ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (203) / 2012

Tomasz Mizerkiewicz,

FIZYKA CIAŁ MIEJSKICH, CZYLI O WSPÓŁCZESNYM POLSKIM KRYMINALE

A A A
Rosnąca popularność polskiego kryminału, pojawiające się coraz to nowe nazwiska pisarek i pisarzy uprawiających ten gatunek powiadamiają, że nie jest to zaledwie jeden z ulotnych trendów popkultury. Co jednak tak mocno zadziałało na publiczność czytającą, o czym są te historie detektywistyczne, że słyszymy ów silny rezonans literacki współczesnego polskiego kryminału? Uwagi poniższe będą próbą odpowiedzi na powyższe pytanie i dotyczyć będą polskiego kryminału miejskiego. W odwołaniu do trzech tylko powieści tego typu – „Polichromii” Joanny Jodełki, „Kryptonimu Posen” Piotra Bojarskiego, „Trzynastego dnia tygodnia” Ryszarda Ćwirleja – spróbuję wskazać wybrane możliwości takiego ich rozumienia, które wyjaśnią choć po części przekonanie o aktualności tego gatunku. Są to powieści udane literacko, a zarazem nie zdradzające pretensji do bycia „czymś więcej niż kryminałem”, dzięki temu owo „coś więcej” musi być głównie sprawą naszego ich odbioru

Kryminały miejskie prowokują, aby komentarze do nich wyprowadzać od pewnych obserwacji dotyczących współczesnego człowieka tłumu. Bran Nicol w książce „Stalking” (co można tłumaczyć jako „prześladowanie” i „tropienie”) opowiada o wielkomiejskim tłumie jako miejscu narodzin pewnych niebezpiecznych zachowań. Zderzający się ze sobą ludzie tłumu są ze sobą bardzo blisko pomimo całkowitej obcości. Czasem rodzi to nagłe zauroczenia i fascynacje (przykładowy opis to „Esse” Miłosza), a czasem rodzi perwersyjną myśl o łatwości czy dostępności zbrodni, którą można przygotować i popełnić dzięki zanurzeniu w anonimowy tłum. Jedno z opowiadań ojca kryminału Edgara Alana Poe, „Człowiek tłumu”, jest wedle Nicola historią podobnej pokusy. Opowiadający zauważa z okna kawiarni starszego mężczyznę i zaczyna za nim dyskretnie chodzić po Londynie – cała fabuła to tylko kolejne miejsca oglądane wraz z tropionym i tropiącym, staruszek podejrzewany jest o przestępstwo, ale ostatecznie zostajemy jedynie ze swoimi hipotezami na ten temat. W każdym człowieku tłumu, sugeruje Nicol, obecna jest stała możliwość nadużycia swej anonimowości wobec bliskiego-obcego, który w tysiącach wcieleń otacza go w wielkim mieście. Podążający za starcem narrator w tym jeszcze-nie-kryminale czy przed-kryminale Poego to ktoś, kto może być zarówno detektywem, jak i zbrodniarzem.

Mariusz Czubaj w pracy zamieszczonej na portalu „Zbrodnia z bibliotece” zauważył, że narodziny procedur detektywistycznych dają się łatwo wpisać w wizję kultury nowoczesnej z „Nadzorować i karać” Michela Foucaulta. Urzędniczo-policyjne działania śledczych to analogon podobnych zachowań dyscyplinujących oraz kontrolujących całe społeczeństwo. Zdaniem Czubaja, znaczna część kryminałów podtrzymuje ów penitencjarny model społeczny odsłonięty przez Foucaulta, stąd sam woli zwrócić się ku kryminałom obrazującym pracę detektywów jako osób obdarzonych wyobraźnią antropologiczną. Sądzę jednak, że dla współczesnego polskiego kryminału miejskiego charakterystyczne jest przywołanie wizji dyscyplinowanego przez władzę społeczeństwa (również jako pewnej tradycji powieści detektywistycznej), która następnie zostaje zanegowana czy przezwyciężona. Działania przedstawianych w powieściach detektywów pozwalają przy tym na wniosek, iż na ich przykładzie dowiadujemy się, jak skutecznie można obronić się przed triumfem Foucaultowskiego państwa dyscyplinarnego. Zamieniająca wszystkich w Agambenowskie (i Foucaultowskie) nagie życie zasada biopolityki nie jest bowiem zasadą działania detektywa, lecz przestępcy, który postanowił spróbować, czy można zabić bez jakichkolwiek skutków i sankcji. Jeżeli słyszymy dziś (niekiedy w histerycznym tonie) tyle o biopolitycznych lękach, to kryminał ujawnia jedną z praktyk powstrzymujących działania, które mogłyby spowodować owładnięcie naszej nowoczesności przez ów mechanizm. Oczywiście można i zauważyć podejrzliwie w duchu Foucaulta czy Agambena, że policja pokazywana w kryminałach dlatego nie pozwala nikomu traktować innych jako nagiego życia, gdyż nowoczesne państwo i jego ukryta zasada polityczna jest właśnie biopolityczna i chce mieć na własność przywilej bezkarnego zabijania. Bliższa lektura powieści detektywistycznej pozwala jednak odsunąć podobną wątpliwość, pojawia się w niej zwykle pęknięcie w obrębie organów władzy zarządzających śledztwa. W powieści Ćwirleja prowadząca dochodzenie esbecja wprowadza stan wojenny i jest w całości po stronie biopolitycznej, gdyż ogłosiła zawieszenie wszelkich praw, czyli dała sobie możliwość bezpośredniej realizacji prawa nagiego życia (zabić bez popełniania przestępstwa). Jej przedstawiciele angażują się w śledztwo, ale mają przy tym zgodę zwierzchników na każde nadużycie (tortury, morderstwa itd.). Zupełnie inaczej postępuje prowadzący własne śledztwo detektyw-milicjant, często zatajający różne rzeczy przed smutnymi panami. W gruncie rzeczy ograć musi i zbrodniarzy, i esbeków, gdyż i jedni, i drudzy są po stronie biopolitycznego nadużycia. Podobnie w kryminale historycznym Piotra Bojarskiego, gdzie zresztą sprawcą morderstw okazuje się po prostu reprezentant nazistowskich Niemiec, obydwie funkcje zbiegają się ze sobą bezpośrednio i przeciw obydwu występuje poznański detektyw. Nawet w mniej pod tym względem wyrazistej „Polichromii” Jodełki wraca ten wzór – nowy prokurator ma wgląd w akta sprawy i próbuje po cichu manipulować postępowaniem grupy śledczej, policjanci bardzo nieufnie, czasem z jawną niechęcią się do niego odnoszą.

W opowiadaniu Poego znaleźć możemy zapowiedź jeszcze jednego tematu Foucaulta, jakim jest panoptykon. Każdy człowiek tłumu jest nieustannie oglądany przez anonimowe oczy, co łatwo można uczynić narzędziem nadużycia. Władza ma możliwość nieustannego inwigilowania, spoglądania na każdego oczami tajnego agenta schowanego pośród anonimowych spojrzeń tłumu. Z kolei zbrodniarz może wykorzystywać swe zanonimizowane spojrzenie, aby poznać ofiarę, jej zwyczaje, potrzeby i dzięki temu przygotować morderstwo. Obydwa spojrzenia – oka władzy i oka sprawcy – są jednak obarczone błędem, urojeniem istnienia „nadspojrzenia”, które ogrania wszystko, samemu będąc poza obserwacją. Te same warunki, które umożliwiły iluzję panoptyczną, potrafią ją bowiem zniszczyć, detektyw wypytuje wszystkich możliwych świadków czy czegoś nie widzieli, odwołuje się do tłumnej polioptyczności, która jest właściwym nazwaniem sytuacji ludzi miejskiego tłumu. Pewny swej niewidzialności sprawca w „Kryptonim Posen” został zapamiętany przez dozorcę jako mężczyzna o diabelskim obliczu. Osoby odwiedzające zamordowanego staruszka w „Polichromii” także zostają zaobserwowane. Milicjant i cywil w „Trzynastym dniu tygodnia” zostają kilkakrotnie przyuważeni i mimo chaosu związanego z wprowadzaniem stanu wojennego znajduje się wreszcie świadek pamiętający ich dokładny wygląd. Polioptyczność, jaka jest stanem faktycznym wielkomiejskiego tłumu, ludzkiego cielesnego tłoczenia się na zacieśnionej miejskiej przestrzeni, nie pozwala na triumf panoptycznych urojeń zbrodniarzy (i upadłej władzy, co najlepiej pokazuje powieść Ćwirleja ze sprawcami z dwóch porządków – cywilnego i milicyjnego).

Może nawet jest to coś z praw niewiedzy i nieświadomości – różne rzeczy niedostrzeżone przez sprawcę są oglądane i zapamiętywane, najczęściej bezwiednie, przez polioptyczną resztę wielkomiejskiego tłumu. Zwykle przewagą sprawcy jest rzekomo większa wiedza. Przede wszystkim wie, kiedy chce zabić (lub zabić ponownie), po cichu pozbierał wiadomości o ofierze, wybrał miejsce i moment uderzenia, zaplanował sposoby zamaskowania się po zbrodni. W toku śledztwa staje się wszakże jasne, że jest to przewaga pozorna, albo że detektywi muszą właśnie na polu wiedzy stoczyć osobny pojedynek ze zbrodniarzem. Dlatego gromadzą tak wiele wiadomości, wypytują, zbierają odciski, przeglądają kartoteki. Często pojawia się moment archiwistyczny – w „Polichromii” najsilniej obecny dzięki historyczce sztuki przekopującej dla dobra śledztwa stosy ksiąg z malarstwem sakralnym. Podobnie w „Kryptonimie Posen” śledzimy dosłowną wizytę w archiwum, z której wynikać będzie dalsza wiedza ważna dla śledztwa. Fabuła przebiega tutaj od przewagi dobrze poinformowanego zbrodniarza do przewagi coraz więcej wiedzących śledczych, czego wyrazem wątek stopniowego ukrywania własnej wiedzy śledczych przed domyślnym sprawcą, wysyłanie mylnych sygnałów na temat własnej niewiedzy, co ma uśpić czujność sprawcy przed schwytaniem go. Kryminał rozmontowuje iluzje panoptyczne i dokumentacyjne zbrodniarza, czyli upadłego nowoczesnego człowieka tłumu, a także niekiedy i działającej podobnie władzy. Nieprzypadkowo dla dobra śledztwa zwykle zataja się część faktów również przed przełożonymi (dokładnie taki sam motyw we wszystkich trzech powieściach).

W opowiadaniu Poego przywołanym przez Nicola warto jeszcze zauważyć, że fascynację głównego bohatera wywołała tajemnica poruszania się ciała. Zaryzykowałbym twierdzenie, że to główny temat tej historyjki: pochłaniająca umysł tropiącego (stalkera) swoją nieprzewidywalnością jednostkowa trajektoria pewnego ciała w miejskiej przestrzeni. Ten jeszcze-nie-kryminał Poego opowiada zatem o pełnej niespodzianek, prowokującej do ciągłych poznawczych eksperymentów fizyce ciał miejskich. Owa fascynująca, nieco epifanijnie się przejawiająca „fizyka ciał miejskich” budzi zachwyt, ale i pokusę zawładnięcia jej prawami. Sprawca zbrodni czyni to, co władza z prac Foucaulta – poprzez kolejne zabójstwa napawa się iluzją władzy nad prawami owej fizyki ciał miejskich, gdyż dokonuje ich lokowania, umieszczania w konkretnych miejscach. Jak upadłe nowoczesne państwo marzy o pewnej kontroli ulokowań obywateli, tak zbrodniarz chciałby mieć poczucie, że rozpoznał prawa poruszających się niesłychanymi trajektoriami ciał tłumu miejskiego.

Może zatem pomyśleć o nim jeszcze w taki sposób – do iluzji panoptyzmu i wszechwiedzy dołącza iluzja władcy praw fizyki ciał miejskich. Zauważmy, że sprawca zbrodni manifestuje nieskrępowaną mobilność własnego ciała, jest jednym z tłumu ciał swobodnie przemieszczających się autami, samolotami, tramwajami. Bierze udział w niczym nie warunkowanej swobodzie somatycznej mobilności, podkreślając, że nie wiadomo, gdzie jest, nie wiadomo, jak się porusza. Chce okazywać się niewykrywalny, nienamierzalny jak wszystkie mobilne i hipermobilne ciała w nowoczesnej komunikacji. W ten sposób jego niby-odcieleśnione ciało, istniejące w swobodnie kompresowanej i rozciąganej przestrzeni, jest nieco spektralne, tak jakby posiadło władzę nad prawami grawitacji i pozostałymi zasadami fizyki.

Detektywi od samego początku wykonują szereg zabiegów podważających ten sposób bycia sprawcy, rozbijających iluzję meta-fizyczności ciała sprawcy. I znowu – zaczynają od niewielkiej wiedzy na temat ruchów jego ciała, właściwie cały czas respektują tajemniczość, trudną uchwytność reguł fizyki rządzącej ciałami miejskiego tłumu. Najpierw starają się ustalić, kiedy i gdzie był sprawca, o której godzinie, jakie zostawił stwierdzalne ślady. Podejmują grę w ślady ciał, a potem ciała, ich obecność, sposoby przemieszczania się, zajmowania przestrzeni. Cały czas badają najróżniejsze trajektorie ludzkich ciał w miejskiej przestrzeni, starają się je określić („gdzie była pani wczoraj o godz. 23.30?”), podążyć za ich tajemniczymi, wymykającymi się często zachowaniami. Dowiadują się jak najwięcej o ich zderzeniach, spotkaniach, („z kim się pan wczoraj zetknął?”), przeprowadzają symulacje, eksperymenty, próby. Trzeba wziąć pod uwagę wszelkie ciała, które mogły wpłynąć swym przypadkowym zjawieniem się na trajektorie ruchów zbrodniarza, tak jak w „Kryptonim Posen”, gdzie roznoszący butelki mleczarz niechcący pomaga w ujawnieniu sprawcy, zakłócił zachowanie tajemniczego mordercy. Narratorzy tych kryminałów sięgają do częstego w tradycji gatunku chwytu prezentacji bezimiennej postaci, opisu jej działań, które mają lub mogą mieć jakiś związek ze sprawą, często są to postaci postronne, które w końcu w ogóle nie wiążą się ze zbrodnią, stanowią mylny trop dla czytelnika. Niemniej to samo oznacza pewną praktykę detektywa patrzącego na ludzi w miejskim tłumie jak na ciała podlegające owej osobliwej fizyce, podążającego za jej lokalnymi regułami.

Ten ciągle zafascynowany i ciągle uczący się fizyki ciał miejskich tropiący nie jest bowiem interpretatorem (metafizykiem oglądającym świat-znak), lecz odkrywcą praw owej ulotnej fizyki. Właśnie ją należy odkrywać, stąd źródłosłów słowa „detektyw” od łac. detegere – odkrywać, ujawniać. Zanim odkryje się, kto zabił, trzeba odkryć zasady poruszania się jego ciała, określić trajektorię ruchów, a potem pozostaje już tylko zdążyć za tymi ruchami, doścignąć sprawcę, jego ciało, zanim dopadnie kolejną ofiarę. Stąd ciągłe pytanie, gdzie jest sprawca, co teraz robi, stąd pościg za nim. W zakończeniu „Polichromii” Joanny Jodełki mamy szereg coraz szybszych podróży-pościgów samochodowych, byle tylko zdążyć i być na miejscu przed sprawcą albo chociaż wraz z nim. Detektywi przyspieszają, by doścignąć ciało mordercy, uprzedzić jego już rozpoznany ruch i je w konsekwencji zablokować. Sprawca natomiast od chwili zabójstwa (lub pierwszego zabójstwa, jeśli jest to seryjny morderca) musi zacząć grać w ukrywanie swego ciała. W miarę postępów śledztwa coraz więcej jego zachowań polega na ukrywaniu się, chowaniu, niejawnym poruszaniu, kamuflowaniu, ograniczaniu własnej swobody. Im więcej znalezionych jego namacalnych śladów, im więcej stwierdzonych miejsc pobytu, tym trudniej udawać zabawę w odcieleśnione ciało poruszające się w niby całkiem anonimowej przestrzeni miejskiej przemieszczających się tłumnie ciał. W zakończeniu triumfują ci, którzy nigdy nie ulegli złudzeniu meta-ficznego panowania nad dyskretną fizyką ciał miejskich. O tej przywróconej fizyczności ciał miejskich, o zniszczeniu złudzenia ciała odcieleśnionego świadczą częste w zakończeniach sceny ujawniające coraz dalej posunięte blokowanie przestrzeni zajmowanej przez ciało sprawcy. W „Kryptonimie Posen” Piotra Bojarskiego morderca polskich oficerów wywiadu wojskowego zostaje otoczony najpierw na jednej z wysp, potem w obrębie mieszczącej się na tej wyspie fabryki zapałek itd. Coś podobnego zdarza się w „Trzynastym dniu tygodnia” Ryszarda Ćwirleja, gdzie sprawca udaje się na miejsce kolejnej zbrodni i tam też zostaje otoczony przez milicjantów. W „Polichromii” Jodełki zabójca może na koniec wykonać już tylko jeden ruch… Ciała detektywów blokują w zakończeniu ciało sprawcy, który zwykle przyjmuje ich nagłe pojawienie się ze zdumienie świadczącym o tym, że teraz z kolei on nie rozpoznał ich możliwych ruchów w miejskiej przestrzeni. Wciąż badający trajektorie ciał miejskich nie ulegają iluzji meta-ficznego panowania nad nimi, wiedzą, że należy je wciąż odkrywać, stale na nowo, wedle ich zmieniającej się, a więc lokalnej fizyki, rozpoznawać (z ciekawością, podziwem, zdumieniem) ich obecność. Dzięki temu zdobywają decydującą przewagę nad pogrążonym w złudnym panowaniu nad nimi mordercy.

I ten wątek znajduje w przywoływanych kryminałach miejskich przełożenie równoczesne na działania sprawcy i upadłej władzy. W „Trzynastym dniu tygodnia” władza esbecka próbuje za sprawą stanu wojennego całkowicie ulokować wszystkie ciała miejskie (przepustki, kontrole samochodów itd.) i posiąść złudzenie zapanowania nad fizyką ciał miejskich. Szybko okazuje się przecież, że dziwaczne ruchy ciał układają się w trajektorie nie do wyśledzenia, a działacz solidarnościowy w wyścigu po podziemne pieniądze wyprzedził o krok nawet świetnego detektywa milicyjnego. Powieść opowiedziała bowiem, jak się dowiadujemy w zakończeniu, o przebojowym i brawurowym, nieskrępowanym ruchu ciała owego działacza – posiada ono zasady fizyczne, które całkowicie wymknęły się póki co wszystkim.

Detektyw we współczesnym polskim kryminale miejskim staje wobec świata zagrożonego przez biopolityczną przemoc, panoptyzm, władzę wynikającą z kontroli wiedzy i umiejscowienia ciał. Nie są to jednak opowieści oskarżające cały świat o Foucaultowskie skażenie złą nowoczesnością, lecz dużo bardzo „konstruktywne” opowieści wyjaśniające, na czym polegają nasze codziennożyciowe praktyki (by ująć to w duchu de Certeau), dzięki którym udaje się nam jednak zamieszkiwać świat polioptyczności, powszechnie dostępnej i różnorodnej wiedzy oraz fascynujących swoją nieuchwytną, choć fizyczną obecnością ciał.