ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (192) / 2011

Ewa Szkudlarek,

GDZIE SĄ CHŁOPCY Z TAMTYCH LAT ...?

A A A
U drzwi mieszkania stoją żołnierze - dla jednych symbol „bycia ocalonym” dla innych znak nadejścia „posłańców złych wieści”. Nie otwierać drzwi? Czy ściąć im głowę? Wyrzucić za próg? A może rozstrzelać, by zagłuszyć własny ból? Wszystko przeczuwamy od początku, zbrodnie ostatniej sceny ewokuje dialog i sączący się niepokój wszystkich postaci, chwilami na scenie zalega tajemnicza cisza, w zakamarkach której czai się strach. Jednak w trakcie spektaklu taki obraz zostaje najpierw zmącony, potem odwrócony przez zastosowanie strategii komicznych, które chwilami ocierają się o absurd.

"Chłopiec malowany" jest spektaklem szczególnych emocji, wyrażonych potocznymi frazami, dosadnymi określeniami, raz po raz przeplatanymi nutą patriotycznej ironii czy też chłodnego dystansu wobec stresujących doświadczeń. Owa zasadnicza nieprzystawalność języka wobec tragicznej sceny i ukazanej oficerskiej rangi wynika z obnażenia szeregu zdarzeń oraz odarcia ze sztuczności różnych sytuacji zaistniałych na wojennym froncie. "Misja to nie poligon, tam można zginąć. Dobrze, że pełnimy na nich rolę trzecioplanową i większość żołnierzy wraca do kraju. Misje są przydatne w tym sensie, że otwierają oczy, przynajmniej niektórym, którzy inaczej patrzą na rzeczywistość. Zaczynają mówić o szkoleniach, sprzęcie, wyposażeniu... – konstatuje Grzegorz Krauze. Sprawa misji pokojowych to ciągle dość trudny i drażliwy temat. W całym szumie medialnym, różnych komentarzach polityków nie należy zapominać o podstawowej kwestii zagrożenia życia zarówno osób cywilnych, jak i żołnierzy. Każda wojna lub konflikt zbrojny prowadzą do zmiany wartości życia ludzkiego. Szczególnie od wiedzy i kompetencji oraz umiejętności podejmowania decyzji zależy ludzkie istnienie chłopców mniej lub bardziej malowanych
.
Spektakl Piotra Rowickiego w Teatrze Polskim w Poznaniu jest grany na jednej scenie, ale widoczny jest jej podział na dwie przestrzenie dla symultanicznych akcji: rozmów i zachowań żołnierzy (Michał Kaleta i Piotr B. Dąbrowski) oraz prowadzącej monolog i gotującej obiad matki (Barbara Krasińska). Wszystkim wydarzeniom towarzyszy poruszający się bezszelestnie duch zmarłego żołnierza Jacka (Paweł Siwak) i patronuje milcząca galeria postaci na czarno-białych portretach.

Oto widzowie stają się świadkami teoretycznie dość oczywistej sytuacji - ginie żołnierz, a jego koledzy zostali wydelegowani, aby przekazać matce tę tragiczną wiadomość. Tylko jak to powiedzieć? W jaki sposób przyjąć taką wieść? To właśnie język odsłania porażającą nieporadność mówienia o śmierci. Rzeczowy i krótki dialog żołnierzy zmienia się chwilami w pełną agresji wypowiedź albo sentymentalne wspomnienie. Okazuje się, że na froncie wojennym są zagubieni i bezradni jak dziecko, z trudem wykonują polecenia swoich przełożonych. Noszenie munduru nie przynosi im satysfakcji, przypomina raczej o klęsce bycia nie tylko dobrym oficerem, ale przykładnym mężem i ojcem. Natomiast wszelkie kwestie, które wypowiada matka gotująca obiad z dwóch dań i przyrządzająca deser, stają się niemalże melodią codzienności. Spektakl "Chłopiec malowany" ukazuje widoczne bariery piętrzące się między osobami, szczególnie wyraźne w rozdźwiękach między sposobami mówienia (krótki i dosadny rozkaz, wyuczona i schematyczna formuła), które zdradzają niemożność porozumienia (przepis na rosół i danie z buraczkami, wspomnienia o mężu i jego białych koszulach z mankietami). Żołnierze-intruzi z grzeczności zjadają serwowane przez zdenerwowaną matkę-zabójczynię dania. Aktorzy wypowiadają już tylko frazesy, które nie odsyłają do żadnej rzeczywistości. Strzępy rozmów, rozmowy urywkowe, wyrwane z kontekstu i przeplatane z monologami prowadzą do dialogowej kakofonii, z takich dialogów o wszystkim i o niczym wyłania się obraz rozpadającego świata i ludzkiej rzeczywistości. Mówienie staje się absurdem, jedzenie nie chce przejść przez gardło, a oczekiwanie zastyga w pustce. Jeszcze przed chwilą było ludzkie życie - tych żołnierzy i tych osób tkwiących na portretach, a w jednej chwili wszystko zamarło.

W pewnych momentach jest tak cicho na scenie, że odgłosy towarzyszące osobom siedzącym przy stole drażnią i wytwarzają specyficzne napięcie. Przerwana rozmowa matki i stłumione głosy żołnierzy mieszczą w sobie niezidentyfikowany strach, który pozwala tyko na szeptanie słów. Oczywiście wszystko dzieje się i rozwija w codzienności, a jednak wyczuwalny jest ów niewłaściwy rytm, coś zdaje się niezbyt pasować do sytuacji i zaczyna przeszkadzać biesiadnikom. To pewnego rodzaju sceniczna wskazówka, która wyznacza kierunek do źródła niepokoju. Pojawia się niewidzialne napięcie, które eksploduje wiadomym, choć jeszcze nie w pełni uzmysłowionym przerażeniem. Atakuje ono w słowach, gdy oficerowie wyjaśniają cel wizyty. Nagle akcja przyśpiesza. Intensywność i gwałtowność zdarzeń połączona z głośnym dźwiękiem pierwszego strzału rozsadza nasza percepcję. Ta scena to apogeum spektaklu, po której świat ulega totalnej dezintegracji. Do głosu dochodzą traumatyczne wizje dziecka, próba sublimacji zła, dziecinna próba wybaczenia i dramat ofiary. Dręczącą scenę kończy wyłaniająca się z narożnika jadalni - chłopięca postać. Syn wojny, chłopiec malowany w spodniach na szelkach i długich podkolanówkach przypomina bardziej harcerza niż szeregowego żołnierza. Ma w sobie coś z niewinności Walusia ze sztuki "Do piachu", zdradza rysy artystycznej wrażliwości duszyczki małego Franza z dramatu "Pułapka" Tadeusza Różewicza. Tak wyeksponowana w spektaklu postać chłopca-żołnierza na tle galerii portretów pozwala na szczególną refleksję.

Wyobrażeniowa przestrzeń spektaklu zaludnia się nie tylko postaciami (generałowie, prezydenci, politycy, biskupi) ale i historycznymi wydarzeniami (odzyskanie niepodległości, powstanie warszawskie, wybór papieża-Polaka, strajk na Wybrzeżu). Świat podobnie jak spektakl podlega ciągłym metamorfozom. Moment, do którego odwołuje się w pamięci odbiorca, to nie wspomnienie tego, co się widziało, lecz pewna wiedza. Świat jest urzeczywistnieniem myśli historii i jej dziejów, a każda przestrzeń jest realna w tym sensie, że przestrzeń przedstawiona i przestrzeń, w której się znajdujemy, są tożsame ze sobą i ze światem. Nic nie wydawało się tak pewne, jak fizyczne otoczenie człowieka. Czas płynie nieustannie przez wieki, jest regularny w sensie fizycznym, jednak by opisać historię, trzeba zaczekać, aby osiągnęła ona kres. Świat nie jest czymś niezmiennym, co poddaje się interpretacji, lecz stanowi pewną sieć zdarzeń. W spektaklu "Chłopiec malowany" technika opowiadania za pomocą wybranych portretów spowodowała ograniczenie czasu ze względu na istnienie alternatywy pomiędzy tym, co chwilowe, a nieskończonością. Czas legendarny i czas teraźniejszy współistnieją w ramach jednej kompozycji. Owe portrety to istotna część scenografii poznańskiego spektaklu, komentarz rozliczenia z przeszłością. Portrety są jak wyrzut sumienia i psychiczna tortura, metafora przeszłości, która ciągle wraca i znaczy swoje piętno w teraźniejszości. Kolorystyka - utrzymana w ciemnych sepiach - gra światła i cienia skupia się głównie na twarzach, oczach i ustach, a wszystko to z przechadzającym się jak cień młodym żołnierzem-harcerzem buduje klimat surowy i przejmujący. Oto człowiek wśród żywiołu historii, walki, ryzyka życia i śmierci, ale czy ma spojrzenie zwycięscy?

Spektakl "Chłopiec malowany" przypomina o jaskrawych krajobrazach Afganistanu, Iraku, gorących Wzgórzach Golan i lazurowych wybrzeżach Libanu, a wszędzie tam jakże wyczuwalny staje się ów chłodny dotyk wieczności. Na świecie zawsze gdzieś toczy się wojna, trwa walka o pokój i uporczywie powraca pytanie ze znanej piosenki "Gdzie są chłopcy z tamtych lat? Czy czas zatrze po nich ślad? Kto wie, czy będzie tak?"
Teatr Polski w Poznaniu: "Chłopiec malowany" Piotra Rowickiego Współpraca dramaturgiczna: Jan Czapliński Reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Ratajczak Scenografia i kostiumy: grupa Mixer Ruch sceniczny: Arkadiusz Buszko Premiera: 14 XI 2010