ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (65) / 2006

Maciej Stroiński,

TEORETYCY WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZĄ SIĘ

A A A
Roję sobie, że gdyby dr Hannibal Lecter zwykł publikować rzeczy teoretycznoliterackie, wcale nie przyłączyłby się do szkoły psychoanalitycznej. Widzę go jako wytrawnego hermeneutę o zacięciu kulinarnym. Pisałby, rzecz jasna, po włosku, przygodnie posługując się francuszczyzną. W końcu zapracowałby sobie – wierzę – na pozycję całkiem osobną. Znaczy to w praktyce, że w zbiorze „Teorie literatury XX wieku” pod redakcją Anny Burzyńskiej i Michała Pawła Markowskiego podjęto by go niczym Michaiła Bachtina, czyli odrębnym działem o nazwie „Bachtin”, tj. „Lecter”. Co powiedzielibyście na taki odsyłacz bibliograficzny: H. Lecter, Rozbiór stylistyczny od kuchni, przeł. T. Beksiński, [w:] Teorie literatury XX wieku..., dz. cyt., s. 245? Palce lizać, nie obgryzać!

Nie będę ukrywał, że Hannibala Lectera ani tekstów jego w omawianej antologii nie znajdziemy, ale to nie szkodzi – po raz pierwszy spolszczone kawałki Jacques’a Derridy („Przed Prawem”) i Richarda Rorty’ego („Osobne światy czy osobne słowa?”) rekompensują wszystko. „Teorie literatury XX wieku” przyrządzono jako eklektyczną, choć profesjonalną mieszankę. Zbiera ona, wiedzieć trzeba, artykuły już wcześniej znane i lubiane (np. „Śmierć autora” Rolanda Barthes’a), znane i nielubiane (tegoż „Wstęp do analizy strukturalnej opowiadań”, dajmy na to), nieznane i potencjalnie nielubiane (tutaj, a jakże, Jacques Lacan z „Tuché i automaton”), w końcu zaś nieznane i z zadatkami na akademickie hity (Stephena Greenblatta Rezonans i zachwyt). Można by zapytać o pożyteczność przedruków tego, co dostępne po polsku już gdzie indziej, prac m.in. Wiktora Szkłowskiego („Sztuka jako chwyt”), Umberta Eco („Tryb symboliczny”) czy Stanleya Fisha („Retoryka”). Ci, co próbowali dorwać się do „Sztuki jako chwytu”, już wiedzą, jaka jest tego szaleństwa metoda. Na imię jej ksero.

„Sztuka jako chwyt” zdążyła przeżyć swoją świetność w antologii „Teorie badań literackich za granicą” z 1986 roku. Dwadzieścia lat później, w roku 2006, prezentuje się mizerniutko: kartki ma poślinione, pomięte, gryzmołami pokryte i w ogólnym dezabilu. Przedruk w kompilacji Burzyńskiej i Markowskiego to dla tekstu Szkłowskiego ożywczy face-lifting, obliczony przy tym dla potomności. Grzbiet zbioru i ukryte pod nim klejenie polecają się na przyszłość, miło wdzięcząc się do kserokopiarki. Ta siedmiusetstronicowa cegła jest, otóż to, profesjonalistką: z chęcią rozchyla strony i się za nic nie łamie. Od teraz „Wstęp do analizy strukturalnej opowiadań” chłoniemy wyłącznie z „Teorii...” Bo niby skąd?

W miłości grupowej, jak wiemy, ryzykuje się możliwością bycia pominiętym (lub pominiętą). Tym razem pecha ma Harold Bloom, co okazuje się szczęściem w nieszczęściu: Bloom to w końcu podmiot silny i zaradny, a przy okazji rozumiejący, że nie ma zabawy bez przeszkód i wykluczonych. Northrop Frye też wypadł z gry, ale on już nie żyje, więc bieduje po cichu. Można by w zamian Lacana poświęcić (w końcu co za różnica, w jakim języku usiłuje się go czytać?), byle tylko o Bloomie i Frye’u nie zapominać! Liczę, że w nagrodę nie przeoczy ich druga część „Teorii literatury XX wieku” – podręcznik (zapowiadany na drugą część września br.).

Teoria literatury to może nie nasz, a ich, i może nie obowiązek, a wysiłek – tak czy siak, warto mu kibicować. Od pewnego czasu z życzliwą uwagą przyglądam się licznym zdobyczom naszego teoretycznoliterackiego małżeństwa, Burzyńskiej i Markowskiego właśnie. Serce rośnie, gdy czyta się zamieszczone z tyłu antologii notki o redaktorach, które donoszą o ich nowych (ultranowych, bo jeszcze nie wydanych) książkach. Wychodzi na to, że urywek biografii może posłużyć za księgarski pi-ar. Nie u wszystkich, oczywiście.
„Teorie literatury XX wieku. Antologia”. Pod red. Anny Burzyńskiej i Michała Pawła Markowskiego. Wydawnictwo Znak, Kraków 2006.