ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (198) / 2012

Piotr Bieroń,

DWUGŁOS O „WSTYDZIE”: ZAGUBIENI W NOWYM JORKU

A A A
Problemy ludzkiej seksualności nie są, wbrew pozorom, tematem często poruszanym w kinie. Oczywiście erotyzm w filmie to teraz rzecz powszechnie występująca i, co za tym idzie, mamy jako widzowie dużo okazji do podziwiania na ekranie wdzięków aktorek (bądź ich dublerek od „rozbieranych scen”). Nie zmienia to jednak faktu, że problemy życia intymnego są często w kinie marginalizowane, spychane na drugi plan, jakby pomimo rozluźnienia w sferze obyczajowej i swobody panującej w rozmowach na temat seksu, wątek ten dla kina nadal stanowił tabu. „Wstyd” jest filmem, który owo tabu przełamuje i to w sposób bezkompromisowy, niemal bolesny.

Gdyby przyjrzeć się z zewnątrz życiu Brandona (Michael Fassbender), trudno byłoby mu cokolwiek zarzucić. Duże, eleganckie mieszkanie, dobra praca, wieczorne wypady ze znajomymi do ekskluzywnych klubów – żyć nie umierać. Jak to jednak zwykle bywa, największe problemy tkwią w ukryciu. A największym problemem Brandona jest seks. Nie chodzi bynajmniej o to, że bohater cierpi na dysfunkcje seksualne lub nie ma powodzenia u kobiet. Wręcz przeciwnie. Brandon jest seksoholikiem i coraz trudniej przychodzi mu utrzymanie kontroli nad swoim życiem erotycznym i emocjonalnym. Sytuacja bohatera skomplikuje się dodatkowo, gdy odwiedzi go dawno nie widziana siostra, Sissy (Carey Mulligan).

Seksoholizm – w odróżnieniu od innych uzależnień – jest problemem bardzo często banalizowanym. Na ogół myli się go z nadmiernym seksualnym apetytem. Tymczasem uzależnienie to nie ma nic wspólnego z zaspokajaniem potrzeb seksualnych. Brandon przypomina alkoholika, tyle że zamiast pić, musi się kilka razy dziennie masturbować, obojętnie: czy to w toalecie w pracy, czy w domu pod prysznicem. Oczywiście problemy bohatera na tym się nie kończą. „Wstyd” jest bowiem także filmem o stopniowej utracie kontroli nad własnym ciałem. Bohater nie czerpie przyjemności z masturbacji czy aktów seksualnych; czynności te wykonuje, bo musi; jego ciało mu je narzuca. W jednej ze scen, nie mogąc dostać się do klubu, w którym mógłby poderwać dziewczynę, Brandon decyduje się na stosunek homoseksualny w barze dla gejów, mimo że twórcy we wcześniejszych partiach filmu ani raz nie sugerują, by miał skłonności bi- czy homoseksualne. Wydaje się, że bohater dociera do punktu, w którym staje się więźniem własnego ciała. Nie jest zdolny kontrolować swoich potrzeb, samemu będąc przez nie kontrolowanym.

Utrata kontroli nad ciałem prowadzi do dużo poważniejszych konsekwencji. Życie uczuciowe bohatera zaczyna walić się w gruzy. Brandon próbuje nawiązać bliższą relację z koleżanką z pracy, ale gdy dochodzi między nimi do zbliżenia, bohater wycofuje się. Zaangażowany emocjonalnie seks całkowicie go przerasta, oznacza bowiem zadzierzgnięcie głębszej więzi uczuciowej z drugim człowiekiem, a tego główny bohater boi się bądź nie potrafi. Jedynie „mechaniczny” seks jest relacją, w której czuje się pewnie.

Seksualność nie jest zatem ani jedynym tematem poruszanym przez „Wstyd”, ani jedynym pryzmatem, przez który film Steve’a McQueena można interpretować. Brandon i Sissy są od siebie bardzo różni, ich problemy są jednak zbliżone, choć wynikają z innych przyczyn. Ona jest „niespokojnym duchem”, nigdzie nie może dłużej zagrzać miejsca, stale boryka się z problemami finansowymi. Dorabia, śpiewając w restauracjach. Wydaje się zagubiona i bardzo samotna. On pogardza jej nieporadnością i niesolidnością, nie dostrzegając jednocześnie, że w swoim własnym zagubieniu i samotności jest bardzo do niej podobny. Ważną rolę pełni tutaj miejsce akcji – Nowy Jork. W jednej ze scen Brandon i Sissy spotykają się ze znajomym Brandona, a jednocześnie jego szefem, Davidem (James Badge Dale). Na pytanie o pochodzenie rodzeństwo odpowiada, że są z New Jersey. „Chcielibyście tam wrócić?” – pyta David. Obydwoje zgodnie odpowiadają, że nie. Nowy Jork jawi się im być może jako coś na kształt ziemi obiecanej, miejsca, które miało zapewnić obojgu sukces, otworzyć im drzwi do świata większego i lepszego niż ten, który znają z dzieciństwa. Spotyka ich jednak zawód. Widać to szczególnie w scenie, w której Sissy wykonuje utwór „New York, New York”. Choć melodia i tekst piosenki są optymistyczne, w głosie bohaterki słychać mnóstwo smutku i goryczy. „Wstyd” można zatem odbierać także jako film o ludziach zagubionych w wielkim mieście, samotnych, pozostawionych samym sobie. Bohaterowie nie mogą pomagać sobie nawzajem, są bowiem w gruncie rzeczy obcy, a bariera wstydu nie pozwala im zwrócić się do siebie nawzajem.

Film McQueena jest bolesny i przejmujący. Duża w tym zasługa, oprócz świetnego scenariusza, odtwórców głównych ról. Michael Fassbender potwierdza swoją reputację jednego z najzdolniejszych aktorów własnego pokolenia. Carey Mulligan niewiele mu ustępuje, chociaż dostała dużo mniej czasu ekranowego. Gdybym miał wskazać we „Wstydzie” jakąś niedoskonałość, upatrywałbym jej właśnie w wątku siostry, który z powodu jej sporadycznego pojawiania się na ekranie, nie został w pełni wykorzystany.

Ostatnim tak wysmakowanym formalnie filmem, który widziałem, była chyba „Melancholia” Larsa von Triera. Również we „Wstydzie” zdjęcia zachwycają kompozycją i chłodną paletą barw. Ciekawym zabiegiem są też długie ujęcia, w kilku scenach podkreślające dramatyzm wydarzeń, oraz nadające filmowi specyficznej atmosfery.

Gorąco polecam obejrzenie tego dzieła. „Wstyd” to nie tylko film aktualny, ale przede wszystkim niezwykle autentyczny, poruszający emocjonalnie. Steve McQueen i Michael Fassbender przygotowują już kolejne dzieło. Jeśli utrzymają dotychczasowy wysoki poziom, to – kto wie – być może będziemy świadkami narodzin jednego z najciekawszych duetów współczesnego kina.
„Wstyd” („Shame”). Reżyseria: Steve McQueen. Scenariusz: Abi Morgan. Obsada: Michael Fassbender, Carey Mulligan. Gatunek: dramat. Produkcja: Wielka Brytania 2011, 109 min.