ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (223) / 2013

Kinga Rak,

KSIĄŻKA DLA HUMANISTÓW ? TRZY POWODY PRZYJEMNOŚCI TEKSTU

A A A
Kiedy zaczynałam pisać swoje pierwsze teksty krytyczne, jeszcze do licealnej gazetki, obiecałam sobie, że nie nigdy, przenigdy nie użyję w tekście sformułowań: „wciągająca lektura” i „to moje pierwsze spotkanie z tym autorem”. Zawsze takie frazy kojarzyły mi się z dyletanctwem, nieprzystającym do krytyki literackiej. No cóż, okazuje się, że zostałam pokonana przez Jeffreya Eugenidesa.

Bo „Intrygi małżeńskie” są jak najbardziej wciągające, a z pewnym wstydem muszę przyznać, że wcześniej Eugenidesa nie czytałam. Nic więc dziwnego, że moja lektura rozpoczęła się właśnie całkowicie amatorsko. „Intrygę małżeńską” powierzchownie oceniłam jako czytadło, które zapewne nie przyniesie większych wzruszeń, nie odkryje nowych, literackich horyzontów, a jedynie zapełni wolny czas. Okazało się, że wniosek był w tym samym momencie i całkowicie błędny, i prawdziwy, o czym dalej. Wstępna niechęć wynikała z tego, że nie przepadam za literaturą inicjacyjną, a właśnie na ten aspekt kładziony był nacisk podczas promocji książki (komentarze na tylnej stronie okładki, na podstronie książki w serwisie internetowym Znaku itd.). Skomplikowany związek uczuciowy pomiędzy trójką bohaterów, kończących Uniwersytet Browna w latach 80.: zakochaną w powieści wiktoriańskiej Madeleine, cierpiącym na depresję maniakalną geniuszem (o znaczącym imieniu: Leonard) i zafascynowanym teologią i Indiami Mitchellem, którzy będą poszukiwali siebie na nowym etapie życia, tuż po zakończeniu college'u, zakreśla linię fabularną powieści, zawartą na słusznych prawie pięciuset stronach.

A moje negatywne podejście zostało szybko ukrócone, gdy zdająca się nieco pretensjonalną Madeleine jest prezentowana za pomocą swojej podręcznej biblioteczki (Dickens, Austen, Levertov). Lektury kształtują bohaterów równie mocno jak świat rzeczywisty, w którym żyją. Dokładny opis przebytych kursów w college’u, przeczytanych książek i tematów prac semestralnych pozornie zdaje się tylko zapełniać karty książki. Cała trójka bohaterów jest mocno osadzona w bardziej lub mniej popularnych prądach intelektualnych epoki, zaś możliwość podpatrzenia, jak semiotyka i teologia protestancka wpływają na ich dalsze życie, prawdopodobnie będzie stanowiło dużą frajdę dla czytelników z humanistycznym wykształceniem. Przyjemny (ale nie koniecznie lekki) wątek romansowy w tle, drobiazgowe opisy podróży Mitchella do Europy i na Wschód (uwzględniając mogący zaskakiwać, amerykański stosunek do Paryża) trochę przenoszą w czasie i pozwalają z dystansu obserwować intelektualnie buzującą Amerykę lat 80. To zasadniczo pierwszy punkt, który może przynieść barthes’owską przyjemność tekstu.

Roland Barthes nie został tu przywołany przypadkowo. Gdy Madeleine popada w przypominającą neurozę fascynację „Fragmentami dyskursu miłosnego”, podporządkowuje swoje życie teorii literatury. W zasadzie każdy bohater ma swój tekst, który jest dla niego tak samo ważny, jak realne życie. A Eugenides ochoczo karmi czytelnika licznymi nawiązaniami do popularnych prądów myślowych z lat 80. Królują kurs semiotyki oraz studenci ochoczo i z własnej woli czytający „O gramatologii” Derridy albo „Kurs językoznawstwa ogólnego” de Saussure’a (w tym momencie dzisiejsi studenci polonistyki uśmiechają się z niedowierzaniem). Freud jest przytaczany w luźnych rozmowach przy papierosie, zaś studentki wyjeżdżające na wymianę do Paryża mogą spokojnie liczyć na seminarium u Kristevy. Brzmi to jak spełnione marzenie fana teorii literatury, zaś samo przywoływanie dziś klasycznych już postaci może powodować u czytającego lekki dreszcz. Bo oto mamy niczym nie wyróżniającego się Mitchella, który jest wolontariuszem u Matki Teresy, zaś całkowicie zwykła Claire chodzi na zajęcia u sław feminizmu. W momencie, gdy Matka Teresa jest już świętą, zaś książki Kristevy i Cixous trudno zakupić z powodu wyczerpanych nakładów, czytanie o rówieśnikach spotykających się z legendami jest przyjemne.

Można odnieść wrażenie, że przywoływane przez narratora teorie i postaci mają tylko pomóc w zinterpretowaniu wydarzeń z poziomu fabuły, zaś u czytelnika wywołać prostą przyjemność – znam i rozpoznaję (teorię, cytat czy inne odwołanie); nie mają poza tym innej funkcji. Wystarczy przywołać scenę, gdzie Madeleine odwiedza bractwo swojego chłopaka, Dabneya, i zaczyna za pomocą narzędzi wyniesionych z zajęć gender studies oceniać wnętrze akademika i zachowanie jego mieszkańców (używa takich kategorii jak: męska, prymitywna potrzeba ochrony, homofobia, pragnienie homospołeczne itd.). W zasadzie ta scena niczego nie zmienia, poza tym, że osoby zapoznane z tekstem Eve Kosofsky Sedgwick, „Męskie pragnienie homospołeczne i polityka seksualności”, rozpoznają przytoczoną tu na chybcika teorię. I od razu wiemy, czego możemy spodziewać się po biednym Dabneyu. Tak samo wątek homoseksualności Claire i Larrego pojawia się w kontekście paryskich women’s studies Claire, gdy tymczasem teorie feministyczne nie zostają już przywołane w ramach relacji Madeleine-Leonard. Czytelnik ma w zasadzie proste zadanie – narrator zawsze przywołuje pasującą do wydarzeń teorię, ułatwiając czytelnikowi interpretację. Nawet jeśli nie jest on zapoznany z zawiłościami teologii, zostaną mu one pokrótce streszczone i dopasowane do np. aktualnych przygód Mitchella. Dlatego czytanie pozbawione jest trudów interpretacyjnych. I dlatego też, jak wspomniałam wcześniej, aż tak nie pomyliłam się co do książki – nie otwarła nowych horyzontów intelektualnych, ale dostarczyła jednak wzruszeń (wątek choroby psychicznej Leonarda). Być może w innym przypadku byłoby to znaczącą wadą, przekreślającą wartość lektury, jednak Eugenides cytuje teorie z taką gracją i tak wyraźnie mrugając okiem do wytrawnego czytelnika, że „Intrygi małżeńskie” zamiast czytadła aspirującego do wielkiej, inteligenckiej literatury, zdają się raczej lekką i czarującą książką dla humanisty na wakacjach.

Punktem trzecim zasadniczej przyjemności czytania jest sama fabuła. Pomimo wspomnianej, wstępnej niechęci, już po kilku stronach oddałam się lekturze z całkowitą przyjemnością. Całkowicie kupiona poprzez literackie nawiązania, po prostu dałam się wciągnąć. A muszę przyznać, że studia polonistyczne mogą odebrać przyjemność czytania, nieco właśnie przez Eugenidesa przywróconą. Zdaje się, że autor pozostał nieczuły na gry z fabułą – historia posiada punkt wyjścia i mocne zakończenie, w którym najważniejsze wątki zostają zamknięte. Nie oznacza to jednak, że „Intrygi małżeńskie” są powieścią realistyczną. Fabuła nie zawsze toczy się linearnie, przypomina raczej splatający się dialog bohaterów – każdy ma coś do powiedzenia na temat kluczowych wydarzeń, zaś zgodnie z personalnym typem narracji przedstawiane są punkt widzenia, emocje i lektury. Jeden etap, czas studiów, jest opowiadany z punktu widzenia bohaterów kilkakrotnie – poprzez kursy odbyte w college’u, życie miłosne, przeczytane książki. Gra, poza wspomnianymi już odwołaniami do innych lektur, toczy się też na poziomie samej konstrukcji. Przypomina w końcu tytułową, wiktoriańską, intrygę małżeńską (której zasady są również usłużnie przywołane przez narratora), ujawnioną przez Mitchella w ramach zakończenia. Bo chociaż książka zdaje się klasycznym romansem, jest jednak postmodernizująca. Autotematyzm, cytaty, odwołania, świadoma i odsłaniająca się przed czytelnikiem gra z konwencją romansu, intelektualna banalność (a może nawet i kicz) w pierwszej części książki mogą wskazywać na pewne zapożyczenia z postmodernizmu. Jednak sami bohaterowie i ich losy są traktowane całkowicie poważnie – ich poszukiwanie siebie nie jest na pewno ani absurdalne, ani kiczowate. I chyba to mnie najbardziej zaskoczyło w samej książce – początkowo dałam się zwieść, że interesują mnie wyłącznie przywoływane kolejno teorie semiotyczne i teologiczne, by później odkryć, że jednak z niecierpliwością śledzę losy trójki bohaterów. Eugenides zastawił chyba humanistyczną pułapkę – kto dałby się namówić na opowieść o romansach niespełnionej historyczki literatury, teologa-amatora i biologa ciepiącego na chorobę psychiczną, gdyby nie ta literacko-teoretyczna otoczka?
Jeffrey Eugenides: „Intryga małżeńska”. Tłum.: Jerzy Kozłowski. Wydawnictwo Znak. Kraków 2013.