ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (200) / 2012

Bolesław Racięski,

ZABAWY Z BRONIĄ

A A A
Rozpięta pomiędzy skrajnie okrutną wizją mordujących się nawzajem dzieci a kolorowymi, radykalnie przejaskrawionymi obrazami władców ich losu, powieść „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins to doskonały materiał na film niezwyczajny, podpisany przez miłośnika twórczości Johna Hughesa i Quentina Tarantino. Jednak wytwórnia Lionsgate, której skarbnik ciągle nie może dojść do siebie po potężnych ciosach, jakie zadał mu „Conan Barbarzyńca” (2011), na żadne radykalne eksperymenty się nie zdecydowała. Mając w ręku prawa do kreowanego na następcę „Harry’ego Pottera” i „Zmierzchu” młodzieżowego cyklu bestsellerów, Lionsgate wprowadza na ekrany kin blockbustera przewidywalnego, ale uzupełniającego popkulturową galaktykę nastolatków o elementy niespodziewane.

Tytułowe Igrzyska to krwawe telewizyjne widowisko, urządzane przez władców powstałego na gruzach Stanów Zjednoczonych kraju Panem. Zasady są proste: co roku losowo wybrani chłopcy i dziewczyny (lub też chłopczyki i dziewczynki, bo przedział wiekowy to 12 – 18 lat) z każdego z robotniczych dystryktów próbują pozabijać się nawzajem na specjalnie przygotowanej arenie. Organizujący show Kapitol pragnie w ten mało subtelny sposób przypomnieć obywatelom, kto tu rządzi. W najnowszej edycji programu najbiedniejszą część Panem, Dystrykt 12, reprezentować będą Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence), ochotniczka, która zgłosiła się do udziału w show, by uchronić przed występem dwunastoletnią siostrę, i Peeta Mellark (Joe Hutcherson), wybrany na tradycyjnych zasadach syn piekarza.

Trójka scenarzystów pierwszej części cyklu (w tym zarówno Collins, jak i reżyser Gary Ross) wyrywa narrację z głowy Katniss, która w pierwowzorze relacjonowała czytelnikom swoje przeżycia, i przenosi ją w wymiar obiektywny. Dzięki temu możemy zajrzeć do czuwającego nad show studia, a nawet podsłuchać rozmowę złowrogiego prezydenta Panem (Donald Sutherland) z producentem Igrzysk, w której przywódca prezentuje dawkę swojej demonicznej, dyktatorskiej ideologii. Katniss polityki dopiero się uczy, ale widz już wie, że jej ojczyzna to totalitarny reżim, w którym obywatele Kapitolu – miłośnicy szalonej konsumpcji, wyglądający jak dworzanie Ludwika XIV po zażyciu LSD – wykorzystują biedniejszych członków społeczeństwa do zaspokajania swoich ludycznych potrzeb. Kamera Toma Sterna często wyławia z tłumu co bardziej kolorowych mieszkańców stolicy, a już na początku utopiona w makijażu reprezentantka Kapitolu zestawiona zostaje z wychudzonymi mieszkańcami Dystryktu 12. Przesłanie jest proste, czytelne jak polityczny plakat i subtelne niczym hasła wykrzykiwane na demonstracjach. Czyli blockbusterowy standard, ale być może któryś z ambitniejszych nastoletnich widzów po seansie spróbuje zmierzyć się z wstępem do myśli Marksa.

Polityczne odniesienia odłóżmy jednak na bok, o wiele ciekawiej przedstawiają się bowiem kwestie związane z samymi bohaterami Igrzysk. Nastolatki, by zwiększyć swoje szanse na przetrwanie, muszą olśnić obywateli Kapitolu, a ci być może wesprą ich drogimi prezentami – lekarstwem albo miską zupy. Nieszczęsne dzieci zatem w obliczu niebezpieczeństwa uśmiechają się, machają i błyszczą; umiejętność miotania nożami wydaje się tu nie mniej ważna od swobody w rzucaniu dowcipem. Zawodnicy mordują się nawzajem, ale usuwanie konkurencji nie wystarczy – jednocześnie trzeba zdobyć uwagę i uznanie dorosłych. Czy trudno o prostszą, ale i bardziej dobitną metaforę losu nastolatka? Dziecko, które nie słucha dorosłego, zamiast aresztu domowego czeka dekapitacja, a rozpropagowane przez Mikołajka i kolegów „bójki na następnej pauzie” zamieniają się w krwawe jatki z mieczami i oszczepami w rolach głównych. Oto proces dorastania w wersji radykalnej: hasło „dostosuj się albo zgiń” potraktowane zostaje tu dosłownie. Być może w tym właśnie tkwi odpowiedź na pytanie, które pewnie zadają sobie wszystkie amerykańskie stowarzyszenia zatroskanych rodziców: czemu adaptacja ksiązki o unurzanych w krwi nastolatkach już tydzień po premierze zarobiła 200 milionów dolarów?

Historia „Igrzysk śmierci” ujęta została w szereg mikrosekundowych ujęć, nakręconych przez rozedrganego operatora, który nie potrafił zdecydować, co warto pokazać widzowi. Gdy na początku filmu obserwujemy głodujących mieszkańców Dystryktu 12, wydaje się jeszcze, że reżyser wychodzi z popularnego założenia, iż bieda robi na widzu wrażenie większe, jeśli pokazana zostaje z amatorsko-dokumentalnym sznytem. Jednak to pomieszanie estetyki Dogmy i YouTube’a okazuje się niestety dominantą całego filmu. Wyposażona w wysoki na trzy piętra ekran sala multipleksu, w której znajduje się widz, zmienia się w szaloną kolejkę górską – rozpoczynającej seans prośbie o wyłączenie komórek powinien towarzyszyć nakaz zażycia aviomarinu, a pożeranie garściami popcornu nagle okazuje się wyjątkowo ryzykowne dla żołądka. Gdy jednak dzieci wybiegają w końcu na arenę, okazuje się, że takie rozwiązanie służyć może czemuś więcej, niż tylko zniechęceniu widza do prażonej kukurydzy – dzięki rozedrganej kamerze i krótkim ujęciom okrutny sport traci część swojej brutalności, bryzgająca krew i dziecięce zwłoki tylko prześlizgują się po ekranie. Wpisuje się to w szerszą koncepcję – przeniesione na płaszczyznę wizualną Igrzyska, także dzięki zmianom w warstwie fabularnej, stały się trochę uładzoną, przystosowaną do etykietki PG 13, wersją autentycznie krwawego literackiego pierwowzoru. Suzanne Collins, świadoma okrucieństwa wizji, którą stworzyła, postanowiła nie przebierać w środkach – końcówka jej książki nabiera wymiaru wręcz makabrycznego. Gary Ross tymczasem stara się dostosować film do docelowej publiczności i nie pozwolić, by jeden rodzic szepnął innemu, żeby swojego dziecka do kina nie zabierał, jeśli nie chce dać zarobić psychiatrze. Nie wszystko, co sprzedaje się młodzieży w formie zapisanych kartek papieru, przenieść można na ekran, choć zaznaczmy – „Igrzyska śmierci” to i tak film daleki od standardów wytyczanych przez kino familijne, w którym przecież nie zobaczymy przebijanej oszczepem dwunastolatki.

Film Rossa, mimo że poważnie traktujący zalecenia speców od marketingu, dzięki którym pieniądze szerokim strumieniem mają wlewać się do kasy wytwórni, zdecydowanie odstaje od innych młodzieżowych produkcji. Jeżeli Hogwart, nawet oblężony przez śmierciożerców, jest niespełnionym marzeniem wielu nastolatków, co dzień wyglądających przez okno puszystej sowy, to Panem wydaje się raczej koszmarem, do którego dzieci wozi się czarną wołgą. A czy podmalowane na czarno gimnazjalistki, pragnące własnoręcznie ukatrupić Bellę, by zająć jej miejsce u boku Edwarda, równie chętnie zamieniłyby się z Katniss? „Igrzyska śmierci”, chociaż przyobleczone w sztafaż science fiction, są zaskakująco realistyczne, a przy tym ponure, pozbawione komediowej odtrutki na grozę zawodów. Wątek miłosny – odwieczny, wszechmocny i niezawodny dopalacz przychodów producentów – również nie przystaje do standardów, bo w relacje między Peetą, Katniss a Gale’em, jej przyjacielem z Dystryktu 12, wtrąca się jeszcze narzucająca zasady Instytucja. Aby zdobyć sponsorów, dwójka zawodników przybiera role „kochanków przeklętych”, przez co ich pocałunki, zamiast spełnienia, którego oczekuje widz, niosą raczej wątpliwość – ile w tym uczucia, a ile wyrachowanej gry pod rozkrzyczaną, kolorową publiczkę?

Tej części dziewczęcej publiczności, która od historii wymaga „porządnego” romansu, jego brak zrekompensuje być może postać samej Katniss. Bohaterka „Igrzysk śmierci” to nie tylko antyteza biernej Belli, ale i heroina zupełnie odmienna od Hermiony, która, zanim udowodniła swoją siłę, zmuszona była walczyć z etykietą aspołecznej kujonki. Katniss wspaniale prezentuje się w efektownych kapitolińskich kreacjach, a przy tym strzela z łuku niczym Rambo w drugiej części swoich przygód, samotnie żywi rodzinę, na arenie w pojedynkę zapewnia byt sobie i Peecie. Ten ostatni, już w książce zarysowany wyjątkowo niewyraźnie, u Rossa staje się zaledwie dodatkiem do bohaterki. Ciekawe, jak z problemem identyfikacji poradzą sobie pchnięci do kina kuszącą wizją krwawych zawodów dorastający chłopcy? Być może film Rossa bardziej przysłuży się obalaniu stereotypów niż niejedna poświęcona temu zagadnieniu lekcja wychowawcza.

Jennifer Lawrence dzięki roli Katniss momentalnie zdobyła status idolki młodzieżowych mas, ale, w przeciwieństwie na przykład do Haydena Christensena z nowych „Gwiezdnych wojen”, nie stwierdziła, że murowany sukces filmu zwalnia ją z obowiązku przekonującej gry aktorskiej. Satysfakcji dostarcza też obsada drugiego i dalszych planów – Stanley Tucci jako niebieskowłosy showman wypada porywająco, choć trudno zrozumieć, czemu towarzyszącemu mu Toby’emu Jonesowi, jednemu z najbardziej charakterystycznych aktorów tego stulecia, przypadła rola pomrukującego i marszczącego się milczka. Woody Harrelson, za pomocą kilku min i jednej sceny – prezentu od scenarzystów, inaczej niż w papierowym pierwowzorze ustawia zapijaczonego mentora Haymitcha, który jest teraz raczej podmiotem niż przedmiotem odrazy. Szkoda, że Ross nie do końca zdaje się wierzyć umiejętnościom swoich aktorów, skoro każdą scenę tnie niemiłosiernie często, jakby w obawie, że widz mógłby spróbować skupić się na jednym kadrze. Gdy jednak pierwsze bóle głowy przeminą i odbiorca pogodzi się z faktem, że forma filmu inspirowana jest twórczością reporterów-amatorów, „Igrzyska śmierci” okazują się historią opowiedzianą sprawnie i z polotem, choć metrażowe wymogi wymusiły na twórcach brutalne sprasowanie niektórych wątków.

Film Rossa uzupełnia najnowszą młodzieżową mitologię o wizję złowrogą, w dodatku niezłagodzoną tym, że podpierające ją założenia wyprane zostały z wszelkiego realizmu. Kolejne części pokażą, czy „Igrzyska śmierci” to next big thing dla producentów celujących w kieszonkowe nastolatków. Jeśli tak, być może rodzice tych ostatnich wkrótce zatęsknią za latającymi samochodami, sympatycznymi olbrzymami i szarmanckimi wampirami wegetarianami.
„Igrzyska śmierci” („The Hunger Games”). Reżyseria: Gary Ross. Scenariusz: Suzanne Collins, Gary Ross, Billy Ray. Obsada: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Woody Harrelson, Stanley Tucci i in. Gatunek: film akcji / science fiction. Produkcja: USA 2012, 142 min.