ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (220) / 2013

Magdalena Piotrowska-Grot,

DROBNE UTRAPIENIA

A A A
Pomimo niezwykłej pojemności definicji gatunkowej eseju i felietonu oraz rozmycia ich granic na wszystkich możliwych płaszczyznach, wciąż zapominamy o jednym – bardzo trudno napisać dobry esej czy felieton, który wnosiłby coś więcej poza zjadliwą krytyką i banałem. Jak w rozmowie z Krzysztofem Siwczykiem powiada Piotr Matywiecki: „naprawdę nie wiadomo, co to jest esej. Esejem może być specjalny rodzaj wiersza, esejem może być powieść. Esej też może być esejem – ale to rzadko” (s. 200). Właśnie owa gatunkowa nieograniczoność jest owym zwodniczym elementem, który niejednokrotnie doprowadzał do porażek: nie znając granic, bardzo łatwo zapędzić się na rubieże, których czytelnik zwiedzić nie da rady lub po prostu nie będzie chciał. Nie zmienia to faktu, że twórcy wszelkich dziedzin od czasu do czasu rzucają nam kolejne garście swoich osobistych przemyśleń, przedstawionych zwykle na tle obserwacji społeczeństwa w różnych przejawach jego funkcjonowania. Co zastanawiające, chyba wciąż jeszcze nie mamy dość tego sposobu pisania; przesyt wydaje się, być może, obecny na horyzoncie czytelniczych rozważań, ale nadal jest bardzo daleki. Esej bowiem pozwala nam poznać nie tylko przedstawione w nim treści, ale także, w pewnym stopniu, osobę twórcy, a taki biograficzny apetyt czytelnicy miewali chyba zawsze. Rzecz jasna, dobry esej czy felieton nie poprzestaje na tego typu autoprezentacjach – to tylko dodatek, choć stanowiący zasadniczy wyróżnik tej formy przekazu. Od dobrego pisarstwa w tym zakresie oczekujemy także odrobiny wyszukanej retoryki, ciekawego nakreślenia problemu (sam problem paląco interesujący być nie musi, to sposób przedstawienia czyni go wartym uwagi), nie zaszkodzi też kilka zjadliwych uwag o obecnej sytuacji polityczno-społeczno-kulturowej, może też jakieś propozycje lekturowe…

Siwczykowe różności

Książka Krzysztofa Siwczyka „Kinkiety w piekle” taki właśnie tygiel nam proponuje. W krótkich wywodach, na bardzo różne tematy – raz esejach, innym razem felietonach, jeszcze kiedy indziej w formie krótkich recenzji, a nawet mikroanaliz literaturoznawczych – przedstawia nam autor swój punkt widzenia na współczesną kulturę. Widzenie to jest bardzo specyficzne i niestety (nie tyle dla nas, co dla owej kultury) raczej niczym nieprzesłonięte. Autor bez najmniejszej dozy znieczulenia opisuje sytuację tak, jak faktycznie się ona przedstawia. Upadek kulturowy polskiego społeczeństwa jest tu wyraźnie widoczny, kultura obrazkowa pochłania umysły, ogłupia, zabija wyobraźnię. Można by chyba porównać Siwczyka do Kasandry, wielu bowiem uzna, że jest to pesymistyczne majaczenie, że wizja owego intelektualnego upadku jest nieco przerysowana. Nie jest jednak tak, że autor zupełnie nie zauważa tej dobrej strony, wciąż walczącej o zachowanie pewnego poziomu; nie stara się jednak udawać, że jej szeregi nie są mocno przetrzebione. I chociaż na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to kolejna książka z tych umieszczających na siłę zupełnie odmienne fragmenty w niemającą wspólnego mianownika całość, to w tym pozornym chaosie z łatwością odnaleźć można punkty wspólne. Po części odpowiedzialne są za to rozliczne zabiegi retoryczne i odpowiednie ukierunkowanie wywodu, po części zaś – bolesna powtarzalność problemów współczesnej kultury, które stają się właściwym przedmiotem rozważań tej książki. W efekcie zebrane w niej teksty pasują do siebie jak elementy układanki.


Piekło XXI wieku

Miejscem wspólnym rozważań Siwczyka okazuje się tytułowe piekło. Zdziwią się jednak Ci, którzy spodziewać się będą infernalnych wizji ognia sprawiedliwości i potępionych ofiar własnych win – choć z drugiej strony ani winnych, ani ofiar w „Kinkietach w piekle” nie brakuje. Raczej jednak są to winni kulturowego zamieszania, ofiary systemu czy złej lektury, a w końcu też ofiary ironicznych uwag autora. Niewiele mają te fragmenty wspólnego także z religijnymi rozważaniami, w klasycznym rozumieniu poważnych dywagacji o wiecznej karze i piekielnych mękach, chociaż religia, a może bardziej wiara (i niewiara), wśród rozmyślań pojawia się dość często. Przy okazji lektury i późniejszego napomknięcia o danej książce zahacza bowiem Siwczyk o nowy status wiary, poprzestając jednak wyraźnie na własnych odczuciach z nią związanych: „Mówi nami »nieświadomie«, Inny, wyparte – czyli wszystkie zasady i prawa zniewolenia własnego życia psychicznego, które kiedyś w katechetycznej salce, kiedy miałem może osiem lat, miły katecheta nazwał Złym, najwyraźniej niespecjalnie w tego Złego wierząc. W Boga chyba też nie wierzył, tak to wyglądało, bo płomiennie wiarą mnie nie zarażał. Był to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Był to kapłan ambiwalencji. I taka już miała zostać natura mojego pragnienia wiary i niewiary” (s. 66).

Czym jednak jest piekło według Siwczyka? Nie jest ono w książce jednoznacznie zdefiniowane – nie jest przestrzenią, innym wymiarem, to raczej stan ducha (o ile duszę w ogóle posiadamy) i mentalności ponowoczesnego człowieka. Autor wyraźnie daje czytelnikowi do zrozumienia, że kultura masowa nie ma mu właściwie nic do zaoferowania, raczej odbiera mu zdolność kreacji, myślenia, zabija jego wyobraźnię, zwyczajnie ogłupia i to w niezbyt wyrafinowany sposób – po prostu poraża zmysły natłokiem pustych fraz i obrazów, niezmiennych schematów. Co jednak czytelnik ma z tak (nie)przedstawionym rozpoznaniem zrobić? Do zrobienia zostało właściwie niewiele… Diagnozę Siwczyka można bowiem do pewnego stopnia określić słowami, jakich sam autor użył wobec poezji Szczepana Kopyta: „Zdarza się, że z diagnostyką Kopyta się utożsamiam, przy czym nie widzę, żeby za tą diagnostyką miała iść jakaś zmiana”. Za diagnostyką Siwczyka żadna szczególna zmiana też pewnie nie pójdzie, choć z drugiej strony pogodzony ze stanem faktycznym autor nieprzerwanie wskazuje swoje własne sposoby rozświetlenia mentalnego zaćmienia.

Światełko w tunelu

Sposoby te są tak przerażająco klasyczne, że osoba twardo stąpająca po ziemi zdecydowanie mogłaby uznać to za naiwność w czystej formie, którą prędzej czy później zabije nieustający, nieubłagany postęp. Oczywiście w dużej mierze taka osoba miałaby rację. Jednak, żeby zrozumieć wskazówki Siwczyka, trzeba chyba mówić jego językiem, a jest to zdecydowanie język kogoś, kto czytać uwielbia – i to, jak często zaznacza, w klasycznej drukowanej formie. Dodatkowo nigdy nie pozostawia on lektury bez dogłębnych przemyśleń. Nie zawsze okazują się one dla danej twórczości pochlebne, nieraz czytelnika spotyka rozczarowanie, ale nadal każda lektura staje się procesem – czytania, rozmyślania, wreszcie wyciągania wniosków. Taki sposób czytania wymaga oczywiście czasu, a także pewnej wewnętrznej niezaspokojonej potrzeby wiecznego poznania, która jest chyba cechą przeważającą w zebranych w „Kinkietach w piekle” fragmentów. Te ostatnie składają się także na poradnik współczesnego literaturoznawcy. Można to zauważyć, kiedy czytelnik przyjrzy się wymienianym, ocenianym i wykorzystywanym w czasie przeprowadzania mikroanaliz metodologiom i nurtom. Nie brak tu postsekularyzmu, marksizmu, psychoanalizy i wielu innych narzędzi interpretowania tekstów kultury (wraz z listą obowiązkowych lektur). Oczywiście, nie jest to wyczerpujący zagadnienia podręcznik, a raczej lista, z której wynotować można to, z czym chciałoby się zapoznać bliżej.

Niektórym książka może więc wydać się zbyt subiektywna, nieco chaotyczna i niepostępowa. Do doświadczenia owego, jak już pisałam, uporządkowanego na swój sposób chaosu doprowadza fakt, że ów zbiór z założenia stanowić ma efekt swoistej ekspresji – wyrzutu myśli, krótkich, ale treściwych uwag o tym, co autor ostatnio zaobserwował, co go poruszyło, a co wyprowadziło z równowagi. „Kinkiety w piekle” to nie powieść i nie filozoficzny traktat, a mapa myśli wnikliwego, wrażliwego na otoczenie obserwatora. Nie ma tu też, tak odrzucającej czytelników, moralistyki. Raczej już – tak jak w poezji Krzysztofa Siwczyka, bo porównania tego chyba nie sposób dłużej unikać – przemawia ze stronic książki próba osobistego oswojenia rzeczywistości w jej obecnym kształcie. Walczyć z nią nie ma większego sensu, ale i zgodzić się na wciągnięcie w ogłupiającą machinę codzienności autor nie zamierza. Czytelnikowi nie próbuje on jednak sprzedawać swoich sposobów na walkę z tym stanem rzeczy, zachęcając go raczej do poszukania własnych alternatyw. No, chyba, że komuś odpowiada świat takim, jaki jest – zgoda też jest jakimś sposobem na przetrwanie.
Krzysztof Siwczyk: „Kinkiety w piekle”. Instytut Mikołowski, Mikołów 2012.