ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (233) / 2013

Aleksandra Golasik,

ODMAWIAJĄC CIEMNOŚCI

A A A
Po sześciu latach od ukazania się tomiku „deadline” Katarzyna Ewa Zdanowicz zabiera czytelników w osobliwą podróż po najgłębszych zakamarkach ciemności, która w kontekście cywilizacyjnego postępu, ale także osobistego kryzysu lirycznej bohaterki traci status nieprzystępnej nagrody czy też kary – w zależności od punktu widzenia – za to zyskując wygodę „salonu kosmetycznego z kaplicą i klimatyzacją”. „[T]rumny podziemne solaria / i ja z tak jasną karnacją”, mówi Zdanowicz w utworze „ciemność resort spa”, jednak jej najnowszy zbiór poetycki o tym samym tytule obfituje w niepokojące wyznania, stojące w sprzeczności z tą swoistą deklaracją nieprzystawalności, kontrastu między ośrodkiem strachu, śmierci i zwątpienia a uwięzioną w nim osobą. Poetka porusza się bowiem po tytułowym resorcie z łatwością znamionującą długotrwały pobyt, a przynajmniej częste wizyty. Czyni to poprzez charakterystyczną już dla siebie wiarygodną, bliską odbiorcy prostotę oraz lekkość w dobieraniu trafnych sformułowań, nadających jej tekstom płynność, a jednocześnie zmuszających do chwili refleksyjnego postoju na drodze czytania. Czy zatem w ponad czterdziestu osobistych, niemal intymnych zapisach emocji, wspomnień i spostrzeżeń Zdanowicz rzeczywiście podejmuje heroiczną walkę z ciemnością, czy raczej upatruje w niej komfortowego miejsca, ucieczki i próby pogodzenia? Aby się o tym przekonać, trzeba zwiedzić jej pogrążony w mrokach duszy salon SPA.

W tej niecodziennej wyprawie w trochę bardziej codzienną tematykę przewodniczka staje się – zgodnie z nawiązaniem obecnym w wierszu otwierającym oraz kończącym zbiór – swego rodzaju Alicją; poszukująca wyjścia nie z króliczej nory, ale „z tej stęchlizny – z siebie”, zagubioną nie w Krainie Czarów, lecz raczej w otaczającej rzeczywistości, do której nie przystaje jako efekt „błędnej serii”. O ile jednak Zdanowicz postrzega świat jako taśmę produkcyjną, której istnienie i powtarzalny mechanizm dostrzega nagle z dnia na dzień, o tyle jej utwory nie mają w sobie nic z seryjności; łączące się w całość przez wspólne motywy oraz silnie zarysowane liryczne „ja”, zachowują jednocześnie oryginalność i świeżość. Współczesność „wylewa się” tutaj z nawiązań do kultury masowej, obecnych w poszczególnych wersach i samych tytułach (by wspomnieć choćby „talk-show” czy „face.book”). Natomiast resort oferuje całą gamę zabiegów i działań prowadzących nieuchronnie do owych niezarejestrowanych samobójstw cytowanego na początku tomiku Bukowskiego; tych rozpaczliwych chwil śmierci za życia, gdy jedyny psalm zaczyna się od słów: „strach jest moim pasterzem nie brak mi niczego”, a po wypiciu długo poszukiwanego lekarstwa – przybyłego za późno, „kiedy już nie boli” – czuje się tylko niesmak („drink me”).

Motyw ciemności kojarzonej z jej najbardziej radykalnym znaczeniem, śmiercią,  powraca w czasie lektury nieustannie, materializując się w postaci dosłownych wzmianek („*501”, „suczy wiersz”, *** [pytasz czy wiem że wczoraj umarł A.]), jak i tych bardziej opisowych. W resorcie umiera wszystko: począwszy od sensu życia, które staje się niczym „rachunek za światło” i można jedynie udawać, że w jego płaceniu tkwi jakaś głębia; poprzez poczucie własnej tożsamości („ja / to tylko odciski / tych którzy we mnie byli”), a skończywszy na wspominanej często miłości, której przemijanie niejednokrotnie zaznacza się w sposób dość makabryczny: „pochowałam psa pocięłam kochanka / zobacz leży tu pode mną – to ścierwo wycinanka”. To tylko jedna z pomysłowych wariacji na temat usuwania śladów czyjejś obecności – inne obejmują wykreślanie z wierszy („*501”) czy użycie środków chemicznych („vanish”). W każdym razie Zdanowicz umiejętnie gra z wyobraźnią odbiorcy, niejednokrotnie kreując obrazy niezwykle plastyczne, nie stroniąc także od metaforycznego rozlewu krwi i co rusz wieszając w szafie ciało księcia w nieco bardziej życiowej wersji bajkowego romansu – lub może po prostu jego niedopowiedzianym zakończeniu („z pamiętnika księżniczki. remake”); również wsłuchując się w liście szepczące imiona oprawców zapomnianej, pogrzebanej przeszłości („laura palmer – kołysanka”). Pomimo tej dosadności opisów bohaterowie wciąż zdają się wzbraniać przed odejściem, łudzić nadzieją i oszukiwać w obliczu pochłaniającego ich mroku. „[Z]wlekaj i mów bym zwlekała”, pada rozpaczliwa prośba, a choć przebłyski jasności pojawiają się tu i ówdzie, zajmują stosunkowo niewiele miejsca. „[Ś]wiatełko we mnie / trochę jakby plami”, przyznaje się do słabości poetka, jednak chwilę później deklaruje silnie gotowość w razie kolejnego – nieuniknionego – ciosu: „wiem w co będę ubrana / kiedy znów mnie zranisz” („barbie detoks”). Owo ciągłe zachwianie duchowej równowagi poczytuję za zabieg doskonale wpasowujący się w atmosferę całego tomiku. 

„[D]laczego nie ma tu światełka / niech jakiś lekarz w końcu je zapali”, domagają się od poetki bliżej nieokreśleni krytycy, kiedy szala w końcówce zbioru zaczyna przechylać się w stronę wewnętrznej ciemności; jednak wiersze w klimacie nazwanym ironicznie „ściek studzienka” zdają egzamin. Wbrew własnemu określeniu Zdanowicz nie „potrzeba słów by się schować”; jej słowa pełne są otwartości i tak powinny zostać usłyszane. Co więcej, na korzyść niewątpliwej prostoty przekazu przemawia fakt, że całkiem banalne w formie i treści „talk-show” czy „DNA” („niech będzie piękny mądry dobry / niech będzie do mnie niepodobny”) sprawdzają się lepiej niż na przykład wymyślne liczydło („ciężarna biała kotka topi się ze śniegiem / kociąt – liczyłam wczoraj – / było w niej prawie siedem”), w którym zatraca się ogólne znaczenie utworu.
Katarzyna Ewa Zdanowicz: „Ciemność resort spa”. WBPiCAK. Poznań 2013.