ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (204) / 2012

Oskar Kalarus,

CZY WARTO BYŁO BUDZIĆ KRÓLEWNĘ ŚNIEŻKĘ?

A A A
Coraz większą popularnością cieszy się sprzedawanie nowych wersji znanych wszystkim opowieści jako czegoś „dojrzalszego”, czyli mroczniejszego i przeznaczonego dla starszego widza. Królewna Śnieżka, zgodnie ze swoją tradycją „jednej z najbardziej prześladowanych, niewinnych bohaterek”, padła ofiarą owej tendencji już drugi raz (jeżeli uwzględnimy jedynie najbardziej znane obrazy kinowe). Najnowszym filmem traktującym o losach dziewczyny białej jak śnieg jest „Królewna Śnieżka i Łowca” Ruperta Sandersa. Niezbyt udolnie przedstawione średniowieczne realia (ze „Śnieżki dla dorosłych”) zastąpiono w tym filmie kalką z najpopularniejszych motywów fantasy. Przyznana filmowi kategoria R-13 zdaje się całkiem trafna, zwłaszcza, jeżeli uznamy, że trzynaście lat to cały sugerowany przedział wiekowy widowni, a nie tylko jego dolna granica.

Film ma lepsze momenty, ale raczej jedynie pod względem wizualnym, bo fabularnie wypada całkowicie nieprzekonująco. Prześledziwszy najważniejsze reinterpretacje klasycznej baśni, takie jak na przykład „Królewna Śnieżka” Donalda Barthelmego, „The Dead Queen” Roberta Coovera czy wcześniejsze filmowe wersje, z łatwością zauważymy, że w powszechnym obiegu funkcjonuje zestaw motywów, których pojawienie się w opowieści o Śnieżce jest obligatoryjne. Królewna musi mieć podłą macochę, musi zostać wygnana z zamku i zamieszkać z krasnoludkami, zła królowa natomiast koniecznie musi rozmawiać z lustrem. No i oczywiście trudno jest sobie wyobrazić opowieść o Śnieżce bez zatrutego jabłka. Warto zwrócić uwagę, że ów owoc pojawia się nawet wtedy, gdy jego pierwotną funkcję w fabule zastąpiło co innego, jak na przykład w „Królewnie Śnieżce” („Mirror Mirror”) w reżyserii Tarsema Singha.

„Królewna Śnieżka i Łowca” nie jest wyjątkiem, tradycyjne motywy zostały tu jednak „wzbogacone” – można powiedzieć, że ukazano je przez zwierciadło fantastyki. Lustro, rozlawszy się po podłodze, przybiera antropomorficzny kształt, a krasnoludy wyglądają jak żywcem wyjęte z powieści Tolkiena. Jeżeli dodamy do tego konfrontację z leśnym potworem (nie wdając się w rozważania na temat potencjalnego gatunku stworzenia), zastrzelenie pana lasu, który wygląda jak (chodzący po wodzie!) jeleń z nadzwyczajnie rozbudowanym porożem, jeżeli ponadto zwrócimy uwagę, że drzewa zamieszkują leśne duszki (nie będzie błędem, jeżeli uznamy, że fairies są anglosaskimi odpowiednikami japońskich kodama), nietrudno będzie zrozumieć, na czym polega swoista ciężkostrawność filmu. Niezależnie od tego, czy oglądamy sceny bitew, czy przygody bohaterów w mrocznym lesie, mamy wrażenie, że jest to jedynie nieudolny zlepek motywów z innych filmów i książek, przy czym nawet przez chwilę nie łudzimy się, iż twórcy w sprawie militariów lub folkloru sięgnęli do źródeł. Niestety, sceny przywodzące na myśl „Władcę pierścieni”, „Opowieści z Narnii”, „Niekończącą się opowieść” czy nawet „Księżniczkę Mononoke” nie mają w sobie zupełnie nic z gry z tradycją czy zabawy konwencją.

Odbioru nie ułatwiają mało wiarygodne elementy fabularne, bardzo nieprzekonująco ukazane sceny militarne, niefortunny dobór aktorek do głównych ról kobiecych i słabe teksty Łowcy, które w założeniu miały prawdopodobnie bawić. Jednym z mniejszych, ale wciąż wprawiających w zadumę nonsensów jest motyw oblężenia zamku. Widz choć trochę zainteresowany tematem zacznie się być może zastanawiać, dlaczego „ci źli”, gdy są oblegani przez „tych dobrych”, nie mają na murach gorącej smoły lub oleju. Oczywiście, nie wyda się to błędem, jeżeli uznamy, że opowieść fantastyczna rządzi się swoimi prawami. Niespodzianką okaże się jednak dla takiego widza to, że filmowi bohaterowie taką technikę obrony murów znają, ale – nie wiedzieć czemu – czekali z wylaniem cieczy aż do momentu, gdy główne oddziały oblegających sforsują bramę i będą już w środku (!). Ciekawym motywem jest też wioska kobiet, które, żeby nie być ładniejsze od królowej, oszpeciły własne twarze za pomocą nacięć, po których pozostawały wyraźne blizny – godny podziwu środek zapobiegawczy, tym bardziej, że mimo to kobiety nie zaniechały upiększania się makijażem. A skoro już o urodzie mowa – gdy lusterko oznajmia królowej, że Śnieżka jest już piękniejsza od niej, można mimowolnie zacząć podejrzewać, że przyrząd kosmetyczny został wraz ze zdolnością do antropomorfizacji obdarzony także bardzo specyficznym poczuciem humoru.

Zdaje się, że największym problemem filmu jest brak pomysłu na to, co tak właściwie można zrobić z baśnią. Nawet w najbardziej niepoważnych reinterpretacjach Królewny Śnieżki (np. „Shirayukihime” Kaori Yuki) widać przede wszystkim grę z tradycją, zabawę motywami i próbę powiedzenia o starej opowieści czegoś nowego. Oczywiście, nie każda kolejna wersja musi być wierną adaptacją lub twórczą reinterpretacją, baśń równie dobrze mogłaby stanowić „jedynie” motyw przewodni, który wciąż migocząc gdzieś na horyzoncie, daje nowe możliwości interpretacyjne (jak na przykład było w „Królu Cierni”, chociaż to akurat wariacja na temat „Śpiącej królewny”). Twórcy „Królewny Śnieżki i Łowcy” poszli prawdopodobnie w najgorszym możliwym kierunku, czyli pozostali gdzieś w zawieszeniu między baśnią a współczesnym filmem fantasy. „Realistyczna” stylizacja sprawia, że baśniowo poprowadzony motyw polityczny wydaje się rażąco infantylny, a psychologia bohaterów płytka. Właściwie można odnieść wrażenie, że cała fabuła służy jedynie pokazaniu jak największej ilości całkiem ładnych (w sensie plastycznym) scen. Niestety, sama warstwa wizualna, robiąca wrażenie zwłaszcza wtedy, gdy ukazana jest kryształowa armia lub mroczny las, to zdecydowanie za mało, by widz był zadowolony z seansu, jeżeli, śledząc kolejne wydarzenia fabularne, nie potrafi pozbyć się uczuć zażenowania i zniesmaczenia „pomysłowością” twórców.

Ile zatem właściwie jest „Śnieżki” w najnowszej „Śnieżce”? Niewiele, mniej więcej tyle, ile było Czerwonego Kapturka w znanej reklamie Chanel No5, tyle że reklama była krótsza, a motyw baśniowy został w niej użyty z większą finezją. Porównanie nie jest jednak aż tak odległe, jak się zdaje. Być może właśnie funkcjonowanie baśni w reklamach jest najlepszą wskazówką, pomagającą odpowiedzieć na pytanie, dlaczego twórcy tak bardzo chcieli zrobić kolejną wersję Śnieżki, a nie całkiem nowy film fantastyczny. Wydaje się, że baśń jest marką samą w sobie, darmową reklamą i motywem, który każdy widz rozpozna niezależnie od swego wieku i kultury, w jakiej się wychował, bo przecież Śnieżka jest znana zarówno dzieciom, jak i osobom starszym niemal na całym globie, od Ameryki po Japonię. Jest czymś, co z góry przyjmujemy jako znane i bliskie.

Niestety, „Królewna Śnieżka i Łowca” nie będzie zapewne ostatnim tego typu potworkiem serwowanym widzom (jak wynika z doniesień z ostatnich dwóch tygodni, twórcy przymierzają się już do realizacji sequela). Całe szczęście, oryginalna baśń, a przynajmniej jej najbardziej rozpowszechniona w naszej kulturze wersja, niezależnie od ilości podobnych prób, nie doznaje większego uszczerbku, tym bardziej, że – zwłaszcza na gruncie literackim – wiele jest już wersji znacznie bardziej udanych.
„Królewna Śnieżka i Łowca” („Snow White and the Huntsman”). Reżyseria: Rupert Sanders. Scenariusz: Evan Daugherty, Hossein Amini, John Lee Hancock. Obsada: Kristen Stewart, Charlize Theron, Chris Hemsworth i in. Gatunek: fantasy / przygodowy. USA 2012, 127 min.