ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (200) / 2012

Sławomir Iwasiów,

DZIECI WOJNY NIE MOGĄ ZASNĄĆ

A A A
Andrzej Turczyński (ur. 1938) jest pisarzem związanym z regionami pomorskim i zachodniopomorskim (mieszkał w Słupsku, gdzie zaczęła się jego kariera literacka; obecnie mieszka w Koszalinie), to autor utytułowany (był między innymi nominowany do Nagrody Nike w 2001 r. za powieść „Znużenie”) i niezwykle aktywny (do tej pory wydał około czterdziestu tomów prozy i poezji). Mimo dużej częstotliwości wydawanych książek – czasem po kilka tytułów rocznie – Turczyński może być mniej znany szerokiej publiczności literackiej. Dlaczego? Funkcjonowanie pisarza na obrzeżach literackiej mapy Polski ma zapewne różne przyczyny – biograficzne, geograficzne, a także estetyczne, ponieważ jego proza to skomplikowana mieszanka balansująca na granicy fikcji, autobiografii, eseju. Na różnorodność gatunkową prozy Turczyńskiego zwracał uwagę między innymi Mirosław Lalak, omawiając utwory autora „Wypłuczyska” (1977) z lat 70. I 80. ubiegłego stulecia. Lalak pisał ogólnie: „Wydaje się, że zainteresowania autora koncentrują się przede wszystkim na problemie śmierci”, dodając, iż w kręgu tematów podejmowanych przez Turczyńskiego należy także szukać związków z prozą galicyjską, wojenną, autobiograficzną (Lalak 2004: 107). Natomiast Mieczysław Orski tak rozpracowywał geograficzno-biograficzne powiązania Turczyńskiego, przy okazji wydania jednej z powieści w latach 90.: „Opowieścią »Spalone ogrody rozkoszy« (1998) przypomniał się pisarz, którego dosłowne i przenośne oddalenie od metropolii spowodowało, że na dobre utknął w peerelowskiej »czarnej dziurze« literatury”, podkreślając „outsiderski” charakter jego twórczości (Orski 2003: 68). Z kolei Przemysław Czapliński wymieniał autora obok takich nazwisk, jak Jurewicz, Tokarczuk i Filipiak, umieszczając go w nurcie prozy nostalgicznej i reistycznej (Czapliński 2003: 102–103). Te wszystkie wątki – śmierć, przeszłość, autobiografia, historia, pamięć, przedmioty – wracają w nowszych utworach Turczyńskiego.

Jeden z ostatnich tomów prozy Turczyńskiego, zatytułowany „Zgorszenie”, to zbiór czterech opowiadań (kolejno: „Tworzywo”, „Uraza”, „Zgorszenie” i „Krawędź”). Wszystkie teksty powstawały mniej więcej w tym samym czasie (w latach 2004–2005); opowiadania nie są ułożone chronologicznie, a zatem musi tu być inny klucz systematyzujący całość. Jaki? Pod wieloma względami jest to zestaw spójny, poszczególne utwory korespondują ze sobą, odnoszą się do siebie kilkoma powracającymi wątkami. Nie jestem zapewne w stanie wymienić wszystkich tematów, ale kilka wydaje mi się szczególnie wyrazistych, jak: wojna, szaleństwo czy rozpad. Ponadto całość łączy czterech różnych, choć pod pewnymi względami podobnych do siebie bohaterów – każdy z nich ma swoje porachunki z przeszłością; każdy z nich, takie odniosłem wrażenie, nie bardzo radzi sobie z teraźniejszością. Tytułowe „zgorszenie” jest tu nie tylko kategorią społeczno-moralną (wyrazem niechęci wobec przejawów upadku wartości), ale także stwierdzeniem faktu, że coś się w świecie zmieniło na gorsze – „z-gorszyło”. W tym sensie znajdziemy tu także echa nostalgii za czasami minionymi; nie jest to jednak prosta tęsknota za przeszłością, która była lepsza (jak wspomnienie dzieciństwa); przeszłość czasem może być gorsza, trudniejsza, bardziej bolesna.

W pierwszym opowiadaniu („Tworzywo”) poznajemy Fryderyka, malarza, który z trudem radzi sobie z rzeczywistością – nie może żyć, pracować, spać. Najbardziej zwyczajne czynności nie dają Fryderykowi spokoju – również dlatego, że jest artystą i całą swoją sztukę przekłada na życie, na siebie, na swoje ciało. Nie wie czasami, czy śni, czy majaczy: „Wszystko to wywróciło jego życie do góry nogami, a jednak, pamiętając w najdrobniejszych szczegółach swój pierwszy i jak dotąd jedyny sen śniony we śnie, pracowicie i z uporem tkał rozpięty na długim wąskim krośnie kobierczyk, nie zważając (prawie), że nitki nie tylko ciachały mu skórę, ale wtapiały się w nią, więc w istocie również on sam wnikał w swoje dzieło, stając się nie tylko twórcą, ale i po trosze tworzywem” (s. 11). Tytułowe „tworzywo” z tego opowiadania, to zatem ciało, które zostaje poddane ingerencjom artystycznym (nie wiadomo jednak, czy w rzeczywistości, czy tylko w rojeniach bohatera – chociaż fizyczną oznaką modyfikacji ciała jest szklane oko, którym Fryderyk lubi się czasem bawić jak kulką); całe bycie Fryderyka, który jak Dorian Gray zaczyna obserwować (przeżywać?) swoją transformację, jest podporządkowane sztuce. W przypadku Fryderyka trudno powiedzieć, czym miałoby być jego „dzieło” – może pomieszaniem snu na jawie i żywej rzeźby – ale na pewno stanowi ono opus magnum bohatera.

Dekadenckie zatracenie w sztuce ma jednak swoje konsekwencje dla życia codziennego. Partnerka Fryderyka, Helena, nazywająca go „Frycem”, zastanawia się nad sensem bycia w związku z człowiekiem, który, w narcystycznym geście, chce być sam dla siebie dziełem sztuki: „To tak – pisze do swojej przyjaciółki Elżbiety – jakbym była jakąś odwieczną i niezmienną dygresją, w chwili przypomnienia, by nie rzec olśnienia lub nawet objawienia, odnotowywaną na marginesie zmiennej rzeczywistości. Możliwe, że może się to komuś wydawać inspirujące, ale mnie, przykra prawda, że w czyimś życiu nie znaczy się nic a nic, po prostu zbija z nóg” (s. 11) . Portret partnerki (żony?) artysty, która nie ma swojego miejsca w życiu Fryderyka, można zapewne odtworzyć na podstawie wielu biografii znanych twórców; to symptom twórczego zatracenia, który zbliża artystów do potworów raczej niż do wrażliwych ludzi.

Los Fryderyka zaczyna w pewnym momencie przypominać trochę nieszczęsnego żółwia, którego diuk Jan des Esseintes, bohater powieści „Na wspak” Jorisa-Karla Huysmansa, zamęczył na śmierć, przyprawiając mu do skorupy złoto i brylanty. Fryderyk, zamiast kamieni szlachetnych, przykleja sobie wspomnienia, duchy z przeszłości, strachy. Jednym z nich jest doświadczenie wojny, powracające w jego wspomnieniach w postaci scenki zabójstwa jego wuja przez żołnierzy Armii Czerwonej. Czy jest to prawdziwe przeżycie z dzieciństwa, czy tylko jakaś transpozycja pamięci? „Możliwe, że jednak widział śmierć wuja, pamięć eksponuje szczegóły wydarzenia rozgrywającego się na zewnątrz oficyny. Cała reszta to tylko domyślny sztafaż, potrzebna rama, aby umiejscowić w niej obraz. Nawet jeśli to opowieść zasłyszana, to magia czasu dała mu akt własności. Nawet czas scenie tej nie ujmie okrucieństwa i czegoś nieuchronnego, co tkwi w historii” (s. 17). Nieuchronne w historii jest to, co już się wydarzyło, dlatego Fryderyk skończy tak, jak skończył jego wuj – z kulą w głowie. Bohater jest dzieckiem i ofiarą wojny, która wpędza go w szaleństwo. Czy to życie przydarza mu się naprawdę? Autor zdaje się sugerować – wszystko, co nas dotyczy, jest jakąś wersją „prawdziwości”. Turczyński zawsze trzyma czytelnika w napięciu, odsłaniając kolejne warstwy opowieści, kolejne wątki i znaczenia. Nigdy do końca nie wiadomo, czy to już koniec opowieści, tak jak nie wiadomo, czy Fryderyk, dziecko obrazów wojny, rzeczywiście zginął.

Kolejne opowiadanie („Uraza”), dotyczy tego samego zagadnienia – rozprawiania się z wojenną przeszłością. Bohaterem jest Teodor, który wspomina czasy powojenne. Kiedy był dzieckiem, doświadczył śmierci swojej mamy – to wydarzenie odcisnęło swoje piętno, zostawiło trwały ślad. Wspomnienia (czy prawdziwe?) bolą, bo: „To nie on nimi rządzi; pojawiają się wściekłe, samowolne, przepełnione jakąś na tyle zadawnioną do niego urazą, że nie wie, zupełnie nie pamięta, co je znowu rozjuszyło, o co by im mogło chodzić? Tym razem jednak, dostrzega siebie stojącego nad płytkim rowem, a w rowie on sam z przestrzelonym czołem: mała czerwona gwiazdka” (s. 37). Ten obraz łączy bohatera z zamordowaną matką, jak również z Fryderykiem z pierwszego opowiadania, zabitym w snach strzałem w głowę. Teodor, podobnie jak Fryc, jest dzieckiem wojny, wychowankiem czasu pogardy, mieszkańcem kresów: „Mieszając słowa ukraińskie, polskie, ruskie, niemieckie, polskie i francuskie, sam jeszcze dziecko, najlepiej porozumiewał się z dziećmi, urzekając je muzykowaniem na fujarce wyciętej z młodego pędu jesionu, ale że był sam, choć przyciągał je do siebie, nie spoufalał się z nimi ani im nie pozwalał na zbytek ciepłych uczuć” (s. 39). Teodor próbuje odnaleźć się w świecie zniszczonym przez wojnę – w tym celu pomaga sobie muzyką, która daje mu nieco oparcia i zbliża do innych ludzi. Nie jest jednak ucieleśnieniem optymizmu: „Chudy, jasnooki, o mrocznym uważnym spojrzeniu, ubrany w wypłowiałą żołnierską bluzę i podwinięte do pół łydki, ściągnięte gdzieś tam po drodze z płotu, jak wszystkie dzieci wojennego gościńca żył, czym popadnie i jak popadnie, bez skrupułów i głupiej nadziei na coś, co się nie może ziścić choćby tylko dlatego, że życie jest gówno warte i w gówno się zamienia” (s. 39).

Postawa pesymistyczna ma zapewne źródła w obserwowaniu wydarzeń wojennych. Nic nie warte życie przypomina bohaterowi o niełatwych losach matki, wyrzuconej, z powodu pochodzenia, poza społeczny nawias, poza marginesy stron walczących na wojnie. Była „inną” wśród „obcych”: „Pomijając maman, która mimo że była jego matką, to jednocześnie tam i dla tamtejszego narodu będąc może niezupełnie przybłędą, była kimś niewiele lepszym, bo cudzoziemką, obcą z krwi i mowy Francuzicą, którą chronił tylko jej mąż, tutejszy pan, no a że panowie są kapryśni, więc skoro taką sobie przydybał gdzieś tam, Bóg wie gdzie, to niech ją sobie trzyma, z dala od tutejszych (s. 54). Nienawiść była wpisana w życiorys Teodora także za pośrednictwem nienawiści do jego matki. Bohater jest dotknięty wojną i żyje z jej piętnem, podobnie jak żył z nim Fryderyk; w tym kontekście tytułową „urazę” (dlaczego nie – „uraz”?) dałoby się interpretować jako rozgoryczenie, rozżalenie, drzazgę tkwiącą w świadomości bohatera. Być może dlatego jego jedynym możliwym losem jest symboliczne powtórzenie śmierci matki; Teodor (znowu trzeba spytać – czy rzeczywiście?) ginie od strzału w głowę, porzucony w rowie irygacyjnym.

Trzecie opowiadanie („Zgorszenie”) zmienia tok narracji – pierwsze dwa teksty były utrzymane w narracji trzecioosobowej, tutaj Turczyński opowiada w pierwszej osobie. Bohater jest z wykształcenia prawnikiem, z zawodu archiwistą, a z zamiłowania historykiem. Te trzy kompetencje łączą się w jedno, gdy pewnego dnia znajduje pod drzwiami tajemniczą, adresowaną do niego paczkę pełną papierów, dokumentów, zdjęć. Rozpoczyna przeglądanie zawartości, jakby miał sięgnąć do własnej przeszłości – okazuje się bowiem, że dokumenty, a w szczególności rosyjski paszport należący niegdyś do Piotra Iwanowicza Biełkina oraz dziennik Aleksego Biełkina, prowadzą do jego własnego drzewa genealogicznego. To drugie nazwisko kojarzy się z utworem Aleksandra Puszkina pod tytułem „Opowieści świętej pamięci Iwana Pietrowicza Biełkina” – bohater twierdzi, o ile dobrze liczę tę skomplikowaną sieć powiązań, że jest piątym z kolei potomkiem bohatera tekstu Puszkina. Archiwista rozmyśla nad tym pakunkiem: „Stary samotny człowiek, którym jestem, musi żyć do przodu, nie dając się wciągnąć w sentymentalne wspomnienia, w to wszystko, co miłe i czarowne w dzieciństwie, miłe nawet, jeśli będąca ich źródłem rzeczywistość jest warta jedynie zapomnienia, bo upływ czasy jakoś ja wydelikaca i łagodzi” (s. 92).

W perspektywie znaczenia tytułu „zgorszenie” to, jak pisałem wcześniej, jakaś „gorsza” wersja świata, słabsza pamięć, z którą bohaterowie muszą się zmierzyć. Coś takiego stwierdza również archiwista, gdy zastanawia się nad ulotną pamięcią. Na ile będzie mógł odtworzyć przeszłość z paczki pełnej papierów? Na ile w ogóle chce ją otwierać? Dalej tak rozważa własne dzieje: „Krótko biorąc, całe zło, okrucieństwo i tragizm swego dzieciństwa, duchowa traumę chłopięctwa ukryłem na tyle głęboko, że jedyna moja ambicją było żyć w miarę sprawiedliwie, cicho i skromnie, trzymając się z dala od tego wszystkiego, co może wzbudzić nadmierne emocje, nad którymi nie będę potrafił zapanować (...)” (s. 92). To trzecie w tym tomie „dziecko wojny”, które nosi w sobie traumę z przeszłości. Archiwista jest może najciekawszym z nich wszystkich przypadkiem, ponieważ ma w rękach dokumenty, nad którymi potrafi pracować; którymi może, do pewnego stopnia, przepracować własne doświadczenia. Czy narracja innych osób uchroni go przed zgubnym wpływem duchów przeszłości? Czy poznając rozmaite historie, między innymi o swoim ojcu, dowie się czegoś o sobie? Jest na to szansa, ale nie będzie to łatwe spotkanie z przeszłością: „Napływ wspomnień potężną uderzeniową falą na kilka dni wybija mnie z rytmu codziennych nawyków, wytrąca z głęboko zakorzenionej rutyny, która, choć na swój sposób męcząca, to przecież uwalnia mnie od stęchłej mulizny przeszłości, a raczej od tkwiącego w niej jakiegoś elementarnego jądra ciemności, wokół którego kształtowało się moje życie” (s. 119). Wspomnienia są tym Conradowskim „jądrem ciemności”, do którego trzeba odbyć podróż przez opowieści innych; przeglądając dziennik przodka, bohater dochodzi do wniosku, że to właśnie w nim, w tej narracji – i w całym tym pakunku wysłanym z przeszłości – tkwi „jądro ciemności”, dlatego musi się go pozbyć na zawsze; postanawia spalić paczkę w piecu i zaufać swoim, mimo że nie zawsze jednak dokładnym, wspomnieniom.

Czwarte opowiadanie („Krawędź”) nie jest może aż tak bardzo jak pozostałe zanurzone w problematyce wojennej, ale unosi się nad nim ta sama, pesymistyczna atmosfera zwątpienia w rzeczywistość, w sens życia, pamiętania, bycia częścią świata. Bohater jest samotny, wyobcowany, neurotyczny – stanowi dopełnienie i rozwinięcie trzech poprzednich typów osobowych. Już sam wstęp dużo mówi o jego przypadłościach: „Był kimś wyzutym z prawdy. O czymkolwiek myślał, cokolwiek mówił i czymkolwiek się zajmował, było to w jakiś bardzo szczególny sposób nieprawdziwe, bo chociaż sklecone z kawałków, a nawet całych fragmentów prawdziwych, zgodnych z ogólną miarą prawdy, to ich suma, owa całość z nich się układająca była z gruntu fałszywa, naznaczona oszustwem” (s. 134). Bohater mieszka w domu, którego nienawidzi – w bloku, gdzie wszystko wydaje mu się obrzydliwe (winda, sąsiedzi, hałas itp.) i podobnie jak Fryderyk z „Tworzywa” ma kłopoty ze spaniem. Dlatego ucieka na spacery; chodzi na pobliski wiadukt, patrzy na tory, jakby chciał uciec od wysypiska rzeczywistości, od tego paskudnego miejsca, gdzie: „Dostrzegał teraz to, co widział od dawna, ale jakoś nie zwracał na to uwagi, jakby ludzkie i psie łajno, połamane protezy, gnijące i cuchnące rozkładającymi się śledziami podpaski higieniczne, rozprute materace z widocznymi zaciekami spermy, krwi i nie wiadomo jeszcze czego, butelki i opakowania po sokach i mleku (...), cała ta zwałka brudów życia spływała teraz prosto w jego nozdrza” (s. 136). Przerwałem te wyliczankę nie dlatego, że chcę coś ukryć – jest po prostu bardzo długa. Kolejne „rzeczy” tylko potwierdzają tezę o przeistaczaniu się świata w żywe wysypisko śmieci. Nie ma ucieczki od śmietnika, którym staje się nie tylko rzeczywistość, ale także potargana psychika bohatera; w dalszej części opowiadania czytelnik towarzyszy mu w powolnym traceniu zmysłów, w zagłębianiu się we własnych lękach, które prowadzą na krawędź szaleństwa, do okrutnej zbrodni i śmierci.

Nie wiem, czy czytelnicy znajdą w tej książce pocieszenie, odskocznię od codzienności, rozrywkę – dlatego napisałem na wstępie, że nie jest to proza „lekka”; jej oniryczność, gęstość, nawet momentami baśniowość, przywodzą na myśl także utwory Bruno Schulza (w tym roku przypada już siedemdziesiąta rocznica śmierci pisarza – mimo to jego tradycja jest wciąż żywa i kontynuowana), skomplikowane, rozgrywające się na wielu planach między snem a jawą (jak „Sklepy cynamonowe”). Wywód Turczyńskiego jest ponadto eseistyczny, pełen nawiązań do innych tekstów (jak to dotyczące Puszkina w opowiadaniu „Zgorszenie”), aluzji, ciągłych podchodów z czytelnikiem. Autor nie podaje wprost kolejnych wątków i motywów – odbiorca musi do nich dotrzeć, przegryźć się przez kolejne warstwy opowiadania, znaleźć je trochę tak, jak archiwista w „Zgorszeniu” szuka swojej przeszłości.
Andrzej Turczyński: „Zgorszenie”. Wydawnictwo FORMA. Stowarzyszenie OFFicyna. Szczecin, Bezrzecze 2011.