ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (225) / 2013

Adriana Szczęśniak-Majcher,

CZYJE TO ILUZJE?

A A A
„Prawdziwa miłość może być tylko wzajemna” – takie stwierdzenie i polemika z nim wyznaczają rytm nowego spektaklu Iwana Wyrypajewa, zrealizowanego w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Sztuka „Iluzje”, która wyszła spod pióra samego reżysera, zakłada rezygnację z tradycyjnej gry aktorskiej. Zastosowany został tutaj zabieg podobny do chwytu wykorzystanego w „Lipcu”, wcześniejszym przedstawieniu tego autora, ze znakomitą Karoliną Gruszką w roli głównej. Aktorzy nie wcielają się w postaci, lecz opowiadają historię w swoim własnym imieniu. Od samego początku jest jasne, że pozostają sobą. Może się zdarzyć, że publiczność przez pewien czas będzie oczekiwać na rozpoczęcie „właściwej” akcji, w której znajdzie się miejsce na utożsamienie postaci z aktorami, ale taki moment nie następuje. W spektaklu mamy zatem do czynienia z realnością w nowoczesnym wydaniu.

Wypowiedzi sceniczne przyjmują formę zwierzeń. Do pewnego stopnia wpływa to na odbiór spektaklu, jednak nie przeszkadza. Powstaje w ten sposób wartość dodana, związana z takim, a nie innym sposobem wyrazu. W pierwszych minutach przedstawienia, gdy światła na widowni pozostają zapalone, aktorzy zdają się szukać wśród widzów partnerów do rozmowy. Dążą do nawiązania z nimi kontaktu, choćby tylko wzrokowego. Taka strategia nadaje publiczności szczególny status, sytuując ją w roli pełnoprawnego partnera toczącego się w ten sposób dialogu. Właśnie ten aspekt wydaje się najistotniejszy dla samego reżysera. Genialnemu dramaturgowi nie zależy na tworzeniu w teatrze zwykłej scenicznej iluzji, ale na szczególnym, bezpośrednim porozumieniu pomiędzy aktorem a widzem. Być może artysta ma nadzieję, że da to szansę stworzenia czegoś na kształt zawiązanej naprędce wspólnoty doświadczeń.

Na początku spektaklu gra toczy się na tle opuszczonej kurtyny. Kolejno, wraz ze stopniowym spiętrzaniem się zawiłości sztuki, na scenie pojawiają się aktorzy: Anna Dymna, Katarzyna Gniewkowska, Juliusz Chrząstowski oraz Krzysztof Globisz. Zasiadają oni na przygotowanych na proscenium krzesłach. Po pewnym czasie, gdy światła na widowni zostają wygaszone, tył sceny odsłania się. Okazuje się wtedy, że wykorzystana w spektaklu scenografia autorstwa Anny Met została stworzona w niesłychanie oszczędnej konwencji. Poza dużym nagromadzeniem czarnych skrzyń, mieniących się ogromną ilością kolorowych światełek, nie składa się z niczego więcej. Minimalizm ma zapewne na celu pozbawienie widza elementów mogących przeszkadzać w bezpośrednim odbiorze scenicznych komunikatów.

W spektaklu wykorzystane zostały spokojne, relaksacyjne kompozycje Cazimira Liske. Ich osobliwa rytmiczność przywodzi czasem na myśl muzykę rodem z seriali kryminalnych, co pozwala przypuszczać, że rozgrywające się na scenie zdarzenia mogą prowadzić do jakiegoś tragicznego w skutkach finału.

Czwórce bohaterów towarzyszy młoda dziewczyna, która sprawia wrażenie, jakby dyrygowała oprawą przedstawienia. Najprawdopodobniej uosabia ona Boga lub też po prostu fatum, przeznaczenie. To ona podejmuje decyzję o zapaleniu światła, włączeniu mikrofonów i muzyki. Dodatkowo, w zupełnie przypadkowych momentach, ingeruje w toczącą się opowieść, dodając do niej nowe elementy. Raz mówi o poważnej chorobie jednej z bohaterek, następnie wyjawia wiadomość, jakoby jedno z małżeństw było w istocie rodzeństwem. Robi to wszystko niejako dla żartu, bo komplikowanie i wprawianie aktorów w zakłopotanie zdecydowanie sprawia jej przyjemność. W gruncie rzeczy jednak przez większość czasu sprawia wrażenie, jakby myślami krążyła poza sceniczną akcją, a to, co się wydarza, było jej całkowicie obojętne.

Przedstawienie rozpoczyna się opowieścią o śmierci dwóch głównych postaci dramatu – najpierw umiera Danny, a niedługo później jego żona Sandra. Dopiero po pewnym czasie przybliżone zostają wcześniejsze zdarzenia, świadczące o mocno poplątanych relacjach uczuciowych, jakie łączyły parę z zaprzyjaźnionym małżeństwem – Margaret i Albertem. W tym momencie rozpoczyna się cały szereg trudnych do przewidzenia i wręcz nieprawdopodobnych zwrotów akcji.

Nie będzie jednej wersji wydarzeń. Wygląda na to, że niemożliwe jest jej ustalenie i najlepiej byłoby z takiego zamierzenia całkowicie i odgórnie zrezygnować. Za każdym razem, gdy widz zaczyna sądzić, że coś zostało wyjaśnione, okazuje się, że równie dobrze może to być tylko niepoparte faktami zmyślenie. Do końca nie wiadomo, czy to naprawdę wszystko, co powinniśmy wiedzieć o tych ludziach i ile z tego, co usłyszeliśmy, jest prawdą.

Aktorzy Narodowego Starego Teatru doskonale odnaleźli się w zaproponowanej przez reżysera konwencji. W wyrazisty sposób dążą do stworzenia osobistej relacji z widzem – z reakcji widowni próbują odczytać, jak powinni traktować zdarzenia, o których opowiadają. To zrozumiałe, że w ich wypowiedziach nie można dostrzec osobistego zaangażowania w akcję, gdyż tekst podawany w trzeciej osobie nie wymaga od nich podobnej ekwilibrystyki. Mimo wszystko jednak zbyt często grają oni tak, jakby nakładali na twarz maski obojętnego opowiadacza. Momentami daje to iście groteskowe wrażenie i budzi skojarzenie z serialami dokumentalnymi, w których komentator opowiada o najcięższych zbrodniach tak, jakby nie rozumiał, o czym mówi. Wszystko to może wywołać, i najprawdopodobniej wywołuje, sprzeciw widzów. Jednocześnie wydaje się, że strategia ta ma doprowadzić do wytworzenia we wnętrzu odbiorcy lustrzanego dystansu do własnych przeżyć i doświadczeń. Widz może zacząć zastanawiać się nad tym, o czym w istocie jest ta historia, co te postaci mają z nią wspólnego i kto im pozwolił zdradzać tak intymne szczegóły z życia innych, obcych osób. Dodatkowo pojawia się pytanie o to, skąd oni to wszystko wiedzą. Kim są ci ludzie? Do czego zmierzają? Kogo próbują wprowadzić w błąd i dlaczego? Czy jest w tej historii coś rzeczywiście prawdziwego? Jak to możliwe, że dwa zaprzyjaźnione i wyglądające na spełnione małżeństwa doprowadzają ostatecznie do tragedii?

Wydaje się, że za główny cel tego spektaklu można uznać ukazanie sytuacji kryzysowej poprzez samą rozmowę bohaterów i pobudzenie do refleksji nad jej moralnym kontekstem. Być może cała opowiedziana na scenie Starego Teatru historia jest po prostu zmyślona, a my widzimy przed sobą jedynie czworo przyjaciół, którzy bawią się wymyślaniem tych nieprawdopodobnych zwrotów akcji. A jeśli nie ma w ich opowieściach ani grama prawdy, sztuka opowiada po prostu o iluzji szczęścia. W końcu życie składa się ze znikomych, wielobarwnych drobinek.
Iwan Wyrypajew: „Iluzje”. Przekład: Karolina Gruszka, Agnieszka Lubomira Piotrowska. Reżyseria: Iwan Wyrypajew. Muzyka: Cazimir Liske. Obsada: Anna Dymna, Katarzyna Gniewkowska, Juliusz Chrząstowski, Krzysztof Globisz, Marta Mazurek. Premiera: 27 kwietnia 2012 r. Narodowy Stary Teatr w Krakowie.