ROCKOWA TWARZ BRACI WAGLEWSKICH
A
A
A
Już przy okazji debiutu Kim Nowak wiadomo było, że nie będzie to jednorazowy projekt. Bartek Fisz Waglewski wraz z bratem Piotrem Emade Waglewskim i Michałem Sobolewskim postanowili spełnić swoje marzenie z młodości – a mianowicie mieć zespół, który gra rocka. A marzenia są przecież po to, by je realizować. Po garażowej i punkowej pierwszej płycie Kim Nowak proponuje album drugi. Jest on mocno rockowy, momentami nawet przebojowy, a czasem tajemniczy i mroczny.
Podobnie jak na debiucie, nie ma tu miejsca na hip hop, bity czy elektronikę. Brzmienie opiera się na żywych instrumentach – gitarze, basie i bębnach. Do tego wokal Fisza, który śpiewając, coraz bardziej upodabnia się do swojego ojca.
Mamy tu więc mocne, rockowe granie, takie z czasów Black Sabbath czy Hendrixa. Poczynając od „Lodowca giganta”, przez singlową „Krew”, po „Skrzydła” i „Aniele”. Brud, autentyzm i gitarowe riffy – w tym muzycy czują się najlepiej. Jednak tytuł płyty zobowiązuje – sporo tu także mroku i tajemniczości, a fragmenty brzmią nawet jak ścieżka muzyczna do filmów Quentina Tarantino czy Davida Lyncha. Najbardziej mroczny i zarazem najciekawszy jest utwór „Prosto w ogień”, zaśpiewany przez Fisza w duecie z Izabelą Skrybant-Dziewiątkowską, wokalistką Tercetu Egzotycznego. To rzeczywiście egzotyczne, zaskakujące, ale i udane połączenie – nie tylko głosów, moc drzemie w całej kompozycji. Słyszalne jest w niej wokalne podobieństwo do Kory wykonującej utwór „Nic dwa razy” i tekstowe do oryginału Szymborskiej. Tajemnicą owiana jest również „Noc” z gościnnym udziałem saksofonisty Tomka Dudy.
Kim Nowak potrafią być też przebojowi. Wiele numerów na tej płycie można nucić, a refreny wbijają się mocno w głowę. Najbardziej melodyjna jest chyba piosenka „Dwie kropki” (wersy „Za mało sypiam / oczy mam szare” nawiązują do kawałka „Szczur” z debiutu) z pięknymi harmoniami i dzwonkami. Mój numer dwa to „Mokry pies”. Ładna, przytulna pieśń. Skądinąd motyw psa tej jesieni mocno przypadł polskim artystom do gustu – sięgała po niego Maria Peszek, sięgał zespół Lao Che.
Muszę jeszcze wyróżnić utwór „Wczoraj”, bo lubię wspominanie Fisza. Tym razem wraca on do czasów, gdy miał 16 lat, popalał zabronione papierosy i marzył, jakby tu ukradkiem pocałować koleżankę. Wdzięczny jest też tekst do „Chmur”, w którym udało zatrzymać się taki życiowy moment po miłosnym zawodzie, ale tuż przed nowym, obiecującym spotkaniem: „Nie myśl o nim źle / Nie myśl o nim czul e/ Kiedy go zobaczysz, odwróć się i idź” (…) „Gdybym mógł ci pomoc / Rozgonić czarne chmury / Gdybym mógł/ Przegonić deszcz”. W finałowym, blisko ośmiominutowym „Wilku” jest mowa o tęsknocie, złych snach i wstawaniu skoro świt. Instrumentalną niespodziankę stanowi tanpura.
Płyta „Wilk” rewolucji na naszej scenie nie czyni, ale i nie takie było założenie tej produkcji. Poziom, jaki prezentuje nie pozwala mi jej aktualnie wyjąć z odtwarzacza. Jest na niej wszystko, co gwarantuje artystyczny sukces – autentyzm, muzyczna wszechstronność i swoboda oraz dystans muzyków do siebie.
Podobnie jak na debiucie, nie ma tu miejsca na hip hop, bity czy elektronikę. Brzmienie opiera się na żywych instrumentach – gitarze, basie i bębnach. Do tego wokal Fisza, który śpiewając, coraz bardziej upodabnia się do swojego ojca.
Mamy tu więc mocne, rockowe granie, takie z czasów Black Sabbath czy Hendrixa. Poczynając od „Lodowca giganta”, przez singlową „Krew”, po „Skrzydła” i „Aniele”. Brud, autentyzm i gitarowe riffy – w tym muzycy czują się najlepiej. Jednak tytuł płyty zobowiązuje – sporo tu także mroku i tajemniczości, a fragmenty brzmią nawet jak ścieżka muzyczna do filmów Quentina Tarantino czy Davida Lyncha. Najbardziej mroczny i zarazem najciekawszy jest utwór „Prosto w ogień”, zaśpiewany przez Fisza w duecie z Izabelą Skrybant-Dziewiątkowską, wokalistką Tercetu Egzotycznego. To rzeczywiście egzotyczne, zaskakujące, ale i udane połączenie – nie tylko głosów, moc drzemie w całej kompozycji. Słyszalne jest w niej wokalne podobieństwo do Kory wykonującej utwór „Nic dwa razy” i tekstowe do oryginału Szymborskiej. Tajemnicą owiana jest również „Noc” z gościnnym udziałem saksofonisty Tomka Dudy.
Kim Nowak potrafią być też przebojowi. Wiele numerów na tej płycie można nucić, a refreny wbijają się mocno w głowę. Najbardziej melodyjna jest chyba piosenka „Dwie kropki” (wersy „Za mało sypiam / oczy mam szare” nawiązują do kawałka „Szczur” z debiutu) z pięknymi harmoniami i dzwonkami. Mój numer dwa to „Mokry pies”. Ładna, przytulna pieśń. Skądinąd motyw psa tej jesieni mocno przypadł polskim artystom do gustu – sięgała po niego Maria Peszek, sięgał zespół Lao Che.
Muszę jeszcze wyróżnić utwór „Wczoraj”, bo lubię wspominanie Fisza. Tym razem wraca on do czasów, gdy miał 16 lat, popalał zabronione papierosy i marzył, jakby tu ukradkiem pocałować koleżankę. Wdzięczny jest też tekst do „Chmur”, w którym udało zatrzymać się taki życiowy moment po miłosnym zawodzie, ale tuż przed nowym, obiecującym spotkaniem: „Nie myśl o nim źle / Nie myśl o nim czul e/ Kiedy go zobaczysz, odwróć się i idź” (…) „Gdybym mógł ci pomoc / Rozgonić czarne chmury / Gdybym mógł/ Przegonić deszcz”. W finałowym, blisko ośmiominutowym „Wilku” jest mowa o tęsknocie, złych snach i wstawaniu skoro świt. Instrumentalną niespodziankę stanowi tanpura.
Płyta „Wilk” rewolucji na naszej scenie nie czyni, ale i nie takie było założenie tej produkcji. Poziom, jaki prezentuje nie pozwala mi jej aktualnie wyjąć z odtwarzacza. Jest na niej wszystko, co gwarantuje artystyczny sukces – autentyzm, muzyczna wszechstronność i swoboda oraz dystans muzyków do siebie.
Kim Nowak: „Wilk” [Universal Music Polska, 2012].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |