ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (200) / 2012

Maciej Stroiński,

WIEMY, ŻE JESTEŚMY KRYCI

A A A
1. To będzie recenzja, ale zrobię ją „nieco inaczej”. Nie streszczenie, lecz entrée. „Kontekst” dla tezy, która jest jedna i wyraźna, bo myśliciel jest rasowy w rozumieniu Heideggera. Podkreślenia kursywą będą nieprzypadkowe.

2. Muzeum Historii Naturalnej w Londynie gości w Dziale Paleontologii biuro Rady Międzynarodowej do spraw Nazewnictwa Zwierząt. Rada jest ciałem normatywnym w taksonomii, porządkuje sposób oznaczania gatunków („Międzynarodową normę nazewnictwa zoologicznego”; w 2000 roku ogłoszono jej czwarte wydanie) i zbiera dane o jednostkach systematycznych w bazie „ZooBank”. Artykuł trzeci „Normy” głosi, że dzieje wiążącej systematyki zwierząt zaczynają się 1 stycznia 1758 roku. Przyjmuje się, że tego dnia wydrukowano dziesiąte wydanie „Porządku przyrody” Karola von Linné („Systema naturae”) i pierwsze „Pająków Szwecji” Karola Aleksandra Clercka („Aranei suecici”). Wyróżniono akurat dziesiątą edycję dzieła Linneusza, ponieważ właśnie w niej rząd „Quadrupedia, Anthropomorpha”, „czworonogów człekokształtnych”, przemianowano na „Mammalia, Primates”, to jest „ssaki naczelne”, a do nazwy rodzajowej „Homo” dołączyła nazwa gatunkowa „sapiens”. Opisując swój własny gatunek, dał Linneusz popis sprytu i błyskotliwości. Jeszcze dwa lata wcześniej gatunek ludzki opisano krótko, samą nazwą rodzajową, a sąsiednią „Simia”, czyli małpę, dużo skrupulatniej: „twarz bezwłosa…”. Człowiek, jako „ukonorowanie dzieła stworzenia”, „finis creationis ultimus”, nie musiał się tłumaczyć: stał w wykazie jako (tylko) Człowiek, a po kropce stała rada: „nosce te ipsum”, „poznaj samego siebie”. Chcesz wiedzieć, kto to Człowiek? To spójrz w lustro i się określ. Zdecyduj, kim jesteś. Jak ten, którego nazwisko zjawi się na końcu.

3. „Freud omija większość impasów myśli nowoczesnej, ponieważ nie sili się na »przesłanie«; toleruje sprzeczności, ze sprzeczności wywodzi swoją psychologię. Jego nauka nie próbuje nic »przekazać«, ani nie poucza, ani nie »objawia«” – pisze freudochwalca z Ameryki, Philip Rieff. Wybór „najlepszy” nie wykreśla „dobrych”: „[…] ani nie poucza, ani nie »objawia«, co nie znaczy, że zabrania czerpać teoretyczne i praktyczne wnioski, które da się złożyć w »przekaz«. Moim pomysłem na teorię Freuda jest właśnie »wyciągnąć wnioski«” (tamże). Rieff świetnie sam się diagnozuje. Jego komentarze do psychoanalizy („Freud, umysł moralisty” oraz „Urodzeni pacjenci: wiara po Freudzie i utylizacja wiary”) są z rzędu „praktycznych”, to znaczy tłumaczą swój przedmiot na język etyki; wiedzę „spoza dobra i zła” przyswajają aksjologii; są możliwe jak każdy komentarz i jak każdy – niekonieczne. „Najlepiej” patrzeć na Freuda w jego punkcie zero, skąd nie dobiega żaden imperatyw ani żadna „rada”. „Freud jest moralistą doszczętnie »bezwyznaniowym« i areligijnym, to pierwszy w historii moralista, który nas nie umoralnia. […] Freud nie poucza, nie doradza i nie perswaduje”. Jednak perfekcja to za mało, jeśli chce się zmienić świat, zamiast go biernie oglądać. Chyba warto się w życiu „pobrudzić” i, na przykład, wypróbować święte rozpoznania z książek, to znaczy je sprofanować. Użyć zabytkowej sofy zgodnie z pierwszym przeznaczeniem, to jest do siedzenia. Przyjąć „radę” Freuda, której ten nie wypowiedział. Teoria psychoanalizy oraz jej zastosowanie, to znaczy terapia, pracuje „na życiu”, czyli na etyce, czyli na decyzji, którą pomaga wyzwolić (a nie „naprowadzić”), aby analizowany jął faktycznie decydować. Zostawienie moralności samej sobie, oswobodzenie wybierania i stworzenie pustki, w której dopiero „ma się zdecydować”. Można by go zapytać tak jak Heideggera – a kiedy napisze pan swoją etykę? Czyli: kiedy się określisz? Nie pisz już o „określaniu”, zrezygnuj z „uniku transcendentalnego”, tylko sam się określ. W ten sam sposób irytował ten, którego nazwisko zjawi się na końcu – i też był nazistą.

4. Abraham Joszua Heszel przyznał się kiedyś, że robili na nim wrażenie ludzie bystrzy i obyci – dopóki był młody. Potem czar osób efektownych „na poziomie” prysł na rzecz dowcipnych i wyrozumiałych. Czyli, tłumacząc na „konceptualne”, tylko sowa Minerwy, która wzlatuje o zmroku i widzi w ciemności – tylko ona rozumie, że wśród trzech „księżnych” filozofii systematycznej, tj. epistemologii, etyki, estetyki, pierwszeństwo ma ta druga. Trójca „prawda, dobro, piękno” zrosła się Grekom w kalokagatię, „pięknodobro”, albo krócej – ład. W tłumaczeniu wyleciało „czyste dobro”, tzn. samoistne i nieupiększone, które nawet przedtem oznaczało jedynie amoralną „zdatność”, jak np. w zdaniu „do kaszanki dobry jest majeranek”. Nietzsche mówił szczerą prawdę: „Grecja” równa się „poza dobrem i złem”, równa się „przewartościowanie wszystkich wartości”. Jeśli mamy w Grecji dobro, to tylko „w sensie pozamoralnym”, w rozumieniu „majerankowym”. Dlatego Grecy nie stali się Żydami i Żydzi Grekami, wbrew dopingowi świętego Pawła. „Apostoł narodów” postanowił zjudaizować Greków i zhellenizować Żydów, czyli zjednać amoralność z moralnością. Dlatego był u Nietzschego na czarnej liście – za moralny „przester” Greków, za oduczenie ich „miłości do losu” na rzecz „oceniania”, „miarkowania”, „decydowania”. Fanem Pawła z Tarsu był z kolei Jacob Taubes, któremu musiał przypaść do gustu drugi wektor pracy Pawła – demoralizacja Żydów. I za to – za „zawieszenie etyczności”, jak u Kierkegaarda, a „źródłowo” u Abrahama – Taubes wielbił tego, którego nazwisko zjawi się na końcu.

5. Z wieloma dziełami sztuki jest problem taki, że nie mają tezy, czyli nie ma z czym dyskutować. Na przykład uwielbiam piosenki Alison Moyet i tyle umiem o tym powiedzieć. Natomiast Gombrowicz pisał książki z tezą i przedmowy, tłumaczące tezę, jedną i tę samą tezę we wszystkich książkach. „Ziemia jałowa” Eliota ma przypisy od autora. Jest „twierdzenie”, jest rozmowa. Amos Gitai z Izraela robi filmy bez tezy, więc jeśli są pytania, to są niestosowne. Już myślałem, że „Kadosz” jest inny i że mówi wprost „charedim się mylą”, ale jednak nie. Charedim, czyli nadpobożni Żydzi, urządzają w filmie piekło i… tryumfują – tak jak fatum w mitach Greków, które ma ostatnie słowo nawet wtedy, gdy wyraźnie na to nie zasługuje. I zostajemy z ambiwalencją, słuszną i dlatego nudną. Film jest „artystyczny” – więc nieokreślony. A jeśli już „artysta” nie mógł się na coś zdecydować, to mógł być chociaż sprytny sprytem Hegla, który gdy stanął w „Nauce logiki” wobec pytania: jak zacząć?, zaczął od… początku, tzn. stematyzował zaczynanie. Jakoś odnieść się przecież musiał, skoro chciał tworzyć od zera i mieć przy tym „tezę”. Gitai mógł zrobić tak, jak ten, którego nazwisko zaraz się pojawi: zamiast dać się zaszantażować moralnie (poddać się „tezie”), mógł dobrać się do moralności samej i ją obnażyć jak Nietzsche w swej „Genealogii”.

6. Oto imię i nazwisko: Carl Schmitt, a to tytuł: „Teologia polityczna i inne pisma” (wydanie drugie poprawione, czyli „wznowienie” w sensie ścisłym: mamy nowe). Na początku była – decyzja. Reguły to sprawa wtórna, skoro je też trzeba stworzyć, trzeba o nich zdecydować. Bóg najpierw powołał świat, Prawo nadał potem. Schmitt był katolikiem.

7. Tytuł mojego tekstu jest równie „dowolny” (czysta decyzja!) jak jego zawartość. Czyli – pozornie dowolny. Fakt, wybrałem go, waląc palcem na oślep w karty jednej „niezwiązanej” książki, „książki trzeciej”. I okazało się, że nie ma przypadków. Cały wywód Schmitta jest właśnie obnażeniem „nas, którzy jesteśmy kryci”. Mamy prawo, reguły i wybory już dokonane, ale ich prawdą jest sam czysty, arbitralny, niemotywowany (bo motywujący) – wybór. Prawo i delibaracja to zasłona dymna na passage à l’acte. Dlatego Schmitta tak ukochał Žižek, marksista-lacanista, i tak ukochał go Taubes, rabin-nihilista: „mocni” panowie, zdawałoby się odlegli od klimatów Schmitta, niemieckiego „rzymskokatolika”. Łączy ich z Schmittem to, że też wiedzą, jak jest.
Carl Schmitt: „Teologia polityczna i inne pisma”. Tłum. i przedmowa Marek A. Cichocki. Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2012.