ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (214) / 2012

Katarzyna Szkaradnik,

GRA, KTÓRA TOCZY SIĘ BEZ NAS? O KRYZYSIE NA DUŻYM EKRANIE

A A A
WYDARZENIA: 28. WARSZAWSKI FESTIWAL FILMOWY
Gdyby Ruch Oburzonych chciał obrać dla siebie jakiś sztandarowy film, poza na wpół dokumentalnymi „Oburzonymi” Tony’ego Gatlifa na pewno mógłby to być „Efekt domina”. Chociaż obok jego tytułu figuruje przeważnie tylko nazwisko holenderskiej reżyserki Pauli van der Oest, chodzi o produkcję iście międzynarodową i w takiej też kategorii pokazywano ją podczas 28. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Była to w zasadzie światowa premiera, wcześniej bowiem ujrzeli ten obraz wyłącznie widzowie w Holandii.

Film nie zdobył co prawda nagrody w Konkursie Międzynarodowym, lecz nie powinien przejść bez echa, bo przecież echem nieustannie odbijają się następstwa globalnego załamania gospodarczego. W „Efekcie domina” nie epatuje się jednak ujęciami fal demonstrantów (raz tylko zdesperowany tłum szturmuje siedzibę banku), niespokojnym, rwanym montażem jakby sensacyjnych newsów, „burzą i naporem”, krzykami i biadoleniem. Największymi dramatami są bowiem te rozgrywające się wewnątrz, skutkujące posunięciami nie zawsze roztropnymi, a rzutującymi na dalszą przyszłość, ale manifestowane przeważnie cichą rozpaczą, bezradnym oniemieniem.

Mimo to tempo wydarzeń jest duże, wszak tzw. kryzys – jak sugeruje tytuł filmu i jak wiemy z autopsji – postępuje lawinowo. Zwykliśmy postrzegać i roztrząsać go z perspektywy strefy euro (jak również Ameryki, gdzie miał swe zarzewie), nie zastanawiając się, iż dosięga mieszkańców najodleglejszych zakątków Ziemi i możliwe, że oni odczuwają jego uderzenie zdecydowanie boleśniej niż my. Uzmysłowieniu tego faktu bez wątpienia służy rozczłonkowanie akcji obrazu van der Oest na wątki toczące się w miejscach z pozoru tak niewiele mających ze sobą wspólnego, jak Detroit, Kapsztad, Rotterdam, Londyn, Hefei (Chiny) czy Nowe Delhi – szkoda jedynie, że zabrakło perspektywy Europy Środkowo-Wschodniej. Otóż w rezultacie drastycznego wyhamowania gospodarki w okamgnieniu wychodzi na jaw, ile łączy – niczym podlegający scaleniu materiał kręcony przez zastęp filmowców w różnych częściach świata – właściwie obcych sobie ludzi. Wszędzie żyją oni swoim powszednim życiem, zwykłymi marzeniami i codziennymi zmartwieniami, choć naturalnie ich środowiska sprawiają wrażenie nieprzystawalnych. Jakże odcina się wyglądem i mentalnością od mizerii chińskiej prowincji żona producenta samochodów Shena, na której uszach połyskują złote kolczyki ekskluzywnej marki! I jak niewyobrażalny musi być dla wielu poziom życia londyńskiego finansisty Marka. Wszakże – co od początku przewidujemy – ni stąd, ni zowąd bohaterom grunt usuwa się spod nóg: wartości akcji zaczynają zniżkować, a inwestycja w plajtujący bank amerykański czyni z drugiego z wyżej wymienionych bankruta.

Nie tylko z niego oczywiście. Upadek bankowego potentata okazuje się pstryczkiem w tytułowe domino; odtąd wszystko narasta w zastraszającym tempie: bezrobocie, pauperyzacja, recesja, frustracja… Biurokratyczne, puste hasła, które przekuwają się jednak na – jakkolwiek patetyczne oraz wyświechtane to sformułowanie – ludzkie tragedie, zaciskające pętle również wokół cudzych szyi. Ot, przykładowo, ruina Marka działa na szkodę jego ojca, polityka o radykalnych przekonaniach społecznych, kandydata na urząd ministra finansów. Żeby syn – communis opinio należący do odpowiedzialnych za krach malwersantów – nie zniszczył mu do cna kariery, musi on podjąć bezwzględną decyzję, nie zważając na więzy krwi…

Ujawniają się tymczasem, jak wspomniałam, zupełnie inne więzy. Hindus Rahul – na zabój zakochany w pięknej recepcjonistce hotelu – inwestuje w implanty swoich kompletnie zaniedbanych wcześniej zębów. Żeby pokryć koszty zabiegu, prosi o zwrot dawnej pożyczki siostrę mieszkającą w USA, Serenę. Ta natomiast, trudniąca się wyrobem tortów, otrzymuje coraz mniej zamówień. Do jej klientów należy młody mechanik Jack z Michigan, który nagle dostaje wypowiedzenie, gdy z usług warsztatu przestaje korzystać kolejna firma – duży bank. Aczkolwiek chłopak staje się niewypłacalny, wciąż pragnie zapewnić narzeczonej wszelkie luksusy, wliczając huczne wesele; w konsekwencji wikła się w tarapaty, zaś jego dziewczyna Sally rezygnuje z zamówionego ekskluzywnego tortu weselnego. Pogrąża to rodzinę Sereny w ponurej sytuacji: jej córka Sirisha jest na najlepszej drodze do zostania „galerianką”, z kolei syn zdaje się co prawda zamknięty w sobie (i w czterech ścianach razem z gitarą), ale i on wybucha desperacją…

Utrata czy zagrożenie utratą rani wszystkich – notabene, psychologowie udowodnili, że mocniej boli nas utrata, powiedzmy, 100 złotych, niż cieszy znalezienie tej samej kwoty – a zamożnym niekiedy trudniej się z nią pogodzić lub chociaż do niej przyzwyczaić (ilustracją „zapomnienie się” żony Shena w centrum handlowym). Niemniej kłopoty finansowe różnych grup nie są w stu procentach porównywalne, czy tym bardziej identyczne: podczas gdy jedni nadal żyją zbytkownie, drudzy już od dawna (od zawsze) egzystują na krawędzi ubóstwa. Wymowna jest więc scena, w której pędzący na oślep przed siebie – w stronę widza – Mark oddala się od kolosalnych szklanych wieżowców, a zanurza w pyliste, zapuszczone slumsy, pełne obskurnych lepianek i wychudzonych dzieci o wielkich oczach.

„Chwileczkę, wystarczy!” – może ktoś zaoponować. – „Znamy ten motyw! Czarno-biała rzeczywistość, tandetny wyciskacz łez…”. Czy przeto dramat van der Oest wypada uznać za płytki i tendencyjny (swoją drogą, byłoby to ewidentne obniżenie lotów reżyserki, której „Zus & Zo” z 2001 roku zdobył nominację do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny)? Owszem, o ile przyznamy, że niełatwo wycieniować charaktery, gdy twórca identyfikuje się z bohaterami i automatycznie opowiada po ich stronie. Lecz „Efekt domina” ukazuje postacie – by rzec paradoksalnie – ciekawe w ich schematyczności (w rodzaju lumpa sprzedającego gazety na ulicy, jednego z „białych kołnierzyków” po tzw. restrukturyzacji) czy też zmuszone do walki z rozterkami wewnętrznymi, jak mąż Antoinette, psychoterapeutki otwierającej akurat własną restaurację. Importuje on samochody z Chin, choć nie spełniają wymogów atestu. Wkrótce producent bankrutuje, ale mężczyzna nie chce martwić i rujnować planów żony, rujnuje za to przyszłość emigrantce z RPA, która naprawdę wie, czym jest nędza…

Tyle o postaciach, wszakże zarzut tendencyjności odnieść można bardziej do ogólnej wymowy owej międzynarodowej produkcji. Istotnie, mamy do czynienia z „filmem z tezą”, proponującym dosyć banalną konkluzję w stylu: „co w życiu najważniejsze”. Wydaje się, że temu także podporządkowano filmową narrację; można było przecież poeksperymentować z przestrzenią i montażem, dać więcej do myślenia za pomocą środków formalnych… Nie jest to jednak, rzecz jasna, „kino familijne”, o czym przypomina nam motyw użyty w czołówce – przekonanie się o zgniataniu człowieka przez tzw. bezduszny system może być niekiedy dla młodego widza bardziej traumatyczne niż pornografia.

Co zatem według van der Oest „maluczcy” mogą zrobić w obliczu nietykalności „tych z góry”, bliżej nieokreślonych decydentów winnych powszechnego cierpienia? Mogą szerzyć anarchizm, podburzać do rewolucji, ale mogą również próbować na przykład… wyścigu w szpilkach z wysoką nagrodą główną albo szukania miłości. I zawsze pozostaje nadzieja, że jeszcze dziś nie przyjdzie najgorsze, że jeszcze się je odwlecze. Przede wszystkim zaś można rozpocząć od własnego podwórka. Przecież domino nie zostało zaprojektowane po to, żeby ustawiać kostki na krawędzi i przewracać. To prosta gra, w której trzeba dokładać elementy z identyczną liczbą oczek. Każdy dodaje własne, tak by pasowały do innych, a wówczas całość posuwa się do przodu. Tutaj chodziłoby zatem o zharmonizowanie się w ogólnoludzkim „łańcuszku”.

„Taaa, cudnie…” – westchnie niejeden. – „Zewsząd słyszymy takie pobożne życzenia”. Jeżeli jednak przesłanie: „you’re not alone” stanowi truizm, to dlaczego więzi solidarności są pomiędzy nami tak rzadkie? Czy łączy (czy może łączyć) nas coś więcej aniżeli zależności ekonomiczne? – oto kwestia, której probierzem okazuje się dziś kryzys, oraz zadanie, które się w nim ujawnia. Może na kolejne kostki domina dałoby się „lawinowo” przenieść nie tylko bankructwo, ale i braterstwo? Tyle że po wyjściu z kina zawsze możemy sobie powiedzieć: „To tylko film”.
„Efekt domina” („The Domino Effect”). Scenariusz i reżyseria: Paula van der Oest. Obsada: Harriet Walter, Tiya Sircar, Sakina Jaffrey, David Hayman i in. Gatunek: dramat. Produkcja: Holandia / Wielka Brytania 2012, 100 min.