem do jej koleżanek, lecz [sic! – M. P. U.] nie znalazłem jej u nich” – takie zestawienie ma dość groteskowy wydźwięk).

Można zadać pytanie, dlaczego Sender w ogóle połączył te trzy płaszczyzny (historię dresiarza, opis pobrużdżonego dzieciństwa, fascynujące rozwiązywanie zagadki prawie-kryminalnej przez małoletniego bohatera). To po prostu nie pasuje do siebie – tym bardziej, że tylko w niektórych partiach tekstu debiutant objawia prawdziwy literacki talent (o ironio – najwięcej miejsca w powieści zajmuje niedopracowana historia dorosłego dresiarza). Wygląda to tak, jakby młody autor, bojąc się, że kolejnej szansy już nie będzie, włożył w jedną powieść kilka pomysłów, co niestety nie wyszło temu debiutowi na dobre. Można by się doszukiwać oczywiście pewnej analogii między dziecięcym wyczynem bohatera (zdemaskowanie zabójcy Teresy Bronkówny), a „szlachetną” zemstą za krzywdy kolegów w dorosłym życiu (zabicie mafioza w pojedynku) – a jednak to wszystko zostało grubymi nićmi (z)szyte, stąd wrażenie, że powieść jest po prostu nieskładna.

Powieść „Bóg nosi dres” na pewno nie okaże się literackim fenomenem, bo na takie miano zwyczajnie nie zasłużyła. Debiutujący prozaik chciał dużo zmieścić na łamach jednej książki, ale najwyraźniej nie potrafił wszystkiego zgrabnie połączyć (być może taka umiejętność przyjdzie wraz z kolejnymi publikacjami). Młodemu pisarzowi nie można odmówić talentu, problem w tym, że w pierwszej książce nie wykorzystał on swoich prawdziwych atutów i poszedł w stronę banalnej, pełnej niepotrzebnych prowokacji oraz niedociągnięć technicznych historii supermana w dresie. To była zła decyzja – i być może Piotr Sender przez nią stracił szansę realnego zabłyśnięcia na literackim firmamencie polskiej literatury współczesnej.
Piotr Sender: „Bóg nosi dres”. Wydawnictwo Replika. Zakrzewo 2011.