ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (62) / 2006

Ryszard Chłopek,

„GDY ODCHODZĄ DZIADKOWIE”

A A A
Zaczyna się tak: kupujesz książkę, wracasz do domu, zostawiasz ją na komodzie koło łóżka. I nawet nie wiesz, kiedy pojawia się na niej sterta gazet, powieść kryminalna
lub naskórek kurzu. Bo przecież są rzeczy ważniejsze: obiad, pogoda, polityka. Bo są ważniejsi autorzy: lżejsi, głośniejsi, stojący pewnie w centrum uwagi. A Ficowski jest „człowiekiem osobnym” i nagle umiera. Co ze względu na jego podeszły wiek nie jest zaskoczeniem, ale właściwie się nie spodziewałeś. Wyciągasz książkę, ocierasz z kurzu
i dotyka cię coś jakby poczucie winy. Jakby umarł krewniak, którego nie odwiedziłeś w porę. Przecież ten tomik należało przeczytać choćby parę tygodni wcześniej. Należało.

A teraz wozy kolorowe już nie jadą. Nie wiozą cygani na jarmark turkotu. Nie ma domu, w którym śmieszy. A żarłok nasz jedynie może powspominać dynie.

„Pantareja” Jerzego Ficowskiego jest książką ostatnią – konsekwentnie i z premedytacją. Pisaną nawet nie tyle własną krwią autora, ile jego zmarszczkami i siwizną. Dominuje w niej wyciszenie i dyscyplina; taka dyscyplina, jaką chyba powinno się mieć wobec śmierci. Język jest ascetyczny, stroniący do fajerwerków czy ornamentyki. Melodią tekstów jest natomiast mantra, bardzo monotonna, transowa. Do tego stopnia, że w pewnym momencie udaje się zapomnieć, co się czyta, a mimo to czytać dalej – jakby się wychodziło poza sens słów. Nie ma żadnej gwałtownej ekspresji. W ogóle wszelkie emocje są stonowane. Smutek, gniew, rozpacz, bunt, miłość – to domena młodych i żywych. Dla starych jest spokój i mądrość. Być może to nawet jedno i to samo: „już myślałem że to ja / a to stuletnia kobieta / która mieszka we mnie”.

Kobieta w mężczyźnie to według Junga jego anima. Jeżeli jest stara – ma na imię Zofia i jest mądrością. Tą zwrotką Ficowski otwiera ostatni tomik. W pierwszym wierszu mądrość go opuszcza: „a ty rób co chcesz / młodszy o sto moich lat”.

Być może w ten sposób w ostatnim etapie życia zostajemy uwolnieni od ograniczeń, jakie na człowieka nakłada jego własna rozwaga. Jeżeli ktoś ją oczywiście posiada. Być może zresztą brak mądrości jest „większą mądrością”. Być może tylko bez niej można mówić o śmierci wiarygodnie, bez lęku, unikając jednocześnie patosu i banału. Ficowski stwarza zresztą taki niesamowity dystans wobec kostuchy, w którym jest miejsce jednocześnie i na ironię, i na serdeczność. Jakby mówił o dobrym znajomym w jego towarzystwie. Jakby opisywał relację między żywym i martwym: „my nadzwierzęta / z własnej nominacji / my o zanikających / ogonach instynktów / bo bez nich łatwiej nam / trwać w upartym błędzie // sprzeciwiamy się naturze / którą to swędzi / więc drapie się i wzdryga / np. przy pomocy tsunami // wtedy trochę giniemy / a pozostałym / jest bardzo przykro”.

Paradoksalnie jednak „Pantareja” nie jest książką o śmierci. Ta występuje w niej tylko jako ostateczna konsekwencja przemijania – tematu wiodącego, na który wskazuje już nawiązujący do Heraklita tytuł. Tomik w całości zbudowany jest na kontraście. To nieustanna przepychanka między przemijaniem a pamięcią: „tutaj nas zakopują / wykopują tamoj / powiada stary Józwa / i toczy się spór / grabarzy z archeologami”.

Przy czym ów spór w żadnym razie nie jest dramatyczny. To raczej dialog. Ficowski opowiada łagodnie. Obrazuje mgliście, zdawkowo i na tyle tylko, na ile to niezbędne. Ma się wrażenie, że gdyby mógł, w ogóle by tego nie robił. Pozostawia całą tę rozmowę przemijania i pamięci w półmrokach. Rozmowę konieczną i niemożliwą. Bo coś przemija, coś pozostaje w pamięci. Bo ktoś, kto jeszcze przed chwilą był podmiotem tego opisu, teraz jest jego przedmiotem. Bo nadal pozostaje w cieniu. Mimo śmierci, która (o paradoksie!) zazwyczaj ustawia artystów w świetle fleszy i reflektorów.

Bycie w cieniu zresztą w dziwny sposób służy Jerzemu Ficowskiemu. Jakoś go uszlachetnia. Pod jednym warunkiem – że w tym półmroku choć trochę go widać: „dziadka oglądać / najlepiej w półmroku (...) // to wymaga wysiłku / trzeba bardzo się zmrużyć // wszelako najpierw / trzeba dostrzec dziadka”.
Jerzy Ficowski: „Pantareja”. Wydawnicwto Literackie, Kraków 2006.