ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (202) / 2012

Agnieszka Nęcka,

W LABIRYNCIE FANTASMAGORII

A A A
Powiedzieć o wydanym właśnie „Bestiarium” – późnym debiucie powieściowym Tomasza Różyckiego – że jest książką wyróżniającą się na tle rodzimej „nowej i najnowszej” produkcji literackiej, to właściwie niewiele powiedzieć. Dzieje się tak nie tylko z tego powodu, że głos zabiera jeden z najciekawszych reprezentantów „roczników siedemdziesiątych”, ile dlatego, że „Bestiarium”, będąc prozą tak niezwykle gęstą, że aż duszącą czytelnika, wymyka się łatwym i jednoznacznym interpretacjom. Nic bowiem w przypadku „Bestiarium” nie jest pewne poza tym, że Różycki pozostaje wierny swoim obsesjom twórczym, w konsekwencji czego forma prozatorska okazuje się swoistą kontynuacją wątków i klimatu, które znamy z jego tomów poetyckich. Tytuł jednak jest dość mylący. Trudno byłoby łączyć debiutancką powieść autora „Vaterlandu” z prozą grozy. Można się jednakże domyślać, że opolskiemu poecie chodziło o zaakcentowanie – właśnie na poziomie tytułu – że rzecz w jakimś sensie będzie walką z prywatnymi demonami i obsesyjnie dręczącymi go tematami.

Głównym, bezimiennym bohaterem „Bestiarium” jest „magister filologii obcej”, który budzi się „na kacu” w środku lipcowej nocy w obcym mieszkaniu. Zdezorientowany pragnie wrócić do własnego domu, w którym czekają na niego żona i dzieci, ale zadanie to zdaje się przerastać jego możliwości. Wszystko przez to, że moment przebudzenia staje się także chwilą wejścia w ów przytłaczający, tajemniczy, oniryczny świat, po którym bohater powieści Różyckiego będzie – niczym w fantasmagorycznym labiryncie – krążył. Nie sposób z pełnym przekonaniem zrekonstruować drogi, jaką przemierza. Nic bowiem nie okazuje się takie, jakie początkowo może się wydawać. Najpierw, lewitując nad miastem, trafia do mieszkania prababki Apolonii. Seniorka rodu daje mu klucz, prosząc, by dostarczył go jej siostrom. Potem bohater spotyka noszącego srebrny sygnet i wyglądającego na „trzydniową brandy” wuja Jana, o którym powiada: „mój ongiś ulubiony, teraz zmieniony, zapuszczony dziko, ale on sam, przybywający z głębokich moich pokładów pamięci, z tamtych dawnych czasów, gotowy, spięty, krzaczasty, machorkowy, niedźwiedzi”. Krewniak oprowadza go po podziemnym mieście, pełnym ramotek i pamiątek (z) przeszłości (między innymi starych akt, książek, fotografii lub wąsów), w którym egzystują groteskowo przedstawieni członkowie bliższej i dalszej rodziny, w postaciach których bez problemu można doszukać się najpopularniejszych przywar polskich. Wuj przekazuje bohaterowi informację na temat zbliżającego się potopu. W objaśnianie sensu nadciągającej katastrofy włącza się stryj, pozostający z wujem w konflikcie. Powodem sporu jest nie tyle walka o spadek po prababce Apolonii, która „rzeźnię miała”, ile przede wszystkim fakt, że stryj jest przedstawicielem odmiennego myślenia. Nie tradycja, za którą opowiada się wuj, ale „Wolność i słońce, nowa szansa” mają wytyczać stryjowi drogę jego misji.

Wykładnia potopu współgra z oczekiwaniami i przyzwyczajeniami czytelniczymi. Najoględniej rzecz ujmując, chodzi bowiem o oczyszczenie. Na gruzach „starego” świata ma pojawić się „nowy”. Nie jest jednak jasny aspekt owego oczyszczenia. Równie dobrze może chodzić o przeszłość, jak i współczesność. Można odnieść wrażenie, że ów spór nie zostaje rozstrzygnięty, ponieważ sam Różycki nie opowiada się po żadnej ze stron. Potwierdzeniem tego mogłaby być wyjaskrawiona scena, w której argumentami stają się patriotyczne pieśni i hałasy w rodzaju spuszczania wody w toalecie.

Kolejne wydarzenia, jakie stają się motorem napędowym fabuły (czyli dalsze wędrówki po labiryncie piwnic, podziemnych kanałów, spotkania z krewnymi lub ich duchami) wszystko jeszcze bardziej gmatwają. Potop jednakże następuje. Zbudowana przez wuja arka, która miała zagwarantować rodzinie ocalenie, tonie. Bohater początkowo płynie na łóżku prababki przez miasto, w którego rysach odnaleźć można Opole. Możliwe też, że – jak chcielibyśmy się domyślać – w tym właśnie momencie budzi się, przegryzając „pastylkę gorzką” i poszukując po omacku szklanki wody. Choć i to nie jest do końca pewne. Wszak może chodzić nie tyle o zapis zdarzeń sennych czy rekonstrukcję stanu upojenia alkoholowego, ile o próbę sprawdzenia możliwości kreacyjnych własnej wyobraźni. Czym wyjaśnić taki na przykład fragment: „O dziwo, i te drzwi nie zamknięte, i te otwarte i popycham je silnie, bo ciężkie, powoli rozsuwają się, rozchylają. Zaglądam tam, gdzie mieni się i miga błękitna poświata i widzę go, jest! Siedzi przy samym oknie przed migającym ekranem, na którym wyświetlają się wiry i galaktyki, kontynenty i morza. I widzę, jak ręką przebiega klawiaturę, jak zmienia nagle wyże i niże na izobarów mapie (...) Skradam się jeszcze, gorąco, klucz trzymam, też gorący, ciężki, palnę go! W głowie łomoce i dudni. I nagle coś na ekranie migoce, a on odwraca się, prycha, jeży się i zeskakuje z klawiatury! Kot! Psiakrew! Kot! Pies? Diabeł? Kot! Coś jak kot, jak kot z twarzą dziwnie ludzką, małpią trochę. Ucieka, kłapouchy, to bardziej pudel, ale świnia! Kudłate to coś o, ty!”, jeśli nie jedną z tych trzech wyżej wspomnianych możliwości: konwencja oniryczna, majaki alkoholowe, sprawdzanie, gdzie leżą granice możliwości artystycznych i wytrzymałości czytelniczej. Możliwe jednak, że autorowi „Dwunastu stacji” chodziło o coś więcej.

Słowem, Różycki pieczołowicie zadbał o to, by nic w „Bestiarium” nie było oczywiste, jednoznaczne czy nawet prawdopodobne. Wszystko zmienia się tu niczym w kalejdoskopie. W konsekwencji trudno nadążyć za snutą przez autora „Kolonii” opowieścią. Spiętrzenie metafor sprawia, że uchwycenie sensu zdarzeń bywa niekiedy nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe. Podobne oddziaływanie na czytelnika ma duża ilość odniesień intertekstualnych, wśród których bez kłopotu można odszukać nawiązania do Mickiewicza, Wyspiańskiego, Gombrowicza czy Schulza.

Można jednakże zaryzykować stwierdzenie, że podróż, jaką odbywa bohater debiutu prozatorskiego Różyckiego, okazuje się podróżą w głąb samego siebie, do zakamarków własnej pamięci. Ale – co ważne – pamięci nie tylko tej indywidualnej, ile zbiorowej. Poszczególne warstwy historii i dziedzictwa kultury nakładając się na siebie, przenikają się i wzajemnie dopełniają. Stąd nagromadzenie w podziemnym labiryncie znaków minionych epok. Stąd być może również ów brak rozstrzygnięcia sporu wuja i stryja.

„Bestiarium” jest prozą wymagającą, taką, która nie została nastawiona na łatwe porozumienie z czytelnikami. Dzieje się tak również dlatego, że język, jakim mistrzowsko operuje autor „Księgi obrotów”, zdaje się żyć własnym życiem. Wyczuwalne nuty sentymentalizmu mieszają się tu ze zdystansowaniem, zaś ironia i groteska przeplatają się z humorem i klimatem katastroficznym. Mieszanka iście elektryzująca. Ale czy może być inaczej, skoro walka z „demonami przeszłości” nie jest ani prosta, ani przyjemna. Próba zmierzenia się z nimi, jaką w „Bestiarium” proponuje Tomasz Różycki, wciągając i porywając, pozostawia czytelnika z lekkim niepokojem.
Tomasz Różycki: „Bestiarium”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2012.