
O STAROŚCI PÓŁ ŻARTEM, PÓŁ SERIO
A
A
A
Nie od dziś wiadomo, że niezmiernie trudno jest nakręcić komedię, która bawić będzie dobrze skrojonymi i świetnie odegranymi dialogami oraz błyskotliwym humorem. Jeszcze trudniej jest trafić do publiczności filmem traktującym o starości. Mimo to Dustin Hoffman w swoim reżyserskim debiucie odważył się zrealizować dzieło, w którym nie dość, że głównym tematem jest starzenie się, to jeszcze kwestia ta została potraktowana pół żartem, pół serio. Słynny aktor najwyraźniej wie, co mówi – sam osiągnął już wiek 75 lat i, tak jak bohaterowie jego dzieła, jest artystą mającym swoje „złote lata” za sobą. W „Kwartecie” udało mu się zachować harmonię między dowcipem a powagą w opowiadaniu historii o uciekającym czasie, którego nie można zatrzymać.
W domu dla emerytowanych muzyków zamieszkuje wiele utalentowanych starszych pań i panów, sławnych niegdyś ze swych operowych występów. Pomimo zaawansowanego wieku rezydentów, ośrodek tętni życiem, a sami artyści mają wiele poczucia humoru i dystansu do siebie. Miejsce akcji w niczym nie przypomina domu starców, ponieważ bohaterowie pamiętają siebie w kwiecie wieku i u szczytu kariery oraz starają się pokonywać wszelkie kłody, które życie rzuca im pod nogi. Na co dzień nie zwracają większej uwagi na swoje choroby, nieraz bardzo uciążliwe, i choć świadomi są swojego wieku, to właśnie wiedza o nim daje im siłę, by starzeć się z godnością.
Bohaterowie biorą udział w corocznych koncertach, które mają na celu zebranie pieniędzy na utrzymanie domu. Cykliczne wydarzenie jest również chwilą, w której każdy z nich wraca na moment do czasów swej sławy i świetności. Tymczasem przybycie operowej diwy, Jean (Maggie Smith), zmienia życie ośrodka, przypomina Reginaldowi (Tom Courtenay) o jego młodości i stwarza okazję do przeżycia jej jeszcze raz.
Wydaje się, że zarówno dla reżysera, jak i dla odtwórców głównych ról „Kwartet” jest pewnego typu manifestem, w którym mogą wypowiedzieć się na temat aktorstwa z perspektywy artystów już sędziwych, z dużym dorobkiem i filmowym doświadczeniem. Dzieło przedstawia problemy uniwersalne dla przedstawicieli wszystkich sztuk. Jednym z nich jest chęć odegrania roli przewyższającej dotychczasowe dokonania, nawet te z czasów szczytu kariery. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że na ich triumfy składało się wiele czynników, w tym także młody wiek i niepowtarzalny talent, który z biegiem czasu gdzieś umyka – zwłaszcza wtedy, kiedy chcieliby, jak Jean, bezbłędnie i najdokładniej powtórzyć to, co zapewniło im sukces. Różnica między Reginaldem a Jean (a także między szacunkiem do samego siebie a chęcią destrukcji) polega na tym, że on nie musi udowadniać sobie, że dokonał czegoś wielkiego, natomiast ona boi się kompromitacji, obalenia wypracowanego przez lata wizerunku gwiazdy opery. Próby powrotu do młodości będą więc spełzać na niczym, dopóki nie zaakceptuje się odwiecznego prawa natury, które mówi, że każdy kiedyś się zestarzeje. W momencie, kiedy Jean decyduje się nie powstrzymywać mijającego czasu, młodość wraca w postaci miłości do Reginalda, którego bohaterka opuściła przed laty.
W kontekście problemów filmowego autotematyzmu szczególną uwagę warto poświęcić kreacjom Maggie Smith i Toma Courtenaya. Smith to przecież niezapomniana Jean (!) z „Pełni życia panny Brodie”, a Courtenay to fenomenalny Colin z „Samotności długodystansowca”. Teraz, po kilku dekadach od zagrania ról, które zapewniły im międzynarodowy sukces i rozpoznawalność, oboje dostali szansę, by opowiedzieć o tym, jak odnajdują się w swoim zawodzie, nie będąc już „młodymi obiecującymi aktorami”. Wydaje się, że i sam Hoffman czekał z reżyserskim debiutem na scenariusz zdolny opisać to, na jakim etapie życia jako twórca-aktor właśnie się znajduje. W wywiadach przyznawał, że szukał historii, która pozwoliłaby mu utożsamić się z bohaterami i opowiedzieć o sobie samym – 75-letnim gwiazdorze, mającym na koncie rolę w „Absolwencie”, jednym z najważniejszych filmów lat sześćdziesiątych. Efektem wszystkich tych zależności jest poruszająca serce komedia dla młodych i starszych, której seans podczas 20. edycji festiwalu Camerimage zakończyła owacja na stojąco. Nic dziwnego, chociaż bowiem „Kwartet” jest filmem tak samo przyjemnym, jak i prostym na poziomie fabularnym oraz formalnym, jego twórcom udała się największa sztuka: wiadomo przecież, że najtrudniej widza rozśmieszyć, zachowując przy tym odrobinę powagi.
W domu dla emerytowanych muzyków zamieszkuje wiele utalentowanych starszych pań i panów, sławnych niegdyś ze swych operowych występów. Pomimo zaawansowanego wieku rezydentów, ośrodek tętni życiem, a sami artyści mają wiele poczucia humoru i dystansu do siebie. Miejsce akcji w niczym nie przypomina domu starców, ponieważ bohaterowie pamiętają siebie w kwiecie wieku i u szczytu kariery oraz starają się pokonywać wszelkie kłody, które życie rzuca im pod nogi. Na co dzień nie zwracają większej uwagi na swoje choroby, nieraz bardzo uciążliwe, i choć świadomi są swojego wieku, to właśnie wiedza o nim daje im siłę, by starzeć się z godnością.
Bohaterowie biorą udział w corocznych koncertach, które mają na celu zebranie pieniędzy na utrzymanie domu. Cykliczne wydarzenie jest również chwilą, w której każdy z nich wraca na moment do czasów swej sławy i świetności. Tymczasem przybycie operowej diwy, Jean (Maggie Smith), zmienia życie ośrodka, przypomina Reginaldowi (Tom Courtenay) o jego młodości i stwarza okazję do przeżycia jej jeszcze raz.
Wydaje się, że zarówno dla reżysera, jak i dla odtwórców głównych ról „Kwartet” jest pewnego typu manifestem, w którym mogą wypowiedzieć się na temat aktorstwa z perspektywy artystów już sędziwych, z dużym dorobkiem i filmowym doświadczeniem. Dzieło przedstawia problemy uniwersalne dla przedstawicieli wszystkich sztuk. Jednym z nich jest chęć odegrania roli przewyższającej dotychczasowe dokonania, nawet te z czasów szczytu kariery. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że na ich triumfy składało się wiele czynników, w tym także młody wiek i niepowtarzalny talent, który z biegiem czasu gdzieś umyka – zwłaszcza wtedy, kiedy chcieliby, jak Jean, bezbłędnie i najdokładniej powtórzyć to, co zapewniło im sukces. Różnica między Reginaldem a Jean (a także między szacunkiem do samego siebie a chęcią destrukcji) polega na tym, że on nie musi udowadniać sobie, że dokonał czegoś wielkiego, natomiast ona boi się kompromitacji, obalenia wypracowanego przez lata wizerunku gwiazdy opery. Próby powrotu do młodości będą więc spełzać na niczym, dopóki nie zaakceptuje się odwiecznego prawa natury, które mówi, że każdy kiedyś się zestarzeje. W momencie, kiedy Jean decyduje się nie powstrzymywać mijającego czasu, młodość wraca w postaci miłości do Reginalda, którego bohaterka opuściła przed laty.
W kontekście problemów filmowego autotematyzmu szczególną uwagę warto poświęcić kreacjom Maggie Smith i Toma Courtenaya. Smith to przecież niezapomniana Jean (!) z „Pełni życia panny Brodie”, a Courtenay to fenomenalny Colin z „Samotności długodystansowca”. Teraz, po kilku dekadach od zagrania ról, które zapewniły im międzynarodowy sukces i rozpoznawalność, oboje dostali szansę, by opowiedzieć o tym, jak odnajdują się w swoim zawodzie, nie będąc już „młodymi obiecującymi aktorami”. Wydaje się, że i sam Hoffman czekał z reżyserskim debiutem na scenariusz zdolny opisać to, na jakim etapie życia jako twórca-aktor właśnie się znajduje. W wywiadach przyznawał, że szukał historii, która pozwoliłaby mu utożsamić się z bohaterami i opowiedzieć o sobie samym – 75-letnim gwiazdorze, mającym na koncie rolę w „Absolwencie”, jednym z najważniejszych filmów lat sześćdziesiątych. Efektem wszystkich tych zależności jest poruszająca serce komedia dla młodych i starszych, której seans podczas 20. edycji festiwalu Camerimage zakończyła owacja na stojąco. Nic dziwnego, chociaż bowiem „Kwartet” jest filmem tak samo przyjemnym, jak i prostym na poziomie fabularnym oraz formalnym, jego twórcom udała się największa sztuka: wiadomo przecież, że najtrudniej widza rozśmieszyć, zachowując przy tym odrobinę powagi.
„Kwartet” („Quartet”). Reżyseria: Dustin Hoffman. Scenariusz: Ronald Harwood. Obsada: Maggie Smith, Tom Courtenay, Billy Connolly, Pauline Collins i in. Gatunek: komediodramat. Produkcja: Wielka Brytania 2012, 98 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |