ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (230) / 2013

Kamila Czaja,

ŻYCIE NA MIARĘ LITERATURY?

A A A
Nie po okładce

Stara zasada, że nie należy oceniać książki po okładce, sprawdza się w wypadku „Ulicy Cioci Oli. Z dziejów jednej rewolucjonistki” autorstwa Aleksandry Domańskiej. Zapowiedź na obwolucie sugeruje, że czytelnik będzie świadkiem próby „zrozumienia motywów babki przez wnuczkę” i obejrzy mroczną historię XX wieku „przez dziurkę od klucza”. Taki trop podsuwa też pomysłowy układ graficzny – intensywnie czerwony, „komunistyczny” grzbiet, na przedniej okładce pół twarzy bohaterki, na tylnej okładce druga połowa, a pomiędzy nimi ponad trzysta stron. Jakby dwa oblicza Heleny Kozłowskiej „Oli” – troskliwa babcia a partyjny dygnitarz – miały się wyjaśnić, scalić w jedną osobę dzięki książce Domańskiej. Czy jednak faktycznie po lekturze zna się bohaterkę lepiej? Te zapowiedzi są chyba mylące, a głównym przedmiotem zainteresowania autorki nie okazuje się Ciocia Ola.

 

(Re)konstrukcja

Domańska tłumaczy, że do napisania książki zmotywowały ją próby dekomunizacji, które uderzyły bezpośrednio w pamięć po jej babce: „Wszystkie te działania miały służyć – jak mówił projektodawca tej ustawy sejmowej, senator Piotr Andrzejewski – »uzdrowieniu historycznej pamięci Polaków«. Wydało mi się wówczas, że najlepszym sposobem na »uzdrawianie historycznej pamięci« jest podjęcie próby odpowiedzi na pytanie, czy moja babka zasłużyła najpierw na ulicę swojego imienia i grób w Alei Zasłużonych, a potem na dekomunizację tej ulicy i ekshumację” (s. 7-8). Do szukania odpowiedzi na to pytanie Domańska zabiera się z wyrozumiałością, bez „lustracyjnych” zapędów i bez ambicji, by wszystko historycznie uzasadnić. Pisze: „Przy czym nie moją rolą jest stawiać własną babkę przed trybunałem historii, a pamięć o niej opatrywać paragrafami [...]. Ja chciałabym pytać nie po to, aby osądzić, ale aby zrozumieć” (s. 13). Trzeba więc od razu zaakceptować, że Domańska nie będzie obiektywna, co jeszcze nieraz sama przyzna, stwierdzając na przykład: „Nie uniknę pokusy, aby wziąć trochę w obronę moją Ciocię Olę” (s. 226).

 

Wydaje się, że większym problemem niż brak obiektywizmu – łatwy do wybaczenia, kiedy pisze się o własnej babci – jest to, że ta zapowiadana rekonstrukcja losów Heleny Kozłowskiej to raczej ich konstrukcja, rzadko oparta na dokumentach czy świadectwach. Można to do pewnego stopnia uzasadnić konspiracyjnym charakterem przedwojennych działań bohaterki. Nawet kwestia jej imienia i nazwiska jest skomplikowana – Bela Frisz stała się Heleną Kozłowską o pseudonimie „Ola”, a zamiast „babci Helenki” występuje „Ciocia Ola”. Domańska tłumaczy: „»Nielegalność« takich ludzi w ogromnej, jak sądzę, liczbie przypadków (jeśli nie we wszystkich) skutkuje tym, że »nielegalni« pozostają oni także dla przyszłych pokoleń. I to dlatego tacy jak ja zawsze będą mieli trudność z dotarciem do informacji o nich” (s. 42). Autorka lojalnie zapowiada: „I prawie nic tu nie będzie na pewno” (s. 11). Jednak skala tego, jak bardzo wszystko jest „nie na pewno”, może zaskoczyć i chwilami zirytować czytelnika nastawionego na odkrywanie faktów. Pewne okazują się daty aresztowań  („Nic bardziej pewnego w tej opowieści niż więzienne fiszki”, s. 93) – i niewiele więcej.

 

W związku z tym Domańska chwyta się różnych sposobów, by choć trochę przybliżyć warunki życia i sposób myślenia Kozłowskiej. Jednym z narzędzi okazuje się literatura – ale o tym później. Inne pomysły to stosowanie analogii. Relacje przedstawicieli pokolenia i narodu, do których należała Ciocia Ola, przytaczane są jako niepewne uzasadnienia jej światopoglądu. Domańska sięga na przykład po książkę „Ostatnie pokolenie. Autobiografie polskiej młodzieży żydowskiej okresu międzywojennego” i zauważa: „Może pod niektórymi z tych opowieści podpisałaby się młodziutka Bela Frisz?” (s. 25). Takich „może” jest tu znacznie więcej. Autorka ma świadomość, że jej (re)konstrukacja niekoniecznie ma wiele wspólnego z prawdą historyczną. Niejednokrotnie snuje opowieść, by nagle przyznać: „Oczywiście… o ile tak właśnie było!” (s. 65), „Czy to było wtedy? Czy rzeczywiście tak było?” (s. 73). To jawne proponowanie domniemanej wersji życia może czytelnika zachęcić do zaufania tego rodzaju próbom uzupełniania luk przeszłości, ale czasami niefrasobliwość Domańskiej wobec faktów idzie bardzo daleko, jak we fragmencie: „Nie wiem, czy historykom znana jest lista tych, którzy uczestniczyli w tym zakonspirowanym spotkaniu, ale mogło być i tak, że brała w nim udział moja uratowana od żydowskiej śmierci babka” (s. 158) lub w deklaracji: „Może zmyślam. Ale kto udowodni, że to nieprawda! Jak to dobrze, że nie jestem historykiem i mogę tak zmyślać. To jest: do-myślać…” (s. 152).

 

Te „zmyślenia” zwiększają przyjemność płynącą z lektury – pewnie lepiej przeczytać opowieść, być może nieprawdziwą, niż suchy komunikat: „Nie wiadomo, jak to było, więc przejdźmy dalej”. Ale równocześnie taki pomysł na książkę odbiera jej siłę przekonywania. „Ulica Cioci Oli” osłabia wprawdzie argumenty lustracyjne, bo skoro nie wiadomo, jak było, to nie można kogoś surowo osądzać, ale równocześnie taka narracja odbiera sobie samej prawo do przekonującej obrony bohaterki. Osiągnięciem Domańskiej nie jest więc zamierzona apologia, ale raczej pokazanie, że nie ma jednej prawdy o przeszłości („To jest wersja skrajnie różna od tej idyllicznej. I pewnie tak jak tamta prawdziwa”, s. 110). Obrona Kozłowskiej nie jest więc szczególnie skuteczna, a oparte głównie na analogiach do innych ludzi tamtych czasów próby odtworzenia jej życia sprawiają, że tak naprawdę czytelnik po przeczytaniu „Ulicy Cioci Oli” nie zna bohaterki lepiej niż przed lekturą. Nie znaczy to jednak, że książka Domańskiej niewiele wnosi. Tak jak niewielka ulica Kozłowskiej na warszawskim Czerniakowie „stała się pretekstem do tej opowieści” (s. 103), tak postać Kozłowskiej staje się pretekstem do dyskusji o szerszych problemach historii Polski. Domniemana biografia Kozłowskiej często schodzi na drugi plan, a najważniejsze są motywacje komunistycznych rewolucjonistów jako pokolenia.

 

Przy takiej interpretacji łatwiej uzasadnić dalekie analogie i szukanie argumentów w tekstach epoki – jednostki składają się bowiem na grupę społeczną, a o niej czytelnik dowiaduje się sporo. Kiedy Domańska stwierdza: „I ja wcześniej nie byłam dociekliwa, dopiero sprowokowana pomysłami dekomunizacyjnymi, ruszyłam wstecz, aby przestudiować choć w nikłej części jej »rozsypany życiorys«, a przy tej okazji choć trochę przedrzeć się przez mroki XX-wiecznych dziejów i znaleźć tam »kartotekę rozrzuconą« z moim rodowodem” (s. 285), to wydaje się, że proporcja jest odwrotna: przede wszystkim „mroki XX-wiecznych dziejów”, a tylko „przy tej okazji” Ciocia Ola.

 

Z dziejów jednego pokolenia

Domańska wyraźnie rozdziela działania komunistów przed wojną od tego, co stało się później. O ile ten pierwszy okres próbuje jakoś obronić, to zdecydowanie nie stara się gloryfikować czasów PRL-u. Próby uzasadnienia idei przedwojennych rewolucjonistów udają się w różnym stopniu. Przekonujące, chociaż niezbyt odkrywcze, są wyjaśnienia, czemu komunizm jawił się jako atrakcyjny. Ukazanie społecznego i ekonomicznego tła pierwszych dziesięcioleci XX wieku nieźle wyjaśnia, czemu w młodych rodził się bunt, a w wypadku Żydów także chęć ucieczki od stygmatu rasy. Domańska przekonuje, że wtedy, zanim komunizm „zwyciężył”, o jego zwolennikach można mówić w kategoriach prawdziwej, czystej wiary w ideę, bo na żadne nagrody liczyć nie mogli („Długo jeszcze opinia, że komunizm to karierowiczostwo, nie będzie miała zastosowania”, s. 136). Duża zaleta wywodów Domańskiej to podkreślanie szkodliwości myślenia ahistorycznego. Przedwojenną działalność komunistów ocenia się dziś przez pryzmat znajomości dziejów powojennych i wiedzy o zbrodniach stalinowskich. To prowadzi do zbyt ostrego oceniania osób związanych z komunizmem w okresie, kiedy idea ta nie wydawała się bynajmniej groźna. Autorka cytuje na przykład Jangfeldta, biografa Majakowskiego: „Ocenianie podejścia obywateli radzieckich do OGPU z dzisiejszego punktu widzenia, przez pryzmat wiedzy o czystkach w latach trzydziestych XX wieku, jest głęboko ahistoryczne” (s. 117).

 

Chwilami jednak te próby tłumaczenia młodych rewolucjonistów wypadają nieco zbyt patetycznie: „Oni walczyli o lepszy świat, a świat odwzajemniał im się oskarżeniami, lekceważeniem lub ich zwalczał. Nie miał też zrozumienia dla tego, co zdawało się największym atutem komunistycznych działaczy – dla ich pełnej gotowości do poświęceń i wyrzeczeń oraz płomiennej wiary w sensowność tej walki” (s. 81). Ale takie niepopularne dziś, „niepoprawne politycznie” rozważania są chyba potrzebne. Podobnie jak takie pisanie o II wojnie światowej, jakie proponuje Domańska. Przypomina ona między innymi o udziale „Czwartaków” w powstaniu warszawskim, cytuje Łukasza Jastrzębia: „Dziś w Muzeum Powstania Warszawskiego łatwiej znaleźć informację o udziale Gruzinów czy Francuzów w walkach niż o Polakach spod znaku AL” (s. 187-188) i sama zgłębia temat. Analizuje też meldunki AK z tamtego okresu i trafnie pokazuje, jak łatwo dyskredytuje się kogoś słowami („Jedni uciekają, a drudzy wycofują się...”, s. 187).

 

Niestety, czasami Domańska daje się skusić prostym chwytom, które wprawdzie wybrzmiewają odpowiednio głośno, ale są za słabo uargumentowane, żeby przekonywać. Rażą lub bawią nieprzystawalnością analogie typu: „Jakbym czytała o »pierwszej Solidarności«, tej z 1980 roku... pewnie każdy ma w życiu prawo do swojej ziszczonej na chwilę utopii…” (s. 54) czy: „»Agenturalność«, »ekspozytura« – to mocne słowa, godne dzisiejszej dekomunizacji i chętnie używane przez Gontarczyka. A Konrad Wallenrod?” (s. 80). Wydaje się zresztą, że sama Domańska łapie się na takim upraszczaniu. Pisze na przykład o wykonywaniu przed wojną dyrektyw z rosyjskiej centrali: „To tak, jakby zarzucić dziś proeuropejskiemu politykowi, że wykonuje dyrektywy z Brukseli (no i zarzuca się…)”, ale sama zaraz dodaje: „Tyle że Bruksela dziś to unia państw, a tam idea internacjonalna, ale realizowana przez jedną Rosję”  (s. 117-118).

 

Paradoksalnie książka, która ma być próbą zrozumienia komunistów, przekonuje bardziej, gdy dotyczy czasów powojennych – tych, których Domańska świadomie nie zamierza usprawiedliwiać. Autorka deklaruje się jako antykomunistka (jej rodzicom pewien działacz życzył z okazji ślubu „pół tuzina młodych komunistów”, co Domańska komentuje: „Urodzili jednego antykomunistę, czyli mnie”, s. 251). Może dlatego słabiej udają jej się te fragmenty, gdy próbuje komunistów bronić? W wielu miejscach opowieści widać rozdwojenie, kiedy autorka próbuje na siłę szukać wytłumaczenia, ale widzi, że to nie działa, na przykład: „Ale mieszkają z mamą skromnie, w dwóch małych pokojach (tyle że posiadanie choćby jednego jest w zburzonej Warszawie wielkim przywilejem)” (s. 211). Lepiej czyta się książkę Domańskiej wtedy, kiedy autorka nie czuje się zobowiązana do stawania w roli „adwokata diabła” i rezygnuje z propagandy, prowadzącej do nadmiernych uproszczeń i wypaczeń.

 

Niektóre argumenty z „Ulicy Cioci Oli” przekonują bardziej, inne mniej, a niektóre wręcz zdecydowanie chybiają celu. Podobnie nierówne jest wykorzystywanie przez Domańską literatury. A autorka sięga po nią tak obficie, że twórczość literacka i jej autorzy stają się chwilami głównymi bohaterami opowieści.

 

Majakowski, Broniewski… Kozłowska?

Wystarczy przywołać skróconą listę autorów, których Domańska cytuje. Miłosz, Myśliwski, Czeszko, Brzozowski, Borowski, Broniewski, Tuwim, Dostojewski, Erenburg, Singer, Żeromski, Różewicz, Szymborska, Kundera, Majakowski, Camus, Grzesiuk, Orwell. Proza i poezja. Polska i światowa. Oprócz tego książki historyczne,  eseje, wywiady. Autorka „Ulicy Cioci Oli” traktuje literaturę jako jedno z najważniejszych świadectw czasów. Jeśli nie ma oficjalnych dokumentów, jeśli brakuje relacji świadków, to – według Domańskiej – literatura spokojnie może je zastąpić.

 

Sama Helena Kozłowska okazuje się postacią rozdartą pomiędzy Olą z „Płomieni” Brzozowskiego a Aleksandrą z „Pokolenia” Czeszki. Według Domańskiej pierwsza z postaci mogła kształtować młodą, pełną zapału rewolucjonistkę. Z kolei dla postaci Aleksandry z powieści Czeszki Kozłowska była prototypem. Ale literatura jest ważna nie dlatego, że wiąże się bezpośrednio z Ciocią Olą. Powieść może służyć uzyskaniu określonego klimatu („Zacytuję [»Płomienie« - K.Cz.], żeby tę chwilę spowić w romantyczne tony”, s. 58) czy zbudowaniu obrazu słabo znanego człowieka („Gdy dziś mama wspomina ojca, mówi, że był taki, jak powieściowy Sekuła z »Pokolenia« Czeszki”). Czasami Domańska traktuje twórczość literacką jedynie jako tło – wyobraża sobie, że na spotkaniach rewolucjonistów deklamowało się Majakowskiego i Broniewskiego – ale często nadaje literaturze większą wagę: poezja i proza pokazują, jak kiedyś myślano. Autorka nie kładzie nacisku na opracowania historyczne i psychologiczne, lecz sięga po esej i powieść. Stwierdza: „Żeby znów przywołać Cywińskiego, którego »Rodowody niepokornych« na równi z »Płomieniami« Brzozowskiego pozwoliły mi choć trochę przeniknąć tajniki psychiki rewolucjonisty [...]” (s. 84). A najlepszym świadectwem tego, jak faktycznie żyła Kozłowska, są dla Domańskiej pisane przez babcię opowiadania, które znalazły się nawet w teczce w archiwum KC PZPR („W miejscu dokumentacji jest literatura wspomnieniowa”, s. 269).

 

By zrozumieć swoją babcię i jej towarzyszy, Domańska próbuje zrozumieć Wata czy Broniewskiego. Pisze: „Albo Ciocia Ola myśli jak Aleksander Wat [...]” (s. 119) i: „Jeśli rozmyślam tu o Broniewskim, to dlatego, że szukam jakiejś »równoległości« z postawą ideową mojej babki”. Niczym Miłosz w „Zniewolonym umyśle” (Domańska sama przywołuje ten tytuł) autorka „Ulicy Cioci Oli” próbuje zrozumieć system przez biografie pisarzy. Ale Domańska nie jest Miłoszem i w jej wykonaniu takie analogie wydają się czasami zbyt daleko idące. Dochodzi do tego przemieszanie autorów i dzieł. Tłumacząc komunistów z tego, że głosili kłamstwo katyńskie, Domańska cytuje „Pokolenie” i zauważa: „Czy był wrogiem czy idiotą Sekuła, który to powiedział; czy był wrogiem czy idiotą Czeszko, który (w 1948 roku!) to napisał; czy był wrogiem czy idiotą Wajda, który tę powieść zekranizował? (późniejszy wszak twórca filmowego »Katynia«)” (s. 161-162).

 

Autorka „Ulicy Cioci Oli” zdaje się przypisywać literaturze moc sprawdzania się w każdej sytuacji, ale utrzymane w tym duchu fragmenty brzmią czasem mało przekonująco, jak choćby: „Gdyby Ciocia Ola, wychodząc z tego spotkania, mogła przeczuć, co w tym samym momencie dzieje się z jej rodziną, mogłaby zacytować wiersz Broniewskiego, napisany przez niego w czasie, gdy sądził, że w Auschwitz zginęła także jego żona” (s. 159). Trudno chyba oczekiwać, by na tak tragiczną wiadomość surowa komunistka natychmiast zareagować miała deklamacją... Zdarzają się też wstawki jak ze szkolnych akademii: „Rozmyślając o tamtych czasach warto pamiętać i to, co napisał wtedy Tadeusz Różewicz” (s. 190).

 

Mimo że takie zawierzenie literaturze daje chwilami w „Ulicy Cioci Oli” karkołomne efekty, trzeba docenić mocne, coraz rzadziej spotykane, życie literaturą. Wielokrotnie przywołania są trafnie, a cytowanie prawie przez dwie strony Myśliwskiego faktycznie coś do książki wnosi. Domańska udowadnia (raz lepiej, raz gorzej), że literatura „działa”. Paradoksalnie to ona  (a nie tak zwane „prawdziwe życie”) wydaje się tu bardziej wiarygodna, jaśniej przemawiająca, gdy trzeba odtwarzać przeszłość. U Domańskiej jest trochę tak, jak proponuje Michał Paweł Markowski w „Życiu na miarę literatury”: „Co to znaczy więc, że życie jest, czy może powinno być »na miarę literatury«? Najpierw to, że życie samo, bez naszego udziału, nic nie mówi, a więc nie może być zrozumiałe. Dlatego literatura podsuwa nam język, za pomocą którego możemy zawiązywać przymierza przeciwko bezsensowi. Literatura w sensie szerokim, ba, najszerszym z możliwych: jako językowy opis naszej egzystencji, jako opowieść nadająca naszej egzystencji sens”. A w innym miejscu tego eseju Markowski dodaje: „Momenty rozpoznania swojego życia w książce nie oddzielają nas od świata. Wręcz przeciwnie: siła literatury tkwi w języku, którego nam dostarcza po to, byśmy umieli mówić innym o swoich uczuciach”. A Domańska rozpoznaje w literaturze życie swoje („To do mnie zwrócił się Broniewski wierszem zatytułowanym »Wnukowi«”, s. 274) i swoich bliskich („To wiersz [»Do towarzysza-więźnia« Broniewskiego – K.Cz.] o Cioci Oli, ale też i o jej Olku” (s. 97).

 

Niedoskonała, ale potrzebna

„Ulica Cioci Oli” to książka niedoskonała. Jeśli nawet czytelnik szybko przestawi się z oczekiwanej opowieści rodzinnej na obszerne analizy systemu, to przeszkadzać może mu tak wysoki stopień „domniemania”, jeśli chodzi o losy Heleny Kozłowskiej. Nie wszystkie pomysły przekonują, a część argumentów irytuje uproszczeniami i nietrafionymi analogiami. Szkoda też, że Domańska tak rzadko pozwala sobie na błyskotliwe wstawki całkiem „od siebie”. Kiedy, zamiast sięgać po literaturę przedmiotu lub po fikcję literacką, sama zadaje pytania, efekt jest ciekawy. Autorka zastanawia się na przykład: „A swoją drogą, z czego żyli rewolucjoniści przedkomunistyczni? Przecież nie podpisywali umów i nie odprowadzali podatków. (Słowacki nic nie wspomina o tym, jakiego honorarium mógłby się spodziewać Kordian za zabicie cara)” (s. 78). A relacjonując pobicie komunistów przez członków PPS na demonstracji PPS-u, zauważa: „Inne pytanie – co komuniści robią na manifestacji PPS-u? Nie mogą zrobić własnej?” (s. 107). Takich nico ironicznych, kontrapunktujących patos wstawek jest tu jednak trochę za mało.

 

Ale przy całej swojej niedoskonałości jest to książka potrzebna. Niewygodną przeszłość przodków (i kraju) najchętniej zamiata się pod dywan lub dusi w zarodku wszelkie wątpliwości, czy aby ocena niektórych ludzi nie jest za ostra. Książka Domańskiej wprawdzie nie zawsze przekonuje, że surowy osąd to błąd, ale prowokuje do zadawania pytań, otwiera temat, nie unika konfrontacji z tym, co trudne i nieprzyjemne. Autorka rozważa związki Borowskiego z komunistami i pisze trafnie: „Ale to jest czyste szaleństwo! Szaleństwo, bo przecież nie cynizm. Jeśliby komunizm był tylko cyniczny lub zbrodniczo głupi, można by było ubolewać, ale nie byłoby się dziś nad czym zastanawiać...” (s. 236). Jest się nad czym zastanawiać, ale solidnej refleksji, która nie wynikałaby z ustalonego z góry, lustracyjnego punktu widzenia, jest wciąż za mało. Dlatego cenne są tego rodzaju próby.
Aleksandra Domańska: „Ulica Cioci Oli. Z dziejów jednej rewolucjonistki”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2013.