ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (218) / 2013

Miłosz Markiewicz,

WYKONAŁO SIĘ!

A A A
Potrzeba było dwunastu lat, by Maurizio Cattelan znów został zaprezentowany w naszym kraju. Ostatni raz miało to miejsce w roku 2000, w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta w Warszawie. Wtedy to artysta wystawił woskową rzeźbę naturalnych rozmiarów figury papieża Jana Pawła II, leżącą na czerwonym dywanie, przygniecioną meteorytem. W niewielkiej odległości od postaci zobaczyć można było kawałki rozbitego szkła. Na odzew nie trzeba było długo czekać – dwójka polityków rusza Ojcu Świętemu na ratunek, wdzierają się na wystawę, chcąc odrzucić kamień. W mediach robi się coraz głośniej. Wojciech Cejrowski przychodzi do Zachęty z białym prześcieradłem, aby przykryć obrazoburczą rzeźbę i uniemożliwić dalszą jej ekspozycję. Maurizio Cattelan zostaje okrzyknięty „pseudoartystą”, ludzie protestują, a Anda Rottenberg (ówczesna dyrektorka Galerii) podaje się do dymisji. Społeczeństwo dzieli się na przeciwników i obrońców włoskiego twórcy. W oczach tych pierwszych sztuka współczesna staje się synonimem skandalu i profanacji. Nie bez wpływu na ten fakt pozostaje również – wzmożona w tamtym czasie – działalność artystów z nurtu tzw. sztuki krytycznej.

Najnowsza wystawa prac Maurizio Cattelana ma miejsce w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Dla miłośników sztuki, a tym bardziej fanów włoskiego rzeźbiarza, jest to niezwykła wręcz okazja. Dostajemy bowiem ekspozycję prac artysty dokładnie rok po tym, jak odbyła się jego retrospektywa w Muzeum Guggenheima pod wiele mówiącym tytułem „All”. Tym razem Cattelan zaskoczył wszystkich sposobem prezentacji swojej twórczości – prace zawieszone zostały na stalowej konstrukcji umieszczonej pod sufitem, przypominając tym samym zabawkę dla dzieci, którą wiesza się nad kołyską. Wtedy też artysta zapowiedział, że odchodzi na emeryturę. Oznacza to więc, iż nie powstaną już żadne nowe prowokacyjne instalacje. Stąd też zapewne tytuł wystawy w Warszawie brzmi „Amen”. Maurizio Cattelan ostatecznie żegna się w ten sposób ze swoimi fanami i światem sztuki (choć tu akurat zdania są podzielone – wiele osób liczy na to, iż jest to tylko kolejna prowokacja artysty, który lubi bawić się z publicznością).

Już na wstępie należy jednak ostrzec – nie spodziewajmy się wielkiej wystawy na miarę Guggenheima. W Zamku Ujazdowskim zobaczymy zaledwie 7 prac artysty, które umieszczone zostały w jednej sali, co szybko wywołuje w widzu rozczarowanie i poczucie zażenowania oraz zakłopotania. Wielka wystawa, znany artysta i pusta sala? Bynajmniej! W kontekście innych wystaw monograficznych Cattelana ta wydaje się wręcz przeładowana – zazwyczaj pokazywane są bowiem na nich 2-3 jego prace. Dokonana na potrzeby warszawskiej ekspozycji selekcja pozwala nam zobaczyć najważniejsze z rzeźb/instalacji artysty, tym bardziej podkreślając w ten sposób zamykający charakter wystawy.

Znajdziemy tu na przykład „Innych” – pamiątkę z weneckiego Biennale w 1997 roku, kiedy to Cattelan całe poddasze swojego pawilonu zapełnił figurkami siedzących na rampach gołębi. Tym razem obsiadły one gzyms w sali wystawowej Zamku Ujazdowskiego, a także kilka gzymsów na elewacji budynku. Siedzą nieruchomo, wpatrując się w zwiedzających. Początkowo nawet ich nie zauważamy, przyzwyczajeni do tego, że oglądana przez nas sztuka znajduje się na wysokości wzroku. Jednak dostrzeżenie choć jednego gołębia szybko uświadamia nam, że są one wszędzie dokoła. Ich liczba jest wręcz dramatycznie i niepokojąco duża. Czujemy się nieswojo, niepewnie. Zastanawiamy się, dlaczego one muszą tak intensywnie patrzeć? Pytanie jest o tyle ciekawe, iż właśnie przyszliśmy nasycić nasze oczy sztuką. To my powinniśmy więc znaleźć się tu w roli obserwatora. Sytuacja ulega diametralnemu odwróceniu. Poczucie bycia obserwowanym – zwłaszcza przez otaczający nas tłum – nie jest zbyt komfortowe. Przez chwilę możemy poczuć się jak muzealny eksponat. Również same ptaki – w kontekście nazwy całej instalacji – nie zostały wybrane przypadkowo. Brudne, uliczne gołębie w czystej, białej przestrzeni sali ekspozycyjnej zakrawają na profanację. To właśnie oni – niechciani goście. Wszystko jest w porządku, dopóki nie zwrócimy na nich uwagi, nie złapiemy krótkiego kontaktu wzrokowego. Od tego momentu zaczynamy robić wszystko, żeby uniknąć ich spojrzenia. Za żadną cenę nie możemy spojrzeć w ich stronę, bo to może ich zachęcić do interakcji. Szybko zamykamy oczy, by nie widzieć brudu ulicy. Brzmi znajomo?

Inny sposób spojrzenia na nasze działania ujawnia leżąca poniżej rzeźba bez tytułu. To martwy koń (z językiem na wierzchu i otwartymi, przerażonymi oczami), w którego truchło wbita została tabliczka z napisem „INRI”. Cattelan gra tu symbolami, skojarzenia są proste i wydają się wręcz jednoznaczne. Koń to pęd, szybkość, z jaką gnamy wciąż do przodu. Nieustannie poganiani, przyspieszamy tempa. Ze wszystkich stron słyszymy o potrzebie dostosowania się, więc jeszcze bardziej zwiększamy prędkość. Zaczyna pojawiać się piana, koń chrapie, zdycha tuż pod nami. Sami doprowadzamy do takiej sytuacji, zachowując się tak, jak wymaga społeczeństwo, w którym żyjemy. Tymczasem należałoby dokładniej przemyśleć jego zamiary. INRI – Iesus Nazarenus Rex Iudaeorum. Czyż ta tabliczka od samego początku nie miała być prześmiewcza? Któż skazał Chrystusa na śmierć, jeśli nie jego własny lud – współbracia, wśród których przeżył swoje 33 lata? W śmiertelnej gonitwie do przodu nie ma podziałów na swoich/obcych. Każdy jest przeciwnikiem, którego należy się pozbyć. Czy to dlatego koń biegnie z klapkami na oczach? Gdyby zobaczył, z kim się ściga, może zwolniłby na chwilę, zastanowił się nad sensem takiego działania. Taka szansa jednak nie jest mu dana. Żyjąc w ciągłym pędzie, łatwo jest zapomnieć, że wśród braci czają się wrogowie. W ten oto sposób sami doprowadzamy się do stanu agonii, wykańczając powoli zarówno siebie, jak i innych. Ecce homo

Warto zatrzymać się w tym momencie, aby przejść do pracy, która w kontekście całej wystawy oddziałuje na nas najmocniej. Nie zobaczymy jej jednak w siedzibie CSW Zamek Ujazdowski. Instalacja ta umieszczona została w zamkniętej bramie przy ul. Próżnej 14. To jedna z najbardziej znanych prac artysty, nosząca tytuł „On”. Stojąc na ulicy, zaglądamy w otwór w drzwiach i widzimy niewielką klęczącą postać. Jest zwrócona do nas tyłem, umiejscowiona na samym końcu bramy, przed zamykającą ją kratą. To małe dziecko ubrane w szkolny mundurek, oddające się w skupieniu modlitwie. Na pierwszy rzut oka scena ta wydaje się na wskroś rozczulająca. Szybko jednak uświadamiamy sobie, że jest wręcz przeciwnie. Cała Warszawa oklejona jest plakatami pokazującymi twarz tej postaci. Wystawa reklamowana jest tą właśnie instalacją. Dlatego też doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, kto klęczy w owej bramie. Choć postać ta posturą przypomina dziecko, ma twarz Adolfa Hitlera. Największy zbrodniarz w historii ludzkości klęczy skupiony na modlitwie, odwrócony plecami do nas, bezbronny i z pozoru niewinny. Czy prosi o przebaczenie? Jak powinniśmy w tej sytuacji zareagować?

Na myśl nasuwa się scena 3 z III aktu „Hamleta”, kiedy tytułowy bohater przymierza się do zabicia Klaudiusza. Spotyka jednak mordercę swego ojca podczas modlitwy, klęczącego, proszącego o przebaczenie, zwróconego do niego plecami. To wręcz idealny moment do zadania śmiertelnego ciosu. Hamlet tymczasem zadaje pytanie o słuszność takiego działania. Czy Klaudiusza w tym momencie, nie przyczyni się do zbawienia jego duszy? Czy taka skrytobójcza śmierć nie będzie dla niego ukojeniem? I przede wszystkim: czy zabijając go w ten sposób, Hamlet nie stanie się dokładnie taki jak on? Bohater obserwuje ojczyma z ukrycia i walczy sam ze sobą. Zostajemy postawieni w tej samej sytuacji co duński książę. Cattelan wciąga nas do swojej instalacji, czyniąc tym samym elementem niezbędnym do jej odczytania. Podglądamy mordercę w chwili całkowitej bezbronności. Moglibyśmy wymierzyć mu sprawiedliwość, wynagrodzić ludzkie cierpienia. Czy takie działanie byłoby jednak właściwe w momencie, kiedy tamten prosi Boga o przebaczenie? Kiedy właśnie okazał skruchę? Stoimy więc i tylko obserwujemy. Dobrze wiemy, z kim mamy do czynienia. To „On”, człowiek którego lepiej gdyby nie było. Postać tak silnie nacechowana symboliką zła, iż sama myśl o niej budzi grozę na całym świecie. Pozostajemy jednak bezradni, nic nie możemy zrobić. Nasza moralność pozwala nam zaledwie na obserwację. Możemy jedynie odejść, pozostawiając „go” w skupieniu i ciszy.

Warto zauważyć, iż prace Cattelana nabierają w naszym kraju specyficznego charakteru. Można odnieść wrażenie, że artysta po prostu musi wystawiać się w Polsce, bo to właśnie ona pozwala dopełnić symboliczną i ideową wartość jego instalacji. Tak było w przypadku „Dziewiątej godziny” w Zachęcie w 2000 roku. Dopiero oburzenie, które doprowadziło do chęci zrzucenia z figury papieża wielkiego kamienia, pokazało słuszność stworzenia właśnie takiego dzieła. Bez tego praca mogłaby być odczytywana przez duże grono osób jedynie jako symboliczna. Tymczasem okazuje się, że ujawniła ona ludzką mentalność i sposoby działania. Dopiero to nadało jej właściwego wyrazu, dopełniło ją. Tak też dzieje się w przypadku instalacji „On”. Dlaczego bowiem nie oglądamy jej w przestrzeni galerii – jak to miało miejsce w dotychczasowej historii prezentacji tej rzeźby? Ulica Próżna to pozostałość warszawskiego getta. Umieszczenie instalacji „On” w tym właśnie miejscu dodatkowo pogłębia kontekst. Zbrodniarz w modlitwie prosi o przebaczenie. Klęczy dokładnie w tym miejscu, gdzie niegdyś cierpiały jego ofiary. Jest więc to także gest ukorzenia się, pokory. Trudno chyba o lepsze i bardziej nacechowane symbolicznie miejsce na ekspozycję tej pracy.

Nie bez powodu wystawa Cattelana w Polsce jest tak wielkim wydarzeniem – nie dość, że artysta żegna się ze swoją twórczością, to jeszcze pozwala, aby jego prace nabrały większego niż dotychczas znaczenia, uzyskały najlepsze z możliwych dopełnienie. W ten sposób ostatecznie wykonuje się cały artystyczny zamysł. Staje się więc warszawska ekspozycja idealnym wręcz podsumowaniem jego twórczości. Wykonało się. Nie potrzeba już żadnych słów dopowiedzenia. Amen.
Maurizio Cattelan: „Amen”. 16.11.2012 – 24.02.2013, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa.