ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (63-64) / 2006

Anna Kałuża,

PSYCHE MATERII

A A A
Wypadałoby dokończyć frazę, jaką zaczyna się dość odjechana – czwarta z kolei – poetycka książka Adama Kaczanowskiego. Ustawimy się wtedy w pełniejszym świetle zamysłu autora. A zaczyna się oczywiście od tytułu: „Sośnicki szary człowiek”. Na okładce znajdziemy ledwie ślad wskazówki, jak najlepiej byłoby czytać tę propozycję. Ślad jednak ciągnie się dalej, to znaczy po otwarciu książki, i wolno chyba przeczytać tytuł w nieco innej perspektywie, a przynajmniej znaleźć jego koniec.

Otóż dwa pierwsze elementy, „Sośnicki” i „Szary człowiek”, są również tytułami dwóch pierwszych części tomiku. Kolejne rozdziały zapowiada autor gatunkowymi charakterystykami. Wnoszą powiew wielkiego świata filmu: „Melodramat” i „Horror”. Narzucają także ramy pastiszowości i nieco szyderczego rozmarzenia. Układ poszczególnych części tomiku daje więc wrażenie pewnego porządku: oto najpierw opowiadać się nam będzie o kimś indywidualnym, pojedynczym, znanym z nazwiska. Później przestawimy się na bezosobowość, naszą uwagę zdominują szare odcienie tego, co zwykło uważać się za krwiste, żywe i cielesne. Zainteresowanie zdobędzie przeciętność. Nastrojowe klamry horroru i melodramatu dopełniają zredukowany sztafaż. Wybór strategii życiowych – co zdaje się sugerować autor – indywidualnych w niepowtarzalności oraz powszechnych w nieodróżnialności, waha się zwykle między tymi kiczowatymi i mało subtelnymi scenariuszami. Albo horror, albo melodramat. Poza nimi niewiele.

I taki właśnie porządek – jak sugerują tytuły – zachowują umieszczone w poszczególnych częściach teksty. Pierwsza odsłona wierszy to swoisty dialog z tekstami innego poety poznańskiego, Dariusza Sośnickiego. Z jego wierszami dość swobodnie sobie poczyna Kaczanowski: przerabia, pruje, tnie i fastryguje. O co chodzi, gdy zabiera trochę fraz z wierszy Sośnickiego, najczęściej z tomiku „Skandynawskie lato”, i umieszcza w innych kontekstach? Podstawowym efektem jest wrażenie zredukowania, dysfunkcjonalności wszystkiego, po co sięga i przetwarza. Oto mamy – dla przykładu – „Ranne zwierzę”, w którym kilka fraz z wiersza Sośnickiego „Kosiarz”, a na zakończenie rozdziału książki powtórka tego samego, zmiksowanego już po wielokroć wiersza, z delikatnymi zmianami fonetycznymi, przesunięciami semantycznymi, niuansowymi skrzywieniami słownika. Przy lirycznym rozgadaniu Sośnickiego Kaczanowski oferuje coś innego. Dąży do wytworzenia zupełnie innej faktury wiersza, do – jeśli można posłużyć się taką metaforą – zaznaczenia jego bryłowatości, ubicia, zagęszczenia, większej kanciastości i chropowatości. Widać, że bawią go formalne komplikacje, które można by przesunąć w przestrzeń samych technicznych chwytów, bez troszczenia się o ich znaczeniowy naddatek.

Wiersze nie dzieją się jednak w pustce. Dość dużo w tej części złowieszczych atrybutów, umieszczonych w scenerii łagodnej nostalgii: apokalipsa, pożyczona od Sośnickiego, na którą reaguje się kompulsywnym kupowaniem, ruiny, szkielety, powracająca w różnych układach i trzeba przyznać, bardzo ładnie rozegrana, metafora „przechodzenia po walącym się moście”. Rozporządza nią pielęgniarka, masująca „chorobliwie ożywionych”, która czuje, że dotyk ich kręgosłupa, „to jak przejść palcami / po walącym się moście”. Żałobno-melancholijny odcień figury zniknie, gdy pojawi się jako uzupełnienie do awanturniczych przygód Tarzana i Indiany Jones`a. Egzystencjalnych rumieńców nabierze w jeszcze innym wierszu, stając się metaforą końcowego etapu życia.

Następnie – dzięki frazie „szary człowiek” – Kaczanowski, wprawdzie dwoma tylko wierszami, wprowadza nas w historie anonimowe, nieosobiste, przypominające losowe gry w loteryjkę. Pisze tu już bardziej na swoją modłę i używa chwytów językowych znanych z poprzednich książek. W kolejnych częściach, tej melodramatycznej i pełnej horroru, pojawia się człowiek-woda, człowiek-ryba, człowiek-wieszak czy człowiek-ping-pong. Taka systematyka – niczym w tablicach botanicznych – i perspektywa badacza owadzich nóżek każe nam myśleć o ironicznej zabawie z pompatycznymi wyobrażeniami humanistyki na temat człowieka i jego nieograniczonej aktywności.

Świadczą o tym przedstawiane w dalszych częściach tomiku sytuacje, spięcia pomiędzy poszczególnymi ludźmi i powiązanie ich w wielki łańcuch rzeczowych związków. Człowiek w wierszach Kaczanowskiego zapada się zupełnie w ziemię, przestaje wyodrębniać i odróżniać od innej ożywionej materii. Kontrapunktem do takiego ustawienia są historie „dopowiedziane” w nawiasie. W części melodramatycznej ponad wierszami dzieje się inna historia, zapisana kursywą, oczywiście – miłosna, ale przede wszystkim – intymna, dialogowa, sekretna. Jest to sekret, do którego wszyscy dostajemy prędzej czy później klucze. Natomiast w części ostatniej – historia przerażenia światem, nasłuchiwania nieludzkich wrzasków, barykadowania się w domu, „schodzi” w dół, pod wiersze. One naznaczają książkę piętnem bardziej żywego i ludzkiego, czego nie można było dostrzec w pozostałych wierszach. A właśnie – moim zdaniem – dzięki wrażeniu sztucznej mechaniki zmutowanych tworów zwierzęco-ludzkich wiersze Kaczanowskiego zyskiwały na sile. Natomiast teksty, w których dochodzi do głosu senstymentalno-liryczna nuta, świadczą o tym, że nie mógł z jakichś przyczyn do końca utrzymać tej mechanistyczno-biologicznej koncepcji. Szkoda.

Jest oczywiście coś niezbyt przychylnego dla tzw. ludzkości w tych wierszach. I atmosfera lekko zasygnalizowananej „nieprzychylności” podoba mi się bardzo. Dość szybko zorientujemy się, że nie tyle zgrywa i ludyczność określa propozycję „Sośnickiego szarego człowieka”, ale smutna aura sztuczności życia, schematyczności losów ludzkich, zredukowanego świata prostych, mechanicznych odruchów. Nie jest jednak nieprzyjemny czy prowokacyjny: wiele robi dla znieczulającego efektu.

Mam jednak wrażenie, że zwykle dość skuteczny sposób pisania w kilku miejscach utknął na mieliźnie lekkiej pierdołowatości. Bardzo fajna jest redukcyjna, nieco zwiadowcza technika. Ożywia mocno zmurszałą scenę polskich liryków od przyrody. Pomysł, jak sądzę, sam w sobie niezły. Chce Kaczanowski opowiedzieć o świecie podminowanym, zagrożonym, gdzie horror zlewa się z melodramatem. Wykorzystuje do swojej opowieści matowo groteskowe, zużyte, zupełnie nieefektowne dekoracje. I robi to nieźle. Ale niektóre rozwiązania są dosyć marne. Na przykład wiersz „Kosiarz” („to horror. / krew z keczupu, / szatańskie nasienie - / majonez”), który co prawda znajduje swoje wytłumaczenie w całości popowej bufonady tomiku, nie jest jednak najlepszym wierszem, i bez wsparcia innych nie obroni się. Inaczej niż świetny tekst „pachołki w Królestwie Ergonomii”: „dawni bohaterowie / są tak szlachetnie / pełni pustki”. Zakonserwowana „szlachetna pustka” dawnych bohaterów rezonuje znakomicie i streszcza w tym wierszu, dosyć nostalgicznie i delikatnie, historię ludzkich fascynacji i namiętności.

Najczęściej więc w tomiku wszystko gra: kolażowa struktura dobrze układa się z redukcją i ironią. Kaczanowski montuje na różne sposoby te same frazy, idzie na skróty przez różne liryczne warianty. Zgrabnie przeskakuje nad różnymi przepaściami, choć zdarza mu się, o ironio, wpaść w malutki dołek i nieco w nim pomarudzić.
Adam Kaczanowski: „Sośnicki szary człowiek”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2006.