ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (210) / 2012

Marek Lyszczyna,

NA TROPACH GROZY

A A A
Słowem kluczem, które coraz częściej służy do opisu stanu rzeczywistości i które będziemy zapewne w przewidywalnej przyszłości słyszeć w rozmaitych mediach coraz częściej, jest (o, ironio) grecki termin „kryzys”. W dobie zawłaszczenia przez to zjawisko rozmaitych przestrzeni warto zweryfikować własne dziedziny, pasje i profesje, by przekonać się, czy i tam się ono nie zagnieździło. W takiej perspektywie mój umiłowany gatunek kina grozy również domaga się jakiegoś planu awaryjnego, sanacji, interwencji (byle tylko nie „wyjścia ze strefy”, co wydaje się teoretycznie możliwym rozwiązaniem w przypadku ekonomicznej analogii). Ostatnie owoce tego gatunku (np. „Dom w głębi lasu”, 2011) nie zachwycają smakiem, a raczej (wbrew zapowiedziom) zostawiają w ustach posmak wtórności. W obliczu takiego stanu rzeczy pozostaje nam, widzom, czekać lepszej przyszłości. A żeby nie czekać bezczynnie, proponuję zabawę w tropiciela grozy. Tropiciela, który poszuka jej w mniej oczywistych, niż każe pierwsze skojarzenie z tym tematem, rejonach.

W kinie polskim pierwszy w szeregu jest bez wątpienia Marek Piestrak. Jego „Wilczyca” (1983) to, według niektórych, jedyny prawdziwy polski horror, spełniający warunki wynikające z definicji gatunku. Na granicy tematu dryfował swego czasu również Andrzej Żuławski – jego „Diabeł” (1972) dostarczał wielu emocji, ale zarazem nie był dziełem, którego główną funkcją było wywołanie u widzów lęku. Obecnie triumfuje raczej estetyka komediowa, tak świetnie zapoczątkowana przez Romana Polańskiego w „Nieustraszonych pogromach wampirów” (1967), a której ostatnią egzemplifikacją jest „Kołysanka” (2010). Choć filmowi Juliusza Machulskiego nie można odmówić uroku i umiejętności dostarczania satysfakcji płynącej z odbioru, nie zadowoli on fana kina „grozy na serio”.

Zgodnie z obietnicą, poszukajmy zatem grozy u znacznie (może tylko pozornie?) mniej związanego z nią twórcy – Wojciecha Jerzego Hasa. Reżyser filmowej wersji „Rękopisu znalezionego w Saragossie” (1964) kojarzony jest z nurtem tak zwanego kina artystycznego. W praktyce oznacza to, że jego filmy trudno sklasyfikować w ramach istniejących w kinie gatunków i należy je raczej określić mianem dzieł autorskich, będących konglomeratami wielu stylów.

„Rękopis znaleziony w Saragossie” przywołany został przeze mnie nie bez przyczyny. Już Andrzej Kołodyński w „Seansie z wampirem” określił jego scenografię mianem „z horroru”. Has w typowy dla siebie sposób gromadzi na planie rekwizyty, które nadają filmowej rzeczywistości określony wymiar. O ile w „Pętli” (1957) przedmioty oglądane na ekranie ewokują samotność i zagubienie osobowości, o tyle materialna warstwa ekranizacji powieści Jana Potockiego przywołuje nastrój grozy. Warto przyjrzeć się wisielcom, trupim czaszkom czy wreszcie chatce pustelnika. Zresztą, czyż sama sytuacja (bohaterowie zagubieni w nieznanej, niebezpiecznej przestrzeni) nie jest modelowa dla gatunku kina grozy? „Blair Witch Project” (1999) czy wspomniany „Dom w głębi lasu” to jej kolejne warianty. Fabuła, scenografia, a wreszcie achronologia i szkatułkowa kompozycja charakterystyczne dla „Rękopisu…” pozwalają na snucie analogii z najlepszymi dziełami gatunku.

Kolejnym ważnym filmem Hasa wprost odwołującym się do schematów kina grozy jest „Osobisty pamiętnik grzesznika przez niego spisany” (1985) – z zaprezentowanym na początku zjawiskiem nekromancji, mającym jednoznaczne konotacje. Zombie głównego bohatera snuje narrację o swoim życiu również w sposób czerpiący z kanonów kina grozy. Drżący głos i gnijące ciało mogą być w tym przypadku odczytane jako metafory losów bohatera. W ten sposób Has sytuuje się gdzieś na obrzeżach dyskursu o ciele jako symbolicznej reprezentacji kultury, podejmowanym w kinie światowym przez takich twórców, jak chociażby David Cronenberg.

Ostatnie dzieło krakowskiego reżysera, polsko-francuska koprodukcja „Niezwykła podróż Baltazara Kobera” (1988), to również pewien wariant kina grozy. Któż jest bardziej godzien bycia bohaterem filmu reprezentującego ten gatunek niż Szatan, który jest przewodnikiem tytułowego Baltazara? Film ten ważny jest z jeszcze jednego powodu – mianowicie silnie zaakcentowana opozycja dobra i zła upostaciowiona poprzez wspomnianego Szatana oraz Archanioła stanowi centrum etycznego wymiaru klasycznego kina grozy. Dualizm ludzkiej natury, wyekstrahowany przez Roberta Louisa Stevensona w „Niezwykłym przypadku doktora Jekylla i pana Hyde’a”, służy twórcom do snucia dramatycznych historii. Personifikacja tych dwóch stron naszych osobowości naraziła oczywiście Hasa na ryzyko banału, ale trzeba zaznaczyć, że był to reżyser, który potrafił z banału stworzyć fascynujący obraz, za sprawą szczególnej dbałości o wizualną stronę filmu, o scenografię, wreszcie skrajnego kreacjonizmu, który zapewnił mu szczególne miejsce w rodzimej kinematografii.

Spójrzmy więc na filmy Hasa jeszcze raz, pod innym kątem. Żaden z nich nie jest filmem grozy sensu stricto, ale każdy ma pewną warstwę grozę ewokującą. Jej źródłem jest bądź to filmowa przestrzeń („Rękopis…”), bądź wybrane zjawisko („Osobisty pamiętnik…”), bądź bohaterowie („Niezwykła podróż…”). Czyżby Has (pod)świadomie nas straszył? A może raczej groza jest naturalnym elementem, którego nie da się wyrugować z naszego życia? Światy w filmach reżysera są całkowicie kreacjonistyczne, a jednak mimetyczne w warstwie metafizycznej, a więc wierne ziemskiemu pejzażowi, w którym za sielską polaną majaczy na horyzoncie ciemny gaj, gdzie kryje się niejedna strzyga.