ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (202) / 2012

Zuzanna Maciejak,

SYNDROM NASZYCH CZASÓW

A A A
Badania kulturowe dostarczają licznych świadectw na to, że osoby dotknięte chorobą czy kalectwem przez wieki uważane były za obdarzone nadnaturalną mocą, ale jednocześnie – jako naznaczone piętnem grzechu, nieczystości – wywoływały poczucie zagrożenia. Źródło wyjątkowego traktowania osób niepełnosprawnych i uprzedzeń wobec nich sięga więc ścieżek myślowych zakorzenionych niezwykle głęboko. Dziś społeczeństwo podejmuje liczne działania na rzecz integracji osób upośledzonych ze zdrowymi, próbuje przemóc wykluczający aspekt naszej kulturowej spuścizny. Wydaje się jednak, że niepełnosprawność intelektualna wciąż sprawia największe kłopoty na drodze do pełnej społecznej akceptacji dotkniętej nią osób. Rodzi przecież szereg problemów związanych z tym, jakie postępowanie uznać należy za właściwe. Często można odnieść wrażenie, że w sytuacji kontaktu z osobą dotkniętą upośledzeniem dostępny jest cały wachlarz możliwości wyłącznie złych i gorszych, takich jak ignorowanie, pobłażanie, lekceważenie i obchodzenie się z takimi jednostkami jak z dziećmi. Niezwykle trudnym wyzwaniem okazuje się wypracowanie niewykluczającego spojrzenia, które nie odmawiałoby pełni człowieczeństwa osobie, której umysł rozpatrywany jest (mimo wszystko) w kategoriach niedostatku.

Konkretne przypadłości, jak np. zespół Downa, rodzą dodatkowe wątpliwości. Dla Pablo Pinedy, odtwórcy głównej roli w hiszpańskim filmie „Ja też!” z 2009 roku, jest on po prostu: „[p]rzejawem ludzkiej różnorodności, cechą charakterystyczną. Wypadło na mnie i mam o jeden chromosom więcej. Ludzie z Downem mają odmienny sposób myślenia, uczenia się, przetwarzania informacji – trochę wolniej, po prostu inaczej”. Kino ma możliwość prowokowania społecznych dyskusji, wyciągania na powierzchnię tematów kłopotliwych, spychanych na margines, oswajania z nimi. Problemem syndromu, który dotyczy Pablo Pinedy, filmowcy wielokrotnie się już zajmowali. Wydaje się jednak, że twórcy „Ja też!”, w którym aktor wystąpił, podjęli temat w sposób dotąd niespotykany.

Daniel (Pabo Pineda) urodził się z zespołem Downa, ale w pełni korzysta z życia. Właśnie skończył studia i rozpoczyna swoją pierwszą pracę w opiece społecznej. Zyskuje tu atrakcyjną koleżankę Laurę (znana z filmów Pedro Almódovara Lola Dueñas), która spędza wieczory w nocnych klubach i w towarzystwie przypadkowych mężczyzn, unikając usilnie kontaktu ze swoją rodziną. Zmagając się z problemami wynikającymi z nieprzystawania do społecznych kanonów, Daniel i Laura zbliżają się do siebie. Pogłębiająca się relacja, będąca dla obojga źródłem pozytywnej życiowej przemiany, staje się jednak szybko nieakceptowalna dla otoczenia i tym samym skazana na klęskę.

Opowiadania takich historii nauczył filmowców m.in. „Rain Man” (1988) Barry’ego Levinsona. Na swój indywidualny sposób wzór powielił później np. „Ósmy dzień” (1996) Jaco Van Dormaela (dotykający już konkretnie problemu zespołu Downa). Z pozoru „Ja też!” wpisuje się zatem w charakterystyczny nurt filmów o niepełnosprawności, w którym realizuje się pewien wariant schematu „ratowania siebie nawzajem” przez bohatera upośledzonego i zdrowego, lecz znajdującego się na życiowym rozdrożu. Dzięki Laurze, Danielowi wydaje się chwilami, że jest normalny. Laura, dzięki Danielowi, powoli dojrzewa do decyzji o uporaniu się z mroczną przeszłością. W filmie Antonio Naharro i Álvaro Pastora spotkanie dwóch światów przynosi ulgę, wzajemne zrozumienie, wprowadza nową jakość w życie bohaterów, tak jak widywaliśmy to już w kinie wielokrotnie.

Hiszpanie nie stronią przy tym także od podkreślania, że niepełnosprawność stanowi codzienny trud i brzemię dla rodziny, w której się pojawia. Równie konwencjonalnie przekonują, że zaakceptowanie jej obecności niesie jednak satysfakcję i pozwala na utworzenie dobrej międzyludzkiej więzi. Nie inaczej było już w „Co gryzie Gilberta Grape’a” (1993) Lasse Halströma i całkiem niedawno w australijskim „Czarnym baloniku” (2008) Elissy Down, żeby nie powoływać się na liczne, prześlizgujące się przez telewizyjne ramówki filmy w cyklach podobno prezentujących „okruchy życia” i „prawdziwe historie”.

Poprzestanie tylko na tych aspektach sugerowałoby, że „Ja też!” jest jednym z wielu podobnych filmów. Tymczasem w istocie wymyka się on wszelkim klasyfikacjom, sięga dalej niż dotychczas sobie w kinie pozwalano. I nie chodzi tu tylko o to, że twórcy dotykają trudnego problemu miłości i seksualności osób niepełnosprawnych intelektualnie. Problem ten chwilami wręcz wydaje się (z perspektywy filmu) społecznie przepracowany. Na drugim planie rozgrywa się wszak miłosna historia pary z zespołem Downa, uczestników zajęć tanecznych odbywających się w ośrodku prowadzonym przez brata i bratową Daniela. Mimo początkowego sprzeciwu otoczenia, sam fakt rodzącego się uczucia spotyka się ostatecznie z aprobatą i w rezultacie otrzymuje wsparcie, o które dopominali się już bohaterowie „Ósmego dnia”. Wydaje się, że kilkanaście lat po premierze dzieła Jaco Van Dormaela sytuacja społeczna jest inna, w związku z czym film nieco swobodniej może mówić o masturbacji i łączeniu się osób niepełnosprawnych w pary. Chociaż zatem „Ja też!” to właśnie przede wszystkim film o przyjaźni i miłości, wydaje się, że o jego wyjątkowości nie stanowi wyłącznie to, że sięgnięto w nim po historię związku niemożliwego – łączącego osobę zdrową z niepełnosprawną. Naharro i Pastor unikają potencjalnej sensacyjności. Z pozoru dopominając się o możliwość zaistnienia takiej relacji w świecie pozafilmowym, próbują równocześnie dotrzeć do przyczyn tego, że opisywana przez nich sytuacja w ogóle mogła się przerodzić problem. Odpowiedź wskazująca na ignorancję i wynikające z niej uprzedzenia członków społeczeństwa nie wydaje się satysfakcjonująca. Decydującą rolę odgrywa w filmie zupełnie wyjątkowa sytuacja, na którą skazany jest główny bohater. To on w „Ja też!” najbardziej fascynuje.

Daniel wprowadza nas do świata osób niepełnosprawnych intelektualnie z zupełnie innej, niespotykanej w zasadzie dotąd strony. „Ja też!” to historia, którą wypada traktować jako studium odosobnionego przypadku. Odgrywający główną rolę i stanowiący inspirację dla scenariusza Pablo Pineda wiedzie wszak odmienne życie niż większość urodzonych z zespołem Downa. Film może pozornie zachęcać do wywierania niepotrzebnej presji na osobach, które borykają się z problemami wynikającymi z tej wrodzonej wady genetycznej i ich rodzinach, ale rodzi przy tym także szereg interesujących pytań. Na ile Pablo Pineda gra siebie? Na ile w ogóle gra?

Zespół Downa to przypadek szczególny, gdy idzie o aktorstwo. Charakterystyczne cechy fizyczne, które się z nim wiążą, sprawiają, że nie sposób tu udawać: będąc zdrowym, nie da się zagrać kogoś nim dotkniętego. Telewizja od lat oswaja nas z obecnością syndromu w tkance społecznej. Na początku lat dziewięćdziesiątych robiła to za sprawą amerykańskiego serialu „Dzień za dniem”, później w tendencję włączył się polski „Klan”, dziś aktorki z zespołem Downa pojawiają się w popularnym „Glee”. Seriale i filmy, wsparte przez liczne programy dokumentalne, eksponują istotną wartość, jaką do życia osób z tą wadą genetyczną wnosi działalność artystyczna, np. taniec czy aktorstwo, zapewniające ujście dla ich niezwykle silnych emocji. Wydaje się, że i Pineda tego doświadczył. Jak sam wspomina: „Mocno przeżywałem wszystko, co działo się na planie. My, ludzie z zespołem Downa, nie potrafimy udawać, jesteśmy bardzo emocjonalni. Brzmi to jak stereotyp, ale tak jest”. Jego rola w filmie zyskuje jednak dodatkowy wymiar.

Odgrywanie postaci funkcjonującej pod względem intelektualnym w odmienny sposób od zawsze rozpatrywane było w kategoriach wyzwania dla zdrowych aktorów. Podejmowali je chociażby: Leonardo DiCaprio, Dustin Hoffman czy Sean Penn. Dla tworzenia i odbioru tych kreacji niebagatelne znaczenie ma fakt, że aktorzy pozostają w pełni świadomi tego, jak wygląda spojrzenie z zewnątrz na osobę upośledzoną. Pablo Pineda, przy całym swym emocjonalnym zaangażowaniu, zdaje się mieć dostęp do tego zewnętrznego spojrzenia i sytuuje się mimo wszystko gdzieś na pograniczu dwóch aktorskich podejść. Niezwykłe wniknięcie w „świat zdrowych”, którego doświadcza w swoim życiu, z pewnością pozwoliło mu na inne, niespotykane dotąd w kinie z udziałem osób niepełnosprawnych, przemierzenie filmowej ścieżki. Umożliwiło wykreowanie bohatera, z którym tak łatwo można się utożsamić. Połączenie tego aspektu ze szczerością naturszczyka, jawiącego się przy tym jako jedyna osoba na świecie, którą można było obsadzić w tej właśnie roli, sprawia, że film zyskuje niezwykły wymiar autentyczności.

Wyjątkowość tego aktorskiego kontekstu wytworzyła sytuację, w której główny bohater filmu mógł zostać obdarzony o wiele dalej sięgającą samoświadomością i inteligencją niż jakakolwiek w dotychczasowym kinie postać z tym syndromem. Żyjemy w czasach dominacji intelektu, w społeczeństwie, którego członków uwodzi błyskotliwość umysłu. Liczne autoironiczne sceny i dialogi pozwalają więc widzowi czuć się w świecie bohatera swobodniej, zyskać do niego dostęp znanymi sobie ścieżkami. Gdy Laura rozważa na głos wątpliwości dotyczące tego, czy związek z Danielem byłby w ogóle legalny, ten rozbrajająco obiecuje: „Ja na ciebie nie doniosę”. Bohater nie góruje też szczególnie nad swoją partnerką z powodu niewinności, która miałaby mieć podłoże w jego naddanym chromosomie. A podobną nutę można wyczuć w wielu filmach dotykających tematu, co jawi się jako wyraz swoistej protekcjonalności. Hiszpanie nie chcą sięgać po realizm magiczny, liryczne poszukiwania istoty człowieczeństwa ani po nadmierne skojarzenia z dziecięcą prostolinijnością. Zyskujemy np. krótki dostęp do fantazji Daniela o seksualnym podtekście, które z łatwością dałoby się wpisać w któryś z amerykańskich filmów o nastolatkach. Nie bez przyczyny też w scenach, w których bohater uparcie walczy o bycie traktowanym dojrzale (np. wtedy, gdy nie zostaje wpuszczony do nocnego klubu), twórcy konsekwentnie pokazują go z profilu, próbując wymusić w widzu spojrzenie pozwalające na moment zapomnieć o charakterystycznych rysach twarzy. Choć źródło problemów Daniela wynika z jego wyjątkowej sytuacji, to jego zmagania nie wydają się aż tak obce.

Film pokazuje przede wszystkim dramat jednostki, która nie ma szans sprostać oczekiwaniom żadnego z dwóch środowisk, pomiędzy którymi funkcjonuje, pomiędzy które wrzucił ją los, a właściwie z jednej strony geny, a z drugiej – wielka determinacja rodziców. Jedną z najbardziej poruszających scen filmu jest ta, w której rozgoryczony bohater z wyrzutem pyta matkę o powody, dla których tak walczyła o jego normalność, a ta może jedynie wyznać, że inaczej nie potrafiła. Daniel żyje niemal zwyczajnie, pracuje, chodzi na mecze koszykówki i pływalnię, jest członkiem kochającej rodziny, ale w gruncie rzeczy nigdy nie będzie w pełni korzystał z wszystkich wymiarów życia społecznego osób zdrowych, a i wśród tych z zespołem Downa jest kimś obcym. I wydawać się może, że to doświadczenie uwięzienia, z jakim się boryka, może być uznane za niespotykane i wyjątkowe dla jego sytuacji. Ale czy na pewno? Nie ujmując nic odmiennej randze problemu, którą nadaje zespół Downa, ten świat dystansu wobec innych – w którym seksualność budzi się, a samotność leczy przed komputerowym ekranem, relacje z innymi buduje z trudem, czemu nieustannie towarzyszy wrażenie ciągłej pogoni za przystosowaniem się, wieczny przymus zawieszania nowych poprzeczek – wydaje się przecież tak niezwykle znajomy.

„Ja też!” pozostaje zaangażowanym społecznie obrazem traktującym o problemie upośledzenia, który zmusza do przewartościowań i skłania do odmiennego spojrzenia na osoby z zespołem Downa. Można uznać jednak, że na pewnym poziomie porusza przy tym kwestie dotyczące współczesnej kondycji człowieka, różnych wymiarów rozdarcia, którego doświadczamy. Mimo że wszystkie kłopoty głównego bohatera wynikają z jego fizycznej i psychicznej odmienności, opowiadania historia odkleja się od doraźnej próby zmierzenia się z problemem integracji, skutecznie broniąc się przed ucieczką zarówno w patetyczny traktat o istocie człowieczeństwa, jak i w ckliwy melodramat. W kontekście poważnych problemów, z jakimi borykają się bohaterowie, odświeżające wydaje się już to, że film nie przygniata ciężarem kwestii, których dotyka. Stawiając przede wszystkim na siłę scenariusza, twórcy rezygnują z inscenizacyjnych fajerwerków, prezentują proste, codzienne sytuacje, z dodatkiem przewrotnych dialogów, świadczące o czystości i naturalności pogłębiającej się relacji dwojga ludzi. To wystarcza. Pojawia się przy tym nieudawany, nie podszyty naiwnością optymizm, sygnalizujący pogodzenie się z losem. Ponieważ „Ja też!” nie pozwala myśleć o doświadczeniach filmowego Daniela jak o sytuacjach pochodzących z całkiem obcego świata, łatwo dać się temu optymizmowi uwieść.

LITERATURA:
P. Pineda, Nie jestem newsem, rozm. przepr. A. Lipczak, http://www.stowarzyszenie-razem.org/multimedia/prasa/nie-jestem-newsem-wywiad-z-pablo-pineda-2.html, data dostępu: 10.05.2012 r.
„Ja też!” („Yo, también”). Scenariusz i reżyseria: Antonio Naharro, Álvaro Pastor. Obsada: Pablo Pineda, Lola Dueñas i in. Gatunek: komediodramat / romans. Produkcja: Hiszpania 2009, 103 min.