ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (207-208) / 2012

Zuzanna Maciejak,

SPIDER-NERD

A A A
Chyba nieprzypadkowo właśnie teraz, w roku wieszczonej od dawna apokalipsy, kina opanowała armia zmierzających światu z odsieczą amerykańskich superbohaterów. Oprócz Avengersów, którzy pod reżyserskim okiem Jossa Whedona ujawnili moc drzemiącą w kolektywie herosów, i Batmana z wieńczącego trylogię Christophera Nolana filmu „Mroczny Rycerz powstaje”, do grona liczących się z w tym sezonie zamaskowanych bohaterów dołącza (po kilkuletniej absencji) „Niesamowity Spider-Man”, zupełnie na nowo zaczynający swą przygodę z filmem.

Po tym, jak z projektem pożegnali się dotychczasowy odtwórca głównej roli – Tobey Maguire i reżyser trylogii realizowanej w latach 2002-2007 – Sam Raimi, zdecydowano, że historia człowieka pająka zaprezentowana zostanie od początku. Opowieść ostatecznie snuje Marc Webb („500 dni miłości”), a na ekrany trafia Peter Parker o fizjonomii Andrew Garfielda („The Social Network”), który ponownie borykać się musi z problemami okresu dojrzewania i trudami związanymi z transformacją w istotę o nadludzkich zdolnościach.

W nie do końca jasnych dla siebie okolicznościach mały Peter Parker (Garfield) zostaje przez rodziców oddany pod opiekę wujostwa. Po latach osierocony chłopak postanawia dowiedzieć się jak najwięcej o tajemniczych eksperymentach przeprowadzanych przez ojca tuż przed śmiercią. Podążając tym tropem, Peter trafia na doktora Connorsa (Rhys Ifans), wizjonera zajmującego się inżynierią genetyczną. Błądząc po jego laboratorium, bohater zostaje ukąszony przez jednego ze zmodyfikowanych pająków i zyskuje charakterystyczne dla tych zwierząt umiejętności, które dokonują przełomu w jego życiu. Zyskane moce umożliwiają łatwiejsze radzenie sobie ze szkolnymi osiłkami, ale i mocno komplikują relacje bohatera zarówno ze śliczną koleżanką ze szkoły – Gwen Stacy (Emma Stone), jak i starającym się go przygotować do wejścia w dorosłość wujem Benem (Martin Sheen). Na domiar złego, jak to w filmach o Spider-Manie bywa, ambitny naukowiec z przełomową technologią w zasięgu ręki jest już na najlepszej drodze do przeistoczenia się w złowieszcze nemesis tytułowego bohatera – Jaszczura, który będzie terroryzował Nowy Jork.

Pytanie, które w pierwszej kolejności ciśnie się na usta przy rozważaniach dotyczących tegorocznego powrotu Spider-Mana, dotyczy zasadności tak szybkiego wznawiania serii. Po zaledwie dekadzie od rozpoczęcia poprzedniej, twórcy próbują przekonać, że warto ponownie sięgnąć do genezy tej superbohaterskiej kariery. Czy kolejne nastoletnie wcielenie człowieka pająka różni się znacząco od poprzedniego?

Peter Parker zyskał całkiem nowe oblicze, chciałoby się rzecz, na miarę dzisiejszych czasów. Przemiana zaczyna się od drobiazgów. Bohater, choć wciąż posługuje się aparatem fotograficznym z poprzedniej epoki, na co dzień nosi szkła kontaktowe, jeździ na deskorolce, a szukając potrzebnych informacji, oczywiście przeczesuje sieć (niekoniecznie pajęczą). Swoje rozpoznawalne okulary z ciemną oprawką zakłada tylko dlatego, że to jedna z nielicznych pamiątek po ojcu. Charakterystyczny atrybut bohatera zostaje tym samym zaprezentowany jako zużyty i anachroniczny, a jednocześnie zaznacza wyraźnie swoją obecność, zyskuje nowe znaczenie, dodatkową rangę. Gest założenia okularów skupia w sobie jak w soczewce całą serię licznych drobnych fabularnych przesunięć, które zmieniają dotychczasowy obraz Spider-Mana i świadczą o prezentowaniu jego historii jako sekwencji podejmowanych przez bohatera świadomych decyzji, w miejsce biernego poddawania się losowi.

Tego typu niuanse dyskretnie sygnalizują fundamentalne zmiany w konstrukcji postaci, ale i nowy kontekst społeczny, który wpłynął na jej dookreślenie. Peter to wciąż wrażliwy samotnik, ale w filmie Webba nie ma śladu po nieco fajtłapowatym nieudaczniku z odrobinę załamującym się głosem, jakim bohater był w ciele Maguire’a. Garfield o wyglądzie ślicznego wiecznego chłopca bardziej pracuje na wizerunek Parkera-indywidualisty, atrakcyjnego nerda, skrywającego potencjał kariery (nie bez znaczenia pozostaje, że szeroka widownia kojarzy go z rolą w „The Social Network”), który – choć ma na pieńku ze szkolnymi osiłkami – nie jest społecznym wyrzutkiem zmuszonym bezradnie gonić szkolny autobus jak dziesięć lat wcześniej. Amerykański przemysł rozrywkowy utorował w ostatnim czasie nie tylko drogę, ale całą autostradę dla tego rodzaju postaci. Bohater niezbyt popularny wśród rówieśników, ale obdarzony wielkim intelektualnym potencjałem, w czasach, gdy fortuny w branży rozrywkowej i technologicznej zbijają niemal wyłącznie postaci z takim życiorysem, wydaje się dziś bardziej atrakcyjny niż kiedykolwiek.

Nowy Peter Parker jawi się jako bardziej pociągający i stara się przy tym także zdecydowanie brać los we własne ręce. To zainicjowane przez niego poszukiwanie korzeni przyczynia się do przełomowego zetknięcia z pajęczakiem; w nowej wersji bohater sam też konstruuje urządzenie do wyrzucania swoich sieci. Niewiele pozostaje dziełem zwykłego przypadku czy splotu okoliczności. Podejmowanie przez niego inicjatywy sprawia także, że o wiele swobodniej igra z tym, co złe czy naganne. Gdy Raimi próbował odsłonić nieco ciemniejszą stronę Spider-Mana w trzecim filmie cyklu, efekt okazywał się chwilami nieco groteskowy czy wręcz dziwaczny. Webb i jego sztab scenarzystów w z natury grzecznym i odpowiedzialnym Parkerze z powodzeniem pozwolili sobie odnaleźć bardzo solidne pokłady młodocianego buntownika motywowanego wendetą i uczynić z filmu przekonujący obraz dojrzewania pełnego pokus, nie zawsze jednoznacznie potępianych, które pojawiają się wraz z uzyskaniem dodatkowej siły.

Także przyglądając się wątkowi romansowemu, nie sposób nie zauważyć, że Spider-Man nie jest już tym samym Spider-Manem co kiedyś. Niemal cała „stara” trylogia oparta jest na ukrywanej przez lata fascynacji bohatera Mary-Jane Watson i powtarzających się procedurach jej ocalania. Od wyznania dotyczącego wieloletniego zauroczenia niedostępną dziewczyną rozpoczyna się nawet pierwszy z filmów poprzedniej serii. Dziś, choć twórcy nie rezygnują całkowicie z wykorzystania motywu ratowania damy w opałach (której ojciec oczywiście zdecydowanie sprzeciwia się nowemu związkowi córki), to serwują przy tym o wiele bardziej wyemancypowane wcielenie partnerki głównego bohatera i próbują zarysować całkiem dojrzały związek w życiu młodego Parkera. Gwen w interpretacji Emmy Stone, mimo blond włosów i kusych spódniczek, zdecydowanie nie jest wzdychającą do superbohatera dzierlatką i od początku pociąga ją sam Peter, a nie ukryty w nim Pająk. Stacy bierze czynny i istotny udział w finałowym „ratowaniu świata”, a dla swojego herosa jest przy tym godnym partnerem, także do rozmów o niuansach naukowych problemów.

Słuszne decyzje castingowe wspierają budowanie pełnokrwistych postaci i przekonujących relacji między nimi. Paradoksalnie, chyba najbardziej ewidentnie manifestuje się to w portrecie wujostwa Petera autorstwa Martina Sheena i Sally Field. Nieco odmłodzeni Ben i May Parkerowie o wiele silniej niż ich poprzednicy zaznaczają swoją obecność w tej historii. Mimo hołdowania podobnym tradycyjnym wartościom, wydają się mniej anachroniczni i oderwani od współczesnych realiów, bardziej świadomi tego, czego doświadcza młody człowiek mieszkający pod ich dachem niż ci sami bohaterowie w starszych filmach. Torująca dla Petera drogę w dorosłość śmierć wujka Bena (która po debiucie poprzedniej serii stała się z czasem pożywką internetowych memów) nie wypada w nowym Spider-Manie ani niezręcznie, ani nazbyt patetycznie, głównie dzięki wyważonej, ale jednocześnie wyrazistej kreacji Sheena.

Niestety film ujawnia też scenariuszowe braki, szczególnie, gdy przychodzi rozpatrywać sceny akcji. O ile zgrabnie i świeżo prezentują się te krótsze, mniej znaczące, w których Peter Parker odkrywa granice swoich możliwości, testuje nowe umiejętności (głównie demolując wszystko wokół), o tyle te w zamyśle najbardziej spektakularne wydają się nużące, schematyczne i przewidywalne, w niczym nie przypominając atrakcyjnej wizualnie zabawy z widzami, którą oferują np. twórcy „The Avengers”. Co więcej, sceny te zdają się również ustępować najlepszym sekwencjom z trylogii Raimiego, a wykorzystanie technologii 3D niewiele zmienia. Podstawowym problemem, który ciąży szczególnie dotkliwie na finałowej sekwencji, jest niezbyt wyrazisty czarny charakter, o co winić nie wypada samego Rhysa Ifansa. Scenarzyści, zdaje się, nie potraktowali jego postaci z należytą atencją, skupiając się o wiele silniej na tym, by odpowiednio wybrzmiał motyw drogi Parkera ku dojrzałości.

Mimo swych zalet, „Niesamowity Spider-Man” może zostać uznany za film pełen kompromisów, bez wyrazistego charakteru. Brak mu lekkości humoru, daleko posuniętej autorefleksyjności i wyczucia w budowaniu scen akcji, którym popisali się twórcy „The Avengers”. Zdecydowanie, mimo innego niż w poprzednich filmach rozłożenia akcentów, twórcy nie obrali też mrocznej, bardziej realistycznej ścieżki Christophera Nolana. Trudno dopatrzyć się wyrazistego, autorskiego stempla, jasnej deklaracji dotyczącej tego, czego możemy się spodziewać po kolejnych odsłonach cyklu.

Powstał zatem film nie zaspokajający, ale raczej podsycający apetyt na ciąg dalszy. Ów reboot z powodzeniem może otwierać drogę do jeszcze lepszego sequela, niż ten, którym popisał się duet Maguire-Raimi (drugi film poprzedniej serii, pomimo atutów nowej części, wydaje się wciąż najlepszym spośród dotąd powstałych). Można spekulować, czy nie było za wcześnie na nowy początek dla Spider-Mana, ale z pewnością decyzji o ponownym sięgnięciu do samych początków historii tego superbohatera nie należy lekkomyślnie krytykować. Przede wszystkim „Niesamowity Spider-Man” zyskał dzięki temu (wykorzystaną w pełni) szansę na stanie się przyzwoicie zrealizowanym filmem spod znaku coming-of-age. Ponadto, w przypadku Petera Parkera moment wchodzenia w dorosłość i zachodzącej w tym okresie transformacji wydaje się nie do przecenienia, jeśli idzie o budowanie fundamentu tożsamości tego bohatera. Łatka nerda, aby sprawiała wrażenie wiarygodnej, musi przylgnąć w liceum. Przeżywający kolejną pierwszą młodość Peter Parker potwierdził więc, że w popkulturze jest kanoniczym reprezentantem tego rodzaju ludzkiego. A że nadeszły chyba najlepsze w dziejach czasy dla jego przedstawicieli, może być dziś spokojny o swoją atrakcyjność w oczach widowni. Pozostaje tylko czekać i patrzeć, na kogo tym razem wyrośnie.
„Niesamowity Spider-Man” („The Amazing Spider-Man”). Reżyseria: Marc Webb Scenariusz: Steve Kloves, Alvin Sargent, James Vanderbilt. Obsada: Andrew Garfield, Emma Stone, Rhys Ifans, Martin Sheen, Sally Field. Gatunek: fantastyka / film akcji. Produkcja: USA 2012, 136 min.