ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (225) / 2013

Grzegorz Krzymianowski,

UTRACONA NIEWINNOŚĆ

A A A
W „Zasłonie” Milan Kundera nazywa młodość „wiekiem lirycznym”, to jest czasem, „w którym człowiek, skupiony niemal wyłącznie na sobie samym, nie jest zdolny widzieć, rozumieć, jasno ocenić świata wokół siebie”. Nie przypadkiem porównuje się dorastanie do choroby psychicznej – człowiek wychodzi z siebie, by wejść w jakąś inną, tajemniczą i nieznaną rzeczywistość i zanim się z nią na dobre ułoży, robi się rzeczy, które po czasie wspomina się ze wstydem, zgrozą, rozrzewnieniem, a najczęściej wszystkim tym po trochu. Bo przecież to właśnie w wieku kilkunastu lat nasze miłości są wieczne, chandry mają posmak prawdziwie egzystencjalnej rozpaczy, a spleen wydaje się naturalnym stanem ducha. A co najważniejsze – odgrywa się te uczucia z autentycznym i niepowtarzalnym zaangażowaniem.

Nie tylko zresztą kocha się i cierpi wtedy mocniej – czyta się też jakby intensywniej. Bo w „wieku lirycznym” człowiek wierzy literaturze bardziej i – jak słusznie zauważa Julian Barnes w „Poczuciu kresu” – „chce, żeby jego emocje przypominały te, o których czyta w książkach. Chce, żeby wywróciły do góry nogami jego życie, stworzyły i określiły nową rzeczywistość”. Nigdy przecież wiara w moc książki, w jej rolę przewodnika po świecie nie jest tak niezachwiana, nigdy też lektura nie jest tak spontaniczna, czysta, emocjonalna i niewinna. Tylko wtedy, gdy literaturę się odkrywa, gdy między książką a czytelnikiem panuje harmonia, gdy nie ma się jeszcze wiedzy na temat wszystkich perfidnych wybiegów, którymi czarują nas autorzy, można przecież z zupełną powagą przyjmować postulaty Sándora Máraia z „Księgi ziół”: „Czytać należy intensywnie. Czasami powinieneś czytać z intensywnością większą od tej, z jaką pisano tekst, który czytasz. Czytać należy gorliwie, z pasją, z uwagą i bezlitośnie. Autor może paplać, lecz ty czytaj rozumnie; każde słowo, jedno po drugim, tam i z powrotem, wsłuchując się w książkę, wypatrując śladów, które prowadzą w gąszcz, uważając na tajemnicze sygnały, które sam autor mógł przeoczyć, gdy kroczył naprzód w puszczy swojego dzieła. Nigdy nie należy czytać lekceważąco, od niechcenia, jak ktoś, kogo zaproszono na królewską ucztę, a on tylko dłubie końcem widelca w potrawach. Czytać trzeba elegancko, wielkodusznie. Czytać należy tak, jakbyś w celi śmierci czytał ostatnią książkę, którą ci przyniósł strażnik więzienny. Czytać trzeba na śmierć i życie”.

To jeden z tych darów, które docenia się po czasie, ponieważ dopiero gdy je utracimy, zauważamy, że były na wyciągnięcie ręki. Później można tylko tęsknić za ową bezpośrednią relacją, w której zaciera się granica między czytelnikiem a bohaterem. Jasne, świadoma lektura ma swoje walory, choć są to – żeby użyć nomenklatury zgoła dziewiętnastowiecznej – przyjemności umysłu, nie serca; nieco jałowe, trochę zwietrzałe, specjalistyczne, którymi najlepiej dzielić się z podobnymi sobie. Tyle z naszej post-postmodernistycznej świadomości: możemy udowodnić sobie i innym, jak bardzo jesteśmy zdystansowani, jak świetnie czujemy konwencje, jak doskonale rozumiemy aluzje, nawiązania i gry międzygatunkowe. Niestety, te autoerotyczne przyjemności w niewielkim stopniu rekompensują utraconą więź emocjonalną z bohaterami książek, przede wszystkim zaś nie uzasadniają fascynacji, dzięki której w ogóle zajęliśmy się literaturą, i w najmniejszym stopniu nie tłumaczą, dlaczego zaczęliśmy przedkładać czytanie nad jakieś, powiedzmy, modelarstwo lub inne tego typu wariactwo.

Czas zatem na wyznanie: w sumie większość mojego czytelniczego mozołu sprowadza się obecnie do prób ponownego zapamiętania się w lekturze, zapomnienia, że pomiędzy mną-czytelnikiem a bohaterami stoi autor z ironicznym lub porozumiewawczym uśmiechem na ustach. Czy trzeba dodawać, że zwykle są to próby bezskuteczne? Ale przecież cuda się zdarzają, więc zdarzają się i takie chwile, kiedy znowu bezkrytycznie wierzę w powieściowe światy. A literatura naprawdę potrafi odpłacić się za taką naiwność.

Kundera we wspomnianej na wstępie „Zasłonie” zauważa, że „aby dosłyszeć tajemny, ledwo słyszalny głos «duszy rzeczy» powieściopisarz […] musi uciszyć krzyk własnej duszy”. W przypadku lektury rzecz ma się jednak odmiennie – aby dosłyszeć tajemny głos literatury i zrozumieć, na czym naprawdę polega jej czar, trzeba trochę pofolgować rozumowi i dać się unieść emocji. A nade wszystko porzucić świadomość, że żyjemy w sto lat po „Ulissesie”, i choć na chwilę zapomnieć, że „wszystko już było”.