ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (197) / 2012

Urszula Kulbacka,

WIERSZE

A A A
nie sadź, a nie będzie żniw

dziady, dziady, dziady – tak straszy się dzieciaki, które kruszą
kostki, a potem wkładają ręce w mokry gips. dziewczynki – wariatki
i chłopcy – mechanicy trzewi nie słyszeli jeszcze, że dzieciństwo

to kolos na owadzich nóżkach. tajemniczy kamień przywleczony
z misternej krainy – znikąd – zdruzgocze robaczywe ciałko. tylko starość
jest prawdziwie mocarna – bogata panna w czarnej wołdze, bogata panna
na katafalku. nie ma drugiej takiej na wydaniu. nic tylko brać, a śmierć,

śmierć przyjdzie sama.


dostaniesz niedojrzały owoc

zima jest ciężka jak odkarmione dziecko. dziewczątko w kostnicy
wskazuje na siostrę i woła lala. lala powinna otwierać oczka i płakać,
ale łkanie zestaliło się w gardle jak galaretka. porzeczkowa – cierpka
i kwaskowata. taki był oddech, coś psuło się w żołądku albo głębiej.

plujesz szlachetnie – mówili – bo krwiście. ten szkarłat musi
być dany matce królów
. można było się tego spodziewać po kwietniu.
wiosna głodzi dzieci, wygrzebuje z nich to, co najsłabsze.
dzidzia-chochołek była pustym zawiniątkiem, które nawet nie krzyknęło.

biało. siny to kolor mięsa bez powietrza.
biel, ziemia, biel, rozgniatanie porzeczek.


widziadło. niesmak

szczeniak z wydłubanym okiem stał się klejnotem podwórka, świecidełkiem
w koronie wakacji. znaleźliśmy go w kartonie i od tamtej pory nie odstępował
nas na krok, warował, kiedy mała śmierć grzała nam płyny. w chruśniaku
coś szeptało, że da sobie uciąć rękę, jeżeli nie ma tam kochania.

poupieprzali ci łapy, biedaku powiedział nędzarz zbierający połamane
gałęzie. potem długo głaskał psa, który wygryzł sobie sierść.

oranżada w proszku strzelała pod językiem. pif-paf krzyczał wielki
kolonizator, przystawiając ucho do brzucha i badając osadę.
sama czysta krew, żadnych mieszańców. tamtego czerwca nie było.

rimbaud przewraca się w grobie. ten beznogi zawadiaka, za którym
wołano by dziś kadłubek, mlaska z niesmakiem. niedobra ziemia, niedobra.