ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (200) / 2012

Ewa Siuda-Szymanowska, Sławomir Mróz,

TERPENTYNA ODURZA ODJAZDOWO

A A A
16 marca br. w bytomskiej Galerii Plastyka odbył się wernisaż jego wystawy „Naiwny”. O swoim powrocie do malarstwa, przeformułowaniu poglądu na sztukę oraz o odkrywaniu nowych wyzwań opowiada Sławomir Mróz, absolwent krakowskiej ASP, mieszkaniec Bytomia.

Ewa Siuda-Szymanowska: Kim jest tytułowy Naiwny? Do czego się to określenie odnosi – do twórczości malarskiej, odbioru rzeczywistości, Twojego podejścia do życia?

Sławomir Mróz: Tak, jestem naiwny. Zawsze głosiłem pewien kult naiwności, jak w Kabarecie Starszych Panów. Tym razem jednak ten naiwny jest użyty dość pejoratywnie. Naiwne było moje podejście do malowania osiem lat temu. Wydawało mi się, że malarstwo obłożone jest pewną obligatoryjną wielkością czy doskonałością. Wynikiem pewnego złego połączenia mojej osobowości i koślawej edukacji plastycznej szkoły podstawowej zostałem z wzorcem pewnego niedoścignionego geniuszu, do którego aspiruje się poprzez uprawianie sztuki, i którego mistyka może zostać ujawniona tylko wybranym w chwili przekroczenia jakiejś nieistniejącej granicy sztuki. Wydawać by się to mogło śmieszne, ale wierzyłem w to całkowicie, nawet kończąc Akademię. Odkrywałem malarstwo, podchodząc do niego na kolanach i zaczynając z tego samego miejsca, w którym znajdują się ludzie używający zwrotu „nie znam się na sztuce”. Nie przyszło mi nigdy do głowy, że malarstwo uprawia się z czystej pasji, a nie dla dopełnienia warunków idei, jaką sobą reprezentuje. Podstawowym zadaniem sztuki jest przyjemność (nie jako hedonizm, a umniejszenie cierpienia) i nie sposób tworzyć jej z zamysłem przyjemności, nie dostarczając jej sobie samemu poprzez nie. To niezwykle proste odkrycie zajęło mi zbyt wiele czasu, ale nastąpiło przede wszystkim dzięki temu, że dostrzegłem to w twórczości malarzy „naiwnych”, nomen omen.

E.S.-S.: W wielu swoich obrazach wracasz do dzieciństwa, pokazując swoje pochodzenie. Widzę mariaż obrazów przemysłowych i wiejskich. Sam mówisz o sobie, że pochodzisz ze wsi, a patrząc na Twoją twórczość, mam wrażenie, że oba typy pejzażu są Ci w jakiś sposób bliskie.

S.M.: To tylko widoki, narzędzia, scenografie, żeby nie powiedzieć: metafory. Aby opisać to, czego nie rozumiemy, musimy używać pojęć, które znamy.

E.S.-S.: Czy powrót do malarstwa po kilku latach i ta wystawa są dla Ciebie również swoistym powrotem do korzeni? Znam Cię jako grafika, stąd dla mnie osobiście Twoje obrazy są nowym odkryciem. Malarstwo jest u Ciebie na pierwszym miejscu?

S.M.: Zawsze unikałem egzaltacji, ale to było oszukiwanie siebie, więc powiem wprost: terpentyna odurza odjazdowo. Malarzem jestem, grafikiem bywałem i to raczej średnim. Zabrałem się za to z tego samego powodu pewnie, co większość kolegów po fachu: przekonany, że malarstwem na życie się nie zarobi.

E.S.-S.: Jakie masz wspomnienia z dzieciństwa? Czy to był również czas wewnętrznej walki ze sobą, z rodzicami, czas pierwszych trudnych doświadczeń rozbijających z pozoru idealną dziecięcą rzeczywistość? Twoje wizerunki dziecka i matki sprawiają wrażenie „rozliczeniowych”, buntowniczych.

S.M.: Może, ale… Nie da się patrzeć na obraz, dostrzegając tylko intencje autora. Nawet jeśli gdzieś w nieświadomości miałem ukryty taki podtekst, to jednak prawdziwe znaczenie obrazu rodzi się w głowie odbiorcy. Mógłbym więc zapytać Ciebie o to samo – czy właśnie „rozliczenie z dzieciństwem” chciałaś tam dojrzeć? (uśmiech).

E.S.-S.: Zastanawiają mnie Twoje przedstawienia nagich ciał. One są takie niejednoznaczne – czasem pod względem płci, czasem wieku (choć dbasz o anatomiczne szczegóły). Weźmy chociażby chłopca siedzącego na kolanach matki, który ma ciało mężczyzny. Albo te kobiety i mężczyznę wpisanych w jesienny (jak dla mnie) pejzaż.

S.M.: Fajne pytanie, nie mam na nie odpowiedzi, ale wiem, o co chodzi. To trochę jak z tą rolą malarstwa; tak samo z rolą kobiety i mężczyzny, dziecka i dorosłego. Role wyznaczone nam przez społeczeństwo i wzorce kulturowe zwykle okazują się zbyt ogólne, uśrednione. Jakoś nigdy nie sprawdzają się w pojedynczych przypadkach. Liczymy na to, że dostrzeżemy wyraźną granicę między końcem dzieciństwa a dorosłością, ale ona się nie pojawia. Nie chcę roztrząsać roli inicjacji i takich tam, ale po prostu nie wiemy, czego się od nas oczekuje, a nawet jeśli wiemy, to nie mamy pewności, czy te oczekiwania spełniamy. Czy jesteśmy wystarczająco dorośli, gdy zaczniemy bawić się w dorosłych? Czy gdy zaczęliśmy bawić się po dorosłemu zbyt wcześnie, to nieodwracalnie straciliśmy dziecinność? Jakimi atrybutami trzeba władać, aby udowadniać swoją męskość czy kobiecość? Narzucone nam wzorce okazują się często niedoścignione. Czy to nasza słabość, czy też traktujemy mity jako prawdę o życiu?

E.S.-S.: Skąd u Ciebie motywy socrealistyczne? To pewien rodzaj fascynacji czy wręcz przeciwnie, próba gry ze schematem?

S.M.: Dwie rzeczy się na to składają, ale jako że socrealizm w naszych realiach wywołuje często skrajnie negatywne emocje, to muszę odpowiedź obłożyć wyjaśnieniem. Sam komunizm, jakkolwiek okazał się narzędziem budowy totalitaryzmu, w czasach, gdy nie dało się przewidzieć jego konsekwencji, był wyśnionym systemem ogólnoludzkiej szczęśliwości, implikacją historycznych dziejów. W tym marzeniu nie ma nic złego, jest natomiast wielka podnieta pewnej wspólnej wszystkim ludziom idei, zbiorowego starania w nadziei na lepszy los ludzkości. Często wracam do pism Wróblewskiego, karmiąc się tą podnietą.

Moja skłonność do życia w egalitarnym społeczeństwie wynika ze mnie, z mojej umiejętności ustępstw na rzecz wspólnego dobra i niechęci do konkurencji. Ale też kiedyś w dużej mierze wynikała ze słabego poczucia własnego „ja”, czego dawałem wyraz w swoim malarstwie i tekstach. Uciekałem się do pustych przestrzeni i uniwersalnych przekazów, starając się naiwnie stworzyć nie swój tylko, a wspólny język gestów i metafor.

I tu dochodzę do socrealizmu. Idea mu przyświecająca miała podobny charakter: stworzenia biblii pauperum, języka zrozumiałego dla wszystkich. Jak mówiłem na początku, jestem człowiekiem ziemi, który nie wrodził się w kulturę generatywnie. Musiałem zrozumieć sztukę całkowicie od początku, nie wyssałem jej z mlekiem. Podążałem więc w swojej edukacji naturalną drogą rozwoju: od symboli, przedstawień idealizowanych, realizmu, impresji, ekspresji do abstrakcji. I tak jak socrealizm cofnął się w kierunku idealizowanego realizmu, tak i ja doszedłem do wniosku, że większość ludzi zatrzymuje się na tym etapie pojmowania, więc jest w tym jakaś naturalna skłonność. I tym przystępnym językiem chciałem się posługiwać, bo był on jednocześnie przystępny dla mnie – prostego i naiwnego.

E.S.-S.: Czy jest pośród obrazów zebranych na wystawie „Naiwny” jakiś szczególnie Ci bliski, ważny dla Ciebie? Dlaczego ma takie znaczenie?

S.M.: Wszystkie mają takie samo znaczenie. Nie oszukuję w żadnym, w każdy wkładam tyle samo siebie.

E.S.-S.: Z tego, co pamiętam, obraz zgarbionego mężczyzny na tle kominów jest jednym z Twoich nowszych dzieł. To nie jest optymistyczny wizerunek. Odnosisz go do siebie?

S.M.: Akurat szkic do tego obrazu powstał siedem lat temu, zanim przestałem malować. Bardzo chciałem namalować go takim, jak mi się udało, ale wtedy brakowało mi do tego narzędzi: odpowiedniego gestu. Wtedy myślałem o swoich obrazach zbyt oschle, obco, w oderwaniu od własnego „ja”. A do tego obrazu trzeba było czułości, takiego bardzo emocjonalnego i skupionego na sobie ruchu pędzla. Optymistyczny to chyba nie jest żaden mój obraz – w znaczeniu takim, że nastrajający optymistycznie. Ale wierzę, że komuś może dać ukojenie poprzez ten sam mechanizm, jaki uruchamia się na shapesach [www.shapes.pl to internetowy projekt autorstwa Sławomira – przyp. E.S.-S.] - ktoś widzi w tym siebie i wie, że nie jest sam. Tylko jeszcze pozostaje mi znaleźć tych parę osób, którym to malarstwo stanie się bliskie. Na tyle bliskie, że postanowią z nim obcować kosztem innego dobra konsumpcyjnego dającego przyjemność na krótszy czas. Natomiast w malarstwie czas jest bardzo długi.

E.S.-S.: Co w planach? Kiedy kolejna wystawa? Masz w zamierzeniach jakieś inne projekty artystyczne?

S.M.: Niebawem. Na pewno dam znać. Czeka mnie sporo roboty i mnóstwo nieznanych mi wyzwań, których tak bardzo niegdyś się bałem. Tym razem jednak nie poddam się tak łatwo.
Sławomir Mróz, wystawa malarstwa „Naiwny”. Galeria Plastyka, Bytom. 16-30 marca 2012. Fot. M. Kwaśniewski